– Myslisz pewnie, ze jestem glupi. Mowisz, ze nie chcesz jechac do Waszyngtonu, majac nadzieje, ze ja ci kaze tam pojechac, tak?
– Tak, prosze pana – powiedzial kierowca zdlawionym glosem.
– No dobra. Chce, zebys pobiegl. Zebys pobiegl do Waszyngtonu – stolicy kraju i powiedzial im, ze nadszedl czas zemsty.
– Czy pan chce mi strzelic w plecy?
– Masz im to powiedziec.
– Czy pan…
– RUSZAJ! BIEGIEM!
Kierowca pobiegl, nie ogladajac sie za siebie i majac pewnosc, ze straci zycie, nim oddali sie na odleglosc dziesieciu stop. A potem dwudziestu. A potem piecdziesieciu. Biegl tak w strugach deszczu, czekajac na smierc. Nie obejrzal sie ani razu i dlatego nie widzial, ze potezny mezczyzna, trzymajac podniesiony pistolet (jak dziewietnastowieczny agent Pinkertona) posuwa sie powoli, idac po pokrytym blotem zwirowanym podjezdzie.
Lis patrzyla na twarz Portii. Nawet w ciemnosci widziala wyraznie blyski inteligencji w jej oczach. Mimo to miala ochote zapalic wszystkie swiatla w kuchni – ryzykujac, ze przywabi tym stu Michaelow Hrubekow – i zobaczyc, jaki wyraz twarzy ma w tej chwili jej siostra – przekonac sie, czy mowi ona prawde, czy klamie.
– Powiedz mi szczerze, Portio. Wiedzialas o nas, o Robercie i o mnie? Zanim… zanim zaczelas sie z nim kochac?
Cokolwiek odpowie, ja bede strona przegrana – pomyslala. Bo albo zdradzil mnie kochanek, albo zdradzili mnie oboje – kochanek i siostra. Mimo to jednak czula, ze musi poznac prawde.
– Alez Lis, oczywiscie, ze nie. Nie zrobilabym ci tego. Nie wiedzialas
0 tym?
– Nie! Skad mialabym o tym wiedziec? Jestes moja siostra, ale… Nie, nie wiedzialam. – Lis otarla lzy. – Myslalam, ze moze on ci o tym powiedzial, a ty… no… postanowilas i tak go zdobyc.
– Nie, nie, tak nie bylo.
Serce Lis po raz ostatni bilo tak mocno wtedy, gdy w jaskini w Indian Leap uciekala przed szalencem. – Nie wiedzialam o tym. Przez wszystkie te miesiace nie mialam pojecia, jak bylo.
– Uwierz mi, Lis. Pomysl tylko. Po co Robert mialby mi o tym mowic? Chcial mnie przeleciec. Nie mial zamiaru psuc sobie tej przyjemnosci, informujac mnie, ze jest kochankiem mojej siostry.
– Kiedy zobaczylam was tam wtedy… razem… – Lis zamknela oczy
1 pomasowala sobie skron. – I dzisiaj, kiedy flirtowalas z Owenem…
– Lis.
– A co, moze nie?
Portia zacisnela mocno wargi.
– Ja flirtuje, rzeczywiscie – powiedziala w koncu. – Ale to nie znaczy, ze chce zdobyc tego, z kim flirtuje. Gdyby Robert powiedzial mi o was, odmowilabym mu. Ja przyciagam spojrzenia mezczyzn. Mam nad nimi taka wladze. Czasem mysle, ze to jest wszystko, co mam.
– Ja bylam wtedy taka wsciekla na Roberta. Nie na ciebie. Chcialam uderzyc jego. Chcialam zabic… – Glos jej sie zalamal. – Czulam sie zdradzona. Claire zginela przez niego. Kiedy was zobaczyla razem, byla taka wstrzasnieta, ze wbiegla do jaskim i zgubila droge.
– Polowa facetow, z ktorymi chodze, jest taka jak Robert. Mozna ich rozpoznac z odleglosci mili. Lis, to nie byl facet dla ciebie.
– Nie mow tak! Ty wcale tak nie myslisz. Tb nie byl taki sobie krotki epizod. My bylismy sobie rowni, Robert i ja. Dorothy ciagnela go w dol. Oni sie nienawidzili. Bez przerwy sie klocili. A Owen? On nie kocha mnie w ten sam sposob. Ja to czulam. Po tym doswiadczeniu z Robertem czulam jakis taki brak milosci ze strony Owena. Wtedy, przed piknikiem, w sobote wieczorem… Owen byl w pracy w Hartford. I wpadl Robert.
– Lis…
– Daj mi skonczyc. Owen zadzwonil i powiedzial, ze nie wroci przed druga, a moze nawet trzecia w nocy. Kochalismy sie z Robertem w cieplarni. Siedzielismy tam godzinami. Robert zrywal platki roz i dotykal mnie nimi… – Lis zamknela oczy i jeszcze raz schylila glowe az do kolan. – A potem oswiadczyl sie.
– Oswiadczyl sie? – Portia parsknela smiechem. – Poprosil cie, zebys za niego wyszla?
– On i Dorothy od dawna byli ze soba nieszczesliwi. Ona go od kilku lat oszukiwala. Robert chcial sie ze mna ozenic.
– A ty odmowilas, tak?
– A ja – szepnela Lis – odmowilam. Portia pokrecila glowa.
– Wiec byl na ciebie wsciekly. I kiedy ja w samochodzie popatrzylam na niego swoimi wielkimi orzechowymi oczami, on od razu polknal przynete. O Jezu, wiec ja niechcacy zrobilam ci swinstwo.
– Ja nie chcialam zakonczyc tej historii. Ja tylko nie moglam opuscic Owena. Nie bylam jeszcze gotowa. Owen dla mnie zrezygnowal z tamtej kobiety. Uwazalam, ze powinnam zrobic wszystko, zeby odbudowac nasze stosunki.
– To blad, Lis. Blad. Powinnas byla pojsc na calosc. Boze, to mogla byc dla ciebie jedyna okazja, zeby odczepic sie od tego ostatniego czlonka rodziny.
Lis, zdezorientowana, pokrecila glowa.
– To znaczy od ciebie?
– Nie, nie! Od Owena. Powinnas to byla zrobic kilka lat temu.
– Co masz na mysli, nazywajac go „ostatnim czlonkiem rodziny'? Portia rozesmiala sie.
– Czy Owen nie przypomina ci troche ojca?
– O nie, nie mow tak. Miedzy nimi nie ma porownania. Zobacz tylko, co on robi teraz. – Wskazala reka okno. – Jest gdzies tam – dla mnie.
– Owen jest despota, Lis. Takim samym jak ojciec.
– Nie! On jest dobrym czlowiekiem. Jest solidny. I naprawde mnie kocha. Na swoj sposob.
– No, a ojciec zapewnial nam dach nad glowa. Czy to nazywasz miloscia? – Portie ogarnela zlosc. – Czy uwazasz, ze kocha cie ktos, kto ci mowi: „W tym tygodniu nie posprzatalas porzadnie' albo „Jak smiesz nosic bluzke z takim dekoltem?', a potem podnosi ci spodnice i zostawia na twoim ciele te sliczne pregi? Widze, ze ta wierzba ciagle tutaj rosnie. Ja bym ja natychmiast sciela. Zmiotlabym to cholerstwo z powierzchni ziemi w dziesiec sekund… Powiedz mi, Lis, co mowilas o tych pregach na gimnastyce? Pewnie sie przebieralas, stojac za drzwiami do szafki, co? Ja mowilam wszystkim, ze mam sporo starszego od siebie kochanka, ktory mnie wiaze i dostaje wzwodu, bijac mnie. Nie badz taka przerazona. Mowisz mi tutaj o milosci… Milosc? Na litosc boska, jezeli wyroslysmy w takich normalnych warunkach, to dlaczego ty zaszylas sie tutaj na tym zadupiu i dlaczego ja jestem najlatwiejsza dziewczyna na Wschodniej Siedemdziesiatej Drugiej Ulicy w Nowym Jorku?
Lis ukryla glowe w ramionach. Z oczu plynely jej lzy.
– Lis, przepraszam – powiedziala jej siostra i rozesmiala sie. – Sama widzisz, jakie skutki ma moj przyjazd tutaj. To miejsce doprowadza mnie do szalu. Dostalam zbyt duza dawke tego rodzinnego zycia. Nie moge sobie z nia poradzic. Wiedzialam, ze nie powinnam jechac na ten piknik. I dzisiaj tez nie powinnam byla tutaj przyjezdzac.
Lis dotknela kolana siostry i zauwazyla, ze ta ma znowu na sobie pretensjonalne srebrne pierscionki i krysztalowy wisiorek przypominajacy duza grudke soli. Po chwili Portia polozyla reke na zgrubialej dloni siostry, ale nie uscisnela jej. I zaraz cofnela reke.
A potem Lis cofnela swoja i spojrzala w okno, na deszcz splywajacy po szybach. W koncu wstala.
– Musze cos zrobic. Za chwile wroce.
– Zrobic?
– Zaraz wracam.
– Wychodzisz z domu?
Po glosie Portii mozna bylo poznac, ze jest ona przestraszona, zdenerwowana.
– Ta klodka na drzwiach od sutereny… Musze ja sprawdzic.
– Nie, Lis. Nie rob tego. Owen na pewno ja sprawdzil.