spiewac:
– „Bo kocham te sliczna dziewczyne, co pokochala mnie. Jej gietkie ramiona, ach, obejmuja mnie!' – zakonczyl, bawiac sie mlynkiem do pieprzu.
Kobieta wrocila i postawila przed nim tace.
– „Bo kocham te sliczna dziewczyne…' – ryknal Michael, a potem nagle urwal, wzial widelec i odkroil kawalek wolowiny. Polozyl go na rozowym spodku wraz z odrobina galaretki i postawil ten spodek przed kobieta.
Kobieta spojrzala na niego pytajaco.
– Chce, zebys to zjadla – powiedzial Michael.
– Ja juz… Aha, pan mysli, ze to jest zatrute.
– Ja wcale nie mysle, ze to jest zatrute – powiedzial pogardliwym tonem. – Nie mysle tez, ze za tym oknem stoi oddzial policji. Ani ze ty jestes agentka Pinkertona. Ale nie zawadzi byc ostroznym. A teraz dalej. Zabieraj sie do jedzenia.
Kobieta zjadla to, co jej podsunal. Potem usmiechnela sie, a potem jej twarz przybrala poprzedni bezmyslny wyraz. Michael przygladal jej sie przez chwile, po czym odlozyl widelec.
– Masz mleko?
– Mleko? Mam tylko odtluszczone. Moze byc?
– Chodzi mi o mlekol – ryknal Michael, a ona az podskoczyla i pobiegla do kuchni.
Kiedy wrocila, on juz zaczal jesc. Wypil szklanke mleka, popijajac nim kes miesa.
– Pracowalem kiedys w mleczarni.
– Aha – kiwnela glowa uprzejmie. – To musi byc przyjemne miejsce.
– Bylo bardzo przyjemne. To doktor Richard zalatwil mi te prace.
– A kto to jest doktor Richard?
– To moj ojciec.
– Pana ojciec byl lekarzem?
– On nie byl moim ojcem w tym sensie.
– No tak – zgodzila sie pospiesznie kobieta, widzac, ze jego twarz staje sie ponura.
Michael przestal jesc. Kobieta powiedziala mu, ze podoba jej sie jego tweedowa czapka. Michael dotknal czapki i usmiechnal sie.
– Mnie tez sie ona podoba. Mam wlosy, ale je obcialem.
– Dlaczego?
– Nie moge ci powiedziec.
– Wiec prosze mi nie mowic. Prosze mi nie mowic tego, czego pan nie chce.
– Jezeli nie chce, to nie powiem. Nie musisz mi dawac zezwolenia.
– Ja nie dawalam panu zezwolenia. Nie chcialam, zeby to tak zabrzmialo. Moze pan robic, co pan chce.
– Wiem.
Michael zjadl juz wszystko z talerza.
– Czy ma pan ochote na wiecej?
– Chce jeszcze mleka.
Kiedy byla juz w kuchni, dodal:
– Prosze o mleko.
Biorac od niej szklanke, zaintonowal glosem radiowego disc-jockeya:
– Zdrooowa przekaska.
Kobieta parsknela smiechem, a on sie usmiechnal. Nalewajac mleka, kobieta zapytala:
– Co pan robi?
– Pije mleko – odpowiedzial z rozdraznieniem.
– Nie, nie, ja mam na mysli: co pan robi na dworze w taka noc. Bo ma byc okropna burza, taka, jakiej nie bylo od wiekow.
– Co to znaczy „od wiekow'? – zapytal Michael, mruzac oczy. Kobieta spojrzala na niego zaklopotana.
– No… to znaczy „od bardzo dawna'.
– Czy to jest takie wyrazenie?
– Chyba tak.
Michael zapatrzyl sie przed siebie oczami tak metnymi jak szklo szklanki, ktora trzymal w rece.
Kobieta przerwala ciezka cisze, pytajac:
– Co pan robil w tej mleczarni?
Michael wciaz mial erekcje. Penis go bolal i zaczynalo go to denerwowac. Wlozyl reke do kieszeni i scisnal czlonek, a potem wstal i podszedl do okna.
– W jakim duzym miescie w poblizu jest stacja kolejowa? – zapytal.
– W Boyleston. To jakies czterdziesci, moze piecdziesiat mil na poludnie.
– Jak sie tam mozna dostac?
– Musi pan pojechac na zachod do szosy numer 315. Zawioze pana. Droga przechodzi w Hubert Street i przebiega obok stacji kolejowej.
– Dostane sie tam bardzo szybko?
– Tak, bardzo szybko – potwierdzila. – Dlaczego chce pan tam pojechac?
– Powiedzialem juz – warknal – ze nie moge powiedziec! Kobieta polozyla sobie rece na kolanach.
Michael zaczal grzebac w swoim plecaku.
– Przepraszam – powiedzial. – Bardzo przepraszam. Wypowiedzial te slowa, a potem powtorzyl je z taka tesknota w glosie,
ze jasne bylo, ze przeprasza nie za to, ze byl opryskliwy, tylko za cos innego, za cos, co mial dopiero zrobic, za cos o wiele powazniejszego niz mowienie opryskliwym tonem. Usiadl obok kobiety, dotykajac udem jej uda i – nie zwracajac uwagi na jej okrzyk przerazenia – polozyl jej na kolanach biala czaszke zwierzeca, a potem zaczal bardzo delikatnie gladzic jej wlosy.
Stojac pod chmurami pedzacymi z zawrotna szybkoscia i tak sklebionymi, ze wygladaly jak efekty specjalne w jakims filmie science-fiction, Portia L/Auberget wdychala zapachy gnijacych lisci i jeziora. O kilka stop od niej jej siostra podniosla lopate i rzucila duza kupe zwiru pod przednie kola unieruchomionego samochodu.
Mloda kobieta poruszyla dlonmi. Dlonie piekly ja. Domyslala sie, ze pod rekawiczkami tworza jej sie pecherze. Miesnie ja bolaly. Bolala ja tez glowa od sluchania nieustannego bebnienia deszczu.
Niepokoilo ja jeszcze cos – cos niejasnego. Z poczatku zastanawiala sie, czy jej niepokoj nie jest spowodowany ucieczka Michaela Hrubeka. Jednak doszla do wniosku, ze nie, bo ani przez chwile nie wierzyla, ze ktos taki jak Michael Hrubek moglby dotrzec ze szpitala az do Ridgeton, i to w dodatku w taka noc jak dzisiejsza.
Niepokoilo ja jakies mgliste wspomnienie pojawiajace sie w jej umysle i znikajace. Wydawalo jej sie, ze ma ono zwiazek z ta czescia terenu polozonego przy domu, w ktorej sie obie z siostra znajdowaly. Wyobrazala sobie… Co takiego sobie wyobrazala? Rosliny? Czy tutaj byl jakis ogrod? Aha, tak. Byl. Stary ogrod warzywny.
Potem przypomniala sobie Toma Wheelera.
Ile oni wtedy mieli lat? Dwanascie albo trzynascie. Tak, i oboje byli w jednym wieku. Pewnego jesiennego popoludnia – moze w listopadzie, w taki dzien jak dzisiejszy – Tom Wheeler, chudy, rudy chlopiec, pojawil sie kolo jej domu. Portia wyszla na dwor i oboje usiedli na kuchennych schodkach. Portia rozmawiala z Tomem, drazniac sie z nim bez milosierdzia. W koncu Tom zaproponowal, zeby poszli do parku stanowego.
– Po co? – zapytala.
– Nie wiem – powiedzial. – Tak sobie polazic.
Portia powiedziala „nie', ale w chwile pozniej weszla do domu i wrocila z kocem.
On ruszyl w strone parku stanowego.
– Hej – powiedziala Portia. – Chodz tutaj.
I zaprowadzila go do ogrodu warzywnego. Tutaj rozpostarla koc w miejscu, ktore bylo widoczne z domu, i polozyla sie, zrzuciwszy buty. Rozciagnela sie na kocu. Ale ktos moze zobaczyc – zaprotestowal chlopak. Ktos moze ich obserwowac! Portia polozyla sobie reke na piersi, a on natychmiast przestal martwic sie o podgladaczy. Portia lezala na plecach, otoczona przez pogryzione przez slimaki, dynie i krotkie, plowe zdzbla zboza. Tommy – obok niej, z ustami na jej ustach, co powodowalo, ze ona musiala chwilami oddychac przez nos. Teraz