– Doktor Anno – jeknal – dlaczego mnie opuscilas? Doktor Anno! Tak sie boje. Nie wiem, co robic! Co mam robic?
Michael tuli w ramionach drogowskaz, jakby to bylo jedyne zrodlo jego krwi i tlenu, i krzyczy ze strachu, szukajac w kieszeniach pistoletu. Musi sie zabic. Nie ma wyboru. Strach jest zbyt wielki. Przeszywa go swoimi strzalami. Jedna kula w glowe i bedzie po wszystkim – tak jak u starego Abe. Michaela nie obchodza juz poszukiwania, nie obchodzi go zdrada, nie obchodzi go Ewa, ani Lis-bone, ani zemsta. Musi skonczyc z tym okropnym strachem. O, jest pistolet, Michael czuje jego ciezar, ale reka drzy mu tak bardzo, ze nie moze siegnac do kieszeni.
W koncu rozdziera material, wsuwa pod niego reke i czuje pod palcami zimne dotkniecie metalu.
– Ja… nie moge… tego WYTRZYMAC! NIE MOGE! Odbezpiecza pistolet.
I nagle jego zamkniete oczy zalalo ostre swiatlo, a on zobaczyl pod powiekami krwawy blask. Zaczal mowic do niego jakis glos, wypowiadajac slowa, ktorych on nie mogl uslyszec. Michael rozluznil dlon zacisnieta na pistolecie, podniosl gwaltownie glowe i uswiadomil sobie, ze ktos do niego mowi i ze tym kims nie jest ani doktor Anna, ani niezyjacy Prezydent Stanow Zjednoczonych, ani nikt ze spiskowcow, ani poczciwy doktor Mudd.
Glos nalezal do mizernego czlowieczka grubo po piecdziesiatce, wystawiajacego glowe z okna samochodu stojacego o jakies trzy stopy od skulonego Michaela. Czlowiek ten najwyrazniej nie zauwazyl pistoletu, ktory Michael wsunal teraz z powrotem do kieszeni.
– Hej, mlody czlowieku, dobrze sie pan czuje?
– Ja…
– Jest pan ranny?
– Moj samochod – wybelkotal Michael. – Moj samochod…
Siwy, chudy czlowieczek siedzial w zdezelowanym starym dzipie z brezentowym dachem i winylowymi szybami.
– Mial pan wypadek? I nie mogl pan znalezc dobrego telefonu? Oczywiscie, oczywiscie. Prawie wszystkie sa zepsute. To przez te burze. Jest pan ciezko ranny?
Michael kilka razy odetchnal gleboko. Jego strach zmniejszyl sie.
– Nie, nie. Ale moj samochod jest w zlym stanie. Nie byl za dobry. Nie byl taki jak stary cadillac.
– No tak. Na pewno. Niech pan wsiada. Zawioze pana do szpitala. Powinni pana obejrzec lekarze.
– Nie, nie. Nic mi nie jest. Ja tylko sie zgubilem. Wie pan, gdzie jest Cedar Swamp Road?
– Oczywiscie. Pan tam mieszka?
– Tam mieszka ktos, z kim mialem sie zobaczyc. Jestem juz spozniony. Oni beda sie martwili.
– No to podwioze pana.
– Zrobilby pan to?
– Mnie sie zdaje, ze powinienem pana zawiezc do pogotowia. Ta reka nie wyglada dobrze.
– Nie. Prosze mnie zawiezc do przyjaciol. Tam jest lekarz. Doktor Mudd. Pan go zna?
– Nie, chyba nie.
– To dobry lekarz.
– No to dobrze. Bo pan ma zlamany nadgarstek.
– Prosze mnie podwiezc – Michael wstal powoli – a bedzie pan mial we mnie dozgonnego przyjaciela.
Mezczyzna zawahal sie przez chwile, a potem powiedzial:
– No dobra… Niech pan wsiada. Tylko uwaga na drzwi, zeby sie pan nie uderzyl w glowe.
Owen na pewno probuje wrocic do domu – wyjasnila Lis. – Jestem tego pewna. I przypuszczam, ze Hrubek go sciga.
– A dlaczego nie mialby pojsc prosto na policje? – zapytal mlody policjant.
– Bo martwi sie o nas – odrzekla Lis.
Nie wspomniala nic o prawdziwej przyczynie, dla ktorej Owen nie poszedlby na policje.
– No wiesz, ja juz sam nie wiem – powiedzial mlody policjant. – Stan mowil…
– Nie ma o czym gadac – oswiadczyla Lis. – Ide go szukac.
– Ale, Lis… – protestowal policjant glosem pelnym niepokoju.
– Sluchaj, Lis, przeciez nie mozesz nic zrobic – pospieszyla mu z pomoca Portia.
Heck zdjal swoja zalosna czapeczke baseballowa i podrapal sie w glowe. Potem wlozyl czapeczke tak, ze nad prawym okiem wymykal mu sie spod niej kosmyk wlosow, i przyjrzal sie Lis.
– Pani zeznawala na jego procesie? – spytal.
– Bylam glownym swiadkiem oskarzenia – odpowiedziala Lis. Heck pokiwal powoli glowa, a potem rzekl:
– Ja aresztowalem sporo ludzi i zeznawalem w wielu procesach. Ale nikt nigdy nie probowal na mnie napasc.
Lis popatrzyla mu prosto w oczy, a jego spojrzenie natychmiast ucieklo gdzies w bok. – No to mial pan szczescie.
– To prawda. Ale wie pani, rzadko sie zdarza, zeby uciekinier probowal na kogos napasc. Oni zwykle zwiewaja jak najszybciej na teren innego stanu.
Wygladalo na to, ze Heck oczekuje na jakas konkretniejsza odpowiedz, ale ona zauwazyla tylko:
– Widocznie Michael Hrubek nie jest typowym uciekinierem.
– No tak. Nie bede sie z pania spieral. Heck nie poprowadzil dalej swojego rozumowania. Zdejmujac jaskrawy plaszcz od deszczu z wieszaka przy drzwiach, Lis
zwrocila sie do siostry: – Ty tutaj zostan. Jezeli Owen wroci przede mna, daj znak klaksonem. Portia kiwnela glowa.
– Ale prosze pani… Lis spojrzala na Hecka.
– W tym bedzie sie pani rzucala w oczy. Nie sadzi pani?
– Jak to?
– No w tym zoltym…
– Rzeczywiscie. Nie pomyslalam o tym.
Heck wzial od niej plaszcz i odwiesil go na wieszak. Lis siegnela po ciemna kurtke, ale Heck powstrzymal ja gestem dloni.
– Powiem pani cos. Uwazam, ze nikt nie powinien sie niepotrzebnie narazac. Rozumiem, co pani czuje. To przeciez pani maz. Ale prosze posluchac faceta, ktory ma w takich sprawach praktyke. Mnie placa za tropienie ludzi. Prosze pozwolic, zebym poszedl sam… Nie, nie, niech mi pani pozwoli skonczyc. Wyjde i poszukam pani meza. Jezeli on jest gdzies w poblizu, to prawdopodobnie bede mial szanse go znalezc. Znacznie wieksza szanse niz pani. A poza tym, krecac sie w poblizu, pani bedzie mnie tylko rozpraszala.
Jego glos zdradzal napiecie spowodowane tym, ze przewidywal, ze ona bedzie protestowala.
Lis domyslila sie, ze kieruje nim przede wszystkim pragnienie zdobycia nagrody. Jednak wiedziala, ze on ma racje. Wiedziala tez, ze odnalazlszy meza nie przekona go, zeby przestal szukac Hrubeka. Owen przeciez nie posluchal jej przedtem. Dlaczego wiec mialby posluchac teraz?
– No dobrze – zgodzila sie.
– Mysle – powiedzial Heck – ze powinnismy zrobic tak: ja pojde w strone bramy frontowej. On oczywiscie moze przelezc przez plot, ale podejme to ryzyko. Jedno jest pewne: on nie przeplynie jeziora. No wiec ja pojde w strone bramy, a pan – zwrocil sie do mlodego policjanta – zostanie kolo domu. W drugiej linii obrony. Gdzies tutaj.
Mlody policjant odniosl sie do tego z entuzjazmem. Spelnil swoj obowiazek i widzial, ze nie ma co dyskutowac z ta uparta kobieta. A teraz zyskal sprzymierzenca i zanosilo sie na to, ze w sprawie zaczyna sie jakis ruch i ze on wezmie udzial w akcji.
– Wprowadze samochod miedzy krzaki – rzekl podekscytowany. – Dobra? Stamtad bede widzial caly teren, a on mnie nie zauwazy.
Heck powiedzial mu, ze to dobry pomysl, a potem zwrocil sie do Lis:
– Wiem, ze maz jest mysliwym. Moze pani przynioslaby sobie jakas bron? Wiem, ze moze sie pani czuc z nia nieswojo, ale…
Lis nie posiadala sie z uciechy, wyjmujac pistolet z kieszeni. Trzymala go wylotem lufy do dolu – dokladnie tak, jak nauczyl ja Owen. Portia byla przerazona. Mlody policjant ryknal smiechem. A Trenton Heck kiwnal tylko glowa usatysfakcjonowany, jak ktos, kto moze postawic kolejnego ptaszka na liscie czynnosci do wykonania.
– Zostawie tu z wami Emila. Nawet on nie moze tropic podczas takiej burzy. Prosze go trzymac przy sobie. On