Doktor Richard zeslizgnal sie z maski taurusa. Michael spojrzal na niego, ale zaraz jego wzrok skierowal sie w strone swietlistego szyldu wirujacego nad ich glowami.
Michael zignorowal srodkowa czesc szyldu, zauwazajac tylko, ze znajdujace sie w niej slowo MERCURY jest czerwone jak krew. Patrzyl natomiast na dwa slowa w kolorze niebieskim, w kolorze mundurow zolnierzy Unii – na to na gorze – FORD i na to na dole – LINCOLN.
– To tam wlasnie go zabiles, prawda, Michael? W teatrze?
To jest z pewnoscia cud. Boze, Boze, w swojej nieskonczonej madrosci…
– Ford… Lincoln… Teatr Forda… Tak, tak jest, zrobilem to wlasnie tam. Naprawde. Czternastego kwietnia roku panskiego 1865 o dziesiatej trzydziesci zakradlem sie do lozy prezydenckiej. Tb byl Wielki Piatek. Podszedlem do niego z tylu i wpakowalem mu w glowe kule. Prezydent nie umarl od razu, tylko ociagal sie az do nastepnego dnia. Tak, ociagal sie.
– Krzyknales Sic semper tyrannis.
– No i od tego czasu oni mnie scigaja.
Michael spojrzal na swojego lekarza. Nie, to nie byl ktos podstawiony. To byl naprawde doktor Richard. Wyglada pan na zmeczonego, panie doktorze, pomyslal Michael. Ja czuwam, a pan spi. Jak pan mysli, co to jest? Spojrzal znowu w gore na szyld.
– Chce ci pomoc. Michael rozesmial sie.
– Chcialbym, zebys wrocil ze mna do szpitala.
– To idiotyzm, panie doktorze. Ja wlasnie stamtad ucieklem. Dlaczego mialbym wracac?
– Dlatego, ze tam bedziesz bezpieczny. Szukaja cie pewni ludzie. Ludzie, ktorzy chca cie skrzywdzic.
– Mowilem to panu juz dawno – warknal Michael.
– To prawda, mowiles. Lekarz rozesmial sie.
Michael wyjal z kieszeni pistolet. Lekarzowi na chwile zalataly oczy, ale zaraz podniosl je znowu na pacjenta.
– Michael, ja tyle dla ciebie zrobilem. Zalatwilem ci prace na farmie. Lubisz te prace, prawda? Lubisz pracowac przy krowach, wiem, ze lubisz.
Pistolet byl cieply. Dobrze siedzial mu w dloni. Jest modny – pomyslal.
– Zastanawialem sie… Czy to by nie bylo dziwne… gdyby to byl ten pistolet, ktorym posluzylem sie wtedy…
– Wtedy, kiedy strzelales do Lincolna?
– Tak. To by mialo specjalne znaczenie. Specjalny sens. Lubi pan zapach krwi, panie doktorze? Jak pan mysli, kiedy dusza zapycha do nieba? Czy pan nie uwaza, ze dusze sie troche ociagaja, nim pojda do nieba?
Dlaczego on do mnie podchodzi? – zastanowil sie Michael. Kiedy jest sie tak blisko, latwiej odgadnac czyjes mysli.
– Nie wiem.
Michael podniosl pistolet do twarzy i powachal metal.
– A jak pan wyjasni to, ze on tam na mnie czekal? Ten pistolet. Czekal na mnie tam, w sklepie. W tym sklepie z glowami.
Michaelem Hrubekiem wstrzasnal dreszcz.
– Z jakimi glowami?
– Tymi malymi. Bialymi i gladkimi. Pieknymi, malymi, bialymi glowami.
– To znaczy z tymi czaszkami, tak?
Doktor Richard wskazal glowa czaszke lezaca pod szyldem. Michael skrzywil sie, ale nic nie powiedzial.
– Wiec zastrzeliles Lincolna, tak, Michael?
– Oczywiscie.
– Dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziales? Dlaczego nie powiedziales mi o tym podczas ktorejs z naszych sesji?
Michaela ze zdenerwowania rozbolal zoladek.
– To bylo… – urwal.
– No dlaczego?
Michaelem ze strachu wstrzasnal dreszcz. Oddychajac gwaltownie, odpowiedzial:
– To bylo straszne. Ja zrobilem straszna rzecz. Strasznal To byl taki wielki czlowiek. A ja… To bylo… To boli! Niech mnie pan juz o nic nie pyta, do cholery.
– Co – zapytal lagodnie doktor Richard – co bylo w tym takie straszne? Co bylo tak straszne, ze nie mogles mi o tym powiedziec?
– Wiele rzeczy. Zbyt wiele, zeby o nich mowic.
– Powiedz mi chociaz o jednej.
– Nie.
– Wybierz jedna rzecz i powiedz mi o niej.
– Nie.
– Prosze cie, Michael. No juz.
– Nie! – Co ten skurwysyn kombinuje?
– No, Michael. Powiedz. – Przez chwile oczy szczuplego lekarza patrzyly groznie i rozkazujaco. – No juz! Mow!
– Ksiezyc – wykrztusil Michael. – On…
– Co z tym ksiezycem?
– Wzeszedl czerwony jak krew. Ksiezyc jest przescieradlem z krwi. Ewa jest zawinieta w to przescieradlo…
– Kto to jest Ewa?
– No niezle, skurwysynu. Nie mysl, ze ci powiem cos jeszcze. – Mi-chael przelknal sline i rozejrzal sie nerwowo.
– A skad wziela sie ta krew?
– Z ksiezyca. Nie, zartuje.
– Skad, Michael? Skad wziela sie krew? Skad?
– Z ich glowy – szepnal Michael.
– Z czyjej glowy? – spytal doktor Richard, a potem krzyknal: – Powiedz mi! Z czyjej glowy?
Michael usmiechnal sie ponuro i warknal:
– Nie probuj mnie oszukac, ty skurwysynu. Z jego glowy. Z jego, jego, jego glowy. Z glowy Abrahama Lincolna. Szesnastego Prezydenta Stanow Zjednoczonych. To jego mialem na mysli. Jego! Tego, ktoremu wpakowalem kule w leb.
– Ale, Michael, ty mowiles jeszcze o kims, kto zostal ranny w glowe. Kto to byl? Kto oprocz Lincolna zostal ranny?
Michael zamrugal i skulil sie ze strachu.
– Pan mysli o Sewardzie. O Sekretarzu Stanu. Ale on zostal pchniety nozeml Jezeli chce mnie pan wykiwac, to niech sie pan dowie, jak bylo naprawde. On tez nie za dobrze bawil sie tego wieczora.
– Ale ktos jeszcze zostal postrzelony, prawda?
– Nie!
– Pomysl, Michael. Wysil sie. Mozesz mi powiedziec.
– Nie! – Michael zatkal sobie uszy. – Nie, nie, nie!
– Skad wziela sie ta krew? Ta krew, ktora byla wszedzie?! – szepnal doktor Richard, pochylajac sie w przod. – Tyle krwi. Ogromna jej ilosc, taka ilosc, ktora mogla pokryc ksiezyc. Cale plachty krwi.
Taka ilosc, ktora mogla pokryc…
– Bylo jej naprawde duzo – krzyknal Michael.
– Kogo jeszcze, Michael? Kogo jeszcze postrzelono? Powiedz mi. Prosze cie.
– Ja panu powiem, a pan posle wiadomosc do CIA i Tajnych Sluzb!
– To bedzie nasza tajemnica. Nie powiem zywej duszy.
– A martwej duszy pan powie? – ryknal Michael, odrzucajac w tyl glowe i miotajac sie na deszczu. – To ich powinnismy sie bac. Martwych dusz! To z ich strony grozi nam niebezpieczenstwo.