bialej koszuli. I pelnej wdzieku matki ze stanowczo zarysowana szczeka i oczami, ktore byly wladcze w obecnosci wszystkich, z wyjatkiem ojca, ktorego matka sie chyba bala.

– Sluchaj – powiedziala powoli Lis, patrzac teraz nie na zdjecia, ale na ramki. – Chcialabym z toba o czyms porozmawiac.

Portia podniosla na nia wzrok. – O tej szkolce?

– Nie – odpowiedziala w koncu Lis. – O Indian Leap. O tym, co tam zaszlo. To znaczy o tym, co wtedy zaszlo miedzy nami. Nie o morderstwie. Wiem, ze nie chcesz o tym mowic. Ale moze posluchasz tego, co ja mam do powiedzenia, dobrze?

Portia milczala. Zlizala slodki plyn z brzegu kieliszka i czekala.

Lis westchnela. – Po tamtym dniu nie chcialam cie wiecej widziec.

– Musialas wiedziec, ze ja czulam to samo. Skoro sie nie widywalysmy…

– Mialam okropne poczucie winy.

– Ja nie chce przeprosin.

e

– No wiesz, czulam sie winna – dlatego, ze cie uderzylam, ze powiedzialam to, co powiedzialam… Nie panowalam wtedy nad soba. Nigdy wczesniej czegos takiego nie przezywalam. Nigdy w zyciu. Bylam wtedy przeciwienstwem tego, czym zawsze chcialam byc.

– Mialas dobrego nauczyciela. – Portia postukala palcem w zdjecie ojca. – Mialam wrazenie, ze to jego szkola.

Lis nie usmiechnela sie. Czula sie chora ze wstydu i zlosci. Szukala te raz w siostrze oznak wybaczenia, miekkosci. Ale Portia siedziala, przyciskajac do piersi kieliszek i patrzac – niemal ze znudzeniem – w stroni cieplarni. Wiatr nadal zawodzil.

– Poszlam kiedys do tej lodziarni. Pamietasz ja? – powiedziala Lis z roztargnieniem.

– Jeszcze jej nie zlikwidowali? Nie bylam tam od lat. Jak tam teraz jest w srodku?

– Tam sie nie wchodzi do srodka. Nie pamietasz?

– Aha, rzeczywiscie.

Lis przypomniala sobie, jak tam chodzily ze swoja holenderska „ochro-niarka' Jolanda i kupowaly przy okienku waniliowe lody w rozkach. A potem siedzialy z nimi na lepkiej lawie przy piknikowym stole obok parkingu. Jezeli to bylo w dzien, to szybowaly nad nimi pszczoly, a jezeli wieczorem, to mogly obserwowac cmy i chrabaszcze lecace nieprzytomnie w strone hipnotyzujacego je blasku lamp i umierajace wspaniala, szybka smiercia.

– Bralysmy lody z wisniowa polewa – przypomniala sobie mlodsza siostra, mruzac oczy.

– I lody zawsze sie topily, i sciekaly po rozku. Trzeba sie bylo zawsze spieszyc i zlizac, zanim splynely po rece.

– Oczywiscie. Pamietam.

Zamilkly, a wycie wiatru wzmoglo sie. Lis poszla do cieplarni i zamknela szczelnie otwor wentylacyjny. Wycie ucichlo, ale nie ustalo. Lis wrocila do salonu i powiedziala:

– Nigdy ci o tym nie wspominalam, ale na wiosne mialam romans. I musze ci troche o nim opowiedziec.

Samochod jedzie z predkoscia siedemdziesieciu mil na godzine, az silnik jeczy jak torturowany. Owen Atcheson mija jakies budynki, na ktorych oknach naklejona jest na krzyz tasma, tak jakby spodziewano sie nie jesiennej burzy, a huraganu, potem przejezdza obok terenu budowy i dalej

obok punktu sprzedazy samochodow Forda, nad ktorym powoli jak latarnia morska obraca sie niebiesko- czerwony szyld swietlny.

Nastepnie szosa numer 236 zaczyna wic sie wsrod pagorkow znajdujacych sie na obrzezu Ridgeton – pagorkow bedacych czescia pasma gorskiego, ktore o kilka godzin drogi stad wznosi sie wysoko ponad kamienna dolina Indian Leap, gdzie stracil zycie Robert Gillespie.

Owen zwalnia na zakretach, a potem znowu przyspiesza do piecdziesieciu mil na godzine i przeskakuje na czerwonym swietle skrzyzowanie z szosa numer 116. Droga wspina sie teraz na szczyt dlugiego wzniesienia, a Owen – na prawo od siebie, trzydziesci stop nizej – widzi przez chwile wode. Z ciemnego potoku wyrastaja czarne, wysokie przesla dzwigajace stary most filarowy, po ktorym biegnie linia kolejowa laczaca Boston z Hartford i Nowym Jorkiem. Owen znowu zwalnia, a potem zdejmuje noge z hamulca i przyspiesza na prostym odcinku drogi, ktory zaprowadzi go do srodmiescia Ridgeton.

Bezowe subaru zdaje sie wynurzac leniwym ruchem z krzakow, w ktorych bylo ukryte. Jednak Owen widzi, ze jego tylne kola obracaja sie bardzo szybko, rozpryskujac bloto, i ze wlasciwie pojazd porusza sie z duza predkoscia. Jeszcze na ulamek sekundy przed poteznym walnieciem Owen mysli, ze moglby uniknac kolizji, bo oba samochody sa bardzo blisko siebie, a mimo to nie zderzaja sie. Ale potem subaru uderza mocno w sam srodek cherokee. Nastepuje szarpniecie, wskutek ktorego szyja Owena ulega gwaltownemu skreceniu. Bol zalewa mu twarz potezna fala, a bolowi towarzyszy wybuch zoltego swiatla.

Subaru zatrzymuje sie na krawedzi skaly, a cherokee przewraca sie na bok. Kolysze sie przez krotka chwile, ktora Owenowi wydaje sie wiecznoscia i podczas ktorej widzi on – o szesc stop od siebie – twarz Michaela Hrubeka. Hrubek szczerzy zeby w wariackim usmiechu i wali reka w kierownice, wrzeszczac cos glosno i najwyrazniej chcac, zeby Owen go uslyszal. Owen patrzy na Hrubeka, ale nie dociera do niego to, co szaleniec chcial mu powiedziec, bo w tejze samej chwili jego samochod zaczyna spadac w dol, w strone strumienia.

W samym kwiecie grzechu

26

Portia rozesmiala sie i spytala zaskoczona:

– Ty? Mialas romans?

Starsza siostra patrzyla na smugi szarego deszczu spelzajace po szybach.

– Ja. Nie domyslilabys sie tego, prawda?

No, pomyslala Lis. Zrobilam to. Przyznalam sie do tego po raz pierwszy. Powiedzialam o tym pierwszej osobie w zyciu. Dzisiejszej nocy wala pioruny, ale jak dotad zaden jakos nie strzelil we mnie.

– Nigdy nic o tym nie wspominalas. – Portia najwyrazniej byla ubawiona. – Nie mialam zadnych podstaw, zeby cie podejrzewac.

– Nie wspominalam o tym chyba dlatego, ze sie balam. Balam sie, ze Owen sie dowie. Znasz go przeciez. Wiesz, jak potrafi sie zloscic.

– Przeciez ja nie powiedzialabym mu o tym.

– Nie, nie, nie sadzilam, ze mu powiesz. Ale mnie sie wydawalo, ze jezeli ktos o tym bedzie wiedzial, to bedzie wieksze prawdopodobienstwo, ze sprawa sie wyda. – Przerwala na chwile, a potem mowila dalej: – No i jest cos jeszcze… Ja sie wstydzilam. Balam sie… Nie wiedzialam, co sobie o mnie pomyslisz.

– Ja? A dlaczego, na milosc boska, mialabym cos pomyslec?

– Bo romans to nie jest cos, z czego czlowiek moze byc dumny.

– To byla tylko sprawa lozkowa czy sie zakochalas?

Lis poczula sie obrazona, jednak wygladalo na to, ze Portia pyta z czystej ciekawosci.

– Nie, nie, nie, to nie bylo tylko pozadanie. My sie kochalismy. Naprawde nie wiem, dlaczego wczesniej ci o tym nie powiedzialam. Powinnam byla ci powiedziec. Za duzo przed soba ukrywalysmy. – Lis spojrzala na siostre i dodala: – Owen tez mial romans.

Mloda kobieta kiwnela glowa. Lis przestraszyla sie, ze jej siostra wiedziala o tym juz wczesniej. Ale nie,

Вы читаете Modlitwa o sen
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату