nie jest psem obronnym, ale w razie gdyby ktos niepozadany chcial sie do pani zblizyc, narobi mnostwo halasu.

– Nie mam niczego ciemniejszego – powiedziala Lis, wskazujac ruchem glowy plaszcz od deszczu.

– To nic. Ja sie deszczem nie przejmuje. Wezme tylko torebke nylonowa, zeby ochronic pistolet. To stary niemiecki walther. On latwo rdzewieje.

Wsunal pistolet do torebki, zabezpieczyl go, a potem wlozyl do kowbojskiego olstra. Popatrzyl przez okno i rozprostowal na chwile noge, krzywiac sie przy tym. Lis pomyslala, ze ten deszcz na pewno nie pomoze mu na bol w udzie, bez wzgledu na to, czym ten bol byl spowodowany.

Mlody policjant chwycil za swoja bron automatyczna jak zly aktor w marnym westernie i wyszedl do samochodu. Potem Lis uslyszala, ze samochod rusza. Mlody policjant wprowadzil go w krzaki rosnace w polowie drogi miedzy garazem a domem. Stojac tam, gdzie teraz stal, mogl reflektorami oswietlic teren za domem.

– Zaloze sie, ze pani wie, jak poslugiwac sie swoja bronia – rzekl cicho Trenton, zwracajac sie do Lis. – Sadze jednak, ze nie poslugiwala sie nia pani dotychczas, w kazdym razie nie w takiej sytuacji jak ta. – Nie czekajac na potwierdzenie, mowil dalej: – Chcialbym, zeby pani zgasila wszystkie swiatla w domu. I prosze sie trzymac z daleka od okien. Ja bede uwazal na dom. Jezeli beda mnie panie potrzebowaly, to prosze zapalic swiatlo na chwile i zaraz zgasic. Przybiegne natychmiast.

To powiedziawszy, wyszedl i zniknal w strugach deszczu. Lis zamknela za nim drzwi.

– Boze, Lis – szepnela Portia.

Bylo jednak tyle rzeczy, ktore mogly ja szokowac, ze Lis nie miala pojecia, o co jej chodzi.

Doktor Ronald Adler juz dawno przestal myslec o zonie. O tym, jak ona smakuje, o wypuklosciach jej ud, o jej skorze, o zapachu jej wlosow – nie myslal juz o zadnej z rzeczy, ktore tak zaprzataly jego pamiec jakis czas temu.

Zwlaszcza od kiedy zadzwonil do niego kapitan Haversham i przekazal mu najswiezsze wiadomosci.

– Hrubek wlasnie zamordowal kobiete – warknal. – W Cloverton. Stalo sie, doktorku.

– O Boze.

Adler zamknal oczy. Przyszla mu do glowy wariacka mysl, ze Hrubek popelnil te zbrodnie wylacznie po to, zeby dopiec wlasnie jemu. Trzymal sluchawke w drzacych dloniach i sluchal, jak policjant opowiada ze zle skrywana wsciekloscia, w jaki sposob Hrubek zabil te kobiete, jak wycial jej na piersiach napis i jak potem ukradl motocykl i uciekl do Boyleston.

– Motocykl? Wycial jej napis?

– Tak, na piersiach. Zgineli tez dwaj policjanci z Gunderson. Patrolowali szose numer 236 i raz polaczyli sie z nami, zeby zlozyc meldunek na temat Hrubeka. I tyle ich slyszelismy. Jestesmy pewni, ze on ich zabil i wyrzucil gdzies ich ciala. A pan twierdzil, ze on jest nieszkodliwy! Boze drogi, czlowieku. Co pan sobie w ogole mysli? Bede u pana za pol godziny.

W sluchawce zapadla cisza.

Teraz Adler idzie do swojego gabinetu z kafeterii szpitalnej, w ktorej odebral ten straszny telefon i w ktorej pozniej, oniemialy, siedzial przez trzydziesci minut. Idzie, ale z trudem.

Jest sam w ciemnym korytarzu i zatrzymuje sie na chwile, myslac o fizjologicznej reakcji lancuchowej, ktora wlasnie powoduje, ze wlosy na karku mu sie jeza, ze oczy zachodza mu lzami i ze genitalia mu sie kurcza. Mysli tez o nerwie blednym i o wzroscie poziomu adrenaliny we krwi, ale przede wszystkim mysli o tym, ze cholernie sie boi.

Korytarz ma 130 stop dlugosci. Jest w nim dwadziescioro drzwi i wszystkie z wyjatkiem ostatnich prowadzacych do jego gabinetu sa zamkniete i ciemne. Dla oszczednosci usunieto z korytarza co druga zarowke, a te, ktore pozostaly, sa przewaznie przepalone. Od korytarza odgaleziaja sie trzy inne korytarze. We wszystkich trzech jest ciemno jak w grobie.

Adler patrzy w glab korytarza i zastanawia sie: dlaczego ja nie ide?

Wyszedl wlasnie z wneki, w ktorej jest winda, i wie, ze Haversham czeka na niego niecierpliwie w gabinecie. A mimo to stoi jak skamienialy. Na miekkich nogach. Stara sie nie widziec okropnej zjawy – ogromnej bladej zjawy, ktora wystawila glowe z pobliskiego korytarza i ktora cofnela sie w ciemnosc.

Okropne zawodzenie pacjentki ustalo, wyje natomiast wiatr. Jego wycie odbija sie echem w piersi Adlera, kiedy ten mysli: juz dobrze. W porzadku, dosyc.

Adler robi piec krokow. I znowu sie zatrzymuje – pod pretekstem, ze musi przejrzec papiery, ktore ma przy sobie.

W tejze chwili uderza go nagla mysl – mysl, ze Michael Hrubek wrocil, zeby go zabic.

Fakt, ze ta mysl jest sprzeczna z wszelka logika, nie powoduje wcale zmniejszenia sie jego strachu. Adler wzdryga sie niespokojnie, kiedy winda, wezwana z dolu, rusza z miejsca. Slyszy jakiegos pacjenta, ktory wydaje gardlowy jek, pelen bezbrzeznego smutku. Kiedy ten dzwiek dociera do jego uszu, on stawia jedna stope przed druga i zaczyna isc.

Nie, nie – Michael Hrubek nie ma zamiaru go zabic. Michael Hrubek nawet go nie zna osobiscie. Michael Hrubek na pewno nie moglby tak szybko wrocic do szpitala, nawet gdyby rzeczywiscie chcial wypruc trzewia jego dyrektorowi.

Doktor Ronald Adler – weteran sluzby zdrowia, ktory przepracowal cale dlugie lata w stanowych szpitalach psychiatrycznych, doktor Ronald Adler – srednio zdolny absolwent jakiejs prowincjonalnej akademii medycznej, ten doktor Ronald Adler wierzy, ze jest bezpieczny.

Ale czlowiek, ktory nie tak dawno trzymal glowe miedzy nogami zony, czlowiek, ktory lepiej zazegnuje konflikty na zebraniach Zarzadu niz leczy choroby psychiczne, czlowiek, ktory teraz idzie tym ponurym korytarzem o kamiennych scianach – ten czlowiek jest sparalizowany strachem, slyszac dzwiek wlasnych krokow.

Boze, nie pozwol mi umrzec.

Ma wrazenie, ze jego gabinet znajduje sie o cale mile od niego. Patrzy na bialy trapez swiatla padajacego na betonowa podloge korytarza przez jakies otwarte drzwi. Idzie dalej, mija jeden z glownych korytarzy i smieje sie nerwowo na mysl, ze nie jest w stanie odwrocic glowy i spojrzec w glab tego korytarza. Wydaje mu sie, ze jezeli tam spojrzy, to – jak na kolorowym filmie – zobaczy Michaela Hrubeka siegajacego mu w glab ust. Nie moze pozbyc sie mysli o pewnym fragmencie historii choroby Michaela, fragmencie, ktory czytal tego wieczora. Przypomina sobie ze szczegolami, jak pacjent opisywal, w jaki sposob wyrwie lekarzowi sledzione. No, dosyc juz tego! Dosyc!

Adler idzie dalej korytarzem i zaczyna go nekac kolejna okropna mysl – ze nie zdola zapanowac nad pecherzem. Jest wsciekly na zone za to, ze tego wieczora zlapala jego penisa i niechcacy wywolala u niego mysl o tym, ze nie utrzyma moczu. Adler czuje, ze musi oddac mocz. Musi koniecznie. Ale meska toaleta jest dosc daleko w korytarzu, do ktorego teraz podchodzi. O tej porze nocy w toaletach jest ciemno. Adler zastanawia sie, czy nie oddac moczu na sciane.

Nie chce umrzec.

Slyszy kroki. Nie. Tak? Czyje to kroki? Duchow. Jednej kobiety i dwoch policjantow. Co to za dzwieki

Aha, to sa jego wlasne stopy. A moze nie? Adler wyobraza sobie pisuar. Odwraca sie w strone, gdzie znajduje sie toaleta, i zaczyna isc ciemnym korytarzem. Podczas tego marszu przychodzi mu do glowy pewna mysl, mysl, ze ucieczka Michaela Hrubeka to kara za wszystkie jego przewinienia i bledy lekarskie. Ta ucieczka to kara za sciagawki, ktorymi poslugiwal sie na egzaminach z chemii organicznej, za zgubienie wykresow temperatury, za blednie wypisane recepty, za to, ze nieraz – przed przepisaniem duzych dawek nardilu – zapomnial zapytac o tetniaki. Ta ucieczka jest jak wyciagniecie wedki, na ktorej koncu znajduje sie wazaca dwadziescia funtow rozdeta, prawie martwa ryba.

A niech cie, sukinsynu – warknal Haversham po odlozeniu sluchawki.

Dyrektor szpitala i patrzacy szklanymi oczami Peter Grimes, milczac, wlepili w niego wzrok. Deszcz bebnil glosno o szyby okienne w gabinecie Adlera. Wiatr zawodzil.

– Mamy nastepna wiadomosc – mowil dalej Haversham. – Tym razem z Ridgeton. Jest meldunek, ze ktos wjechal na cherokee i zepchnal go z szosy. Obaj kierowcy znikneli w lesie. Ten cherokee, ktorego uderzono, nalezy do Owena Atchesona.

– Owena…?

– Meza tej kobiety, ktora zeznawala w procesie na niekorzysc Hrubeka. No, tego faceta, ktory tutaj byl.

Wiec teraz sa juz byc moze cztery trupy.

– Wiadomo na pewno, ze to Hrubek to zrobil?

Вы читаете Modlitwa o sen
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату