stanowiska wynajmu samochodow. Skrzypaczka odebrala kluczyki i dokumenty malego mercedesa sedana i pojechala mikrobusem na parking. Gabriel udal sie taksowka do pobliskiego hotelu i usiadl w barze w holu. Dwadziescia minut pozniej wyszedl na zewnatrz: samochod Anny czekal na podjezdzie. Przejechala kilka kilometrow, kluczac po ciemnych uliczkach, a nastepnie zatrzymala sie na poboczu i zamienila miejscami z Gabrielem, ktory skrecil na autostrade i skierowal sie na poludnie. Po jakims czasie Anna odchylila oparcie fotela, zwinela plaszcz jak poduszke i wsunela go pod glowe. Do Zurychu pozostalo sto szescdziesiat kilometrow.
– Podobal mi sie ten utwor, ktory grala pani wczoraj – powiedzial Gabriel.
– To sonata Diabelski tryl. Skomponowal ja Giuseppe Tartini. Twierdzil, ze inspiracja do jej powstania byl jego sen, w ktorym przekazal diablu skrzypce, a ten zagral sonate, najpiekniejsza, jaka kiedykolwiek slyszal kompozytor. Podobno ocknal sie z goraczka. Musial posiasc te kompozycje, dlatego od razu spisal wszystko, co zapamietal.
– Wierzy pani w takie historie?
– Nie wierze w diabla, ale doskonale rozumiem potrzebe zawladniecia utworem. Niemal trzy lata zajelo mi nauczenie sie, jak go przyzwoicie grac. Wlasnie dzieki niemu wygralam konkurs Sibeliusa. Pozniej stal sie moja wizytowka. Pod wzgledem technicznym to bardzo trudny utwor. Dopiero niedawno do niego wrocilam.
– Zabrzmial rewelacyjnie.
– Nie dla mnie. Slyszalam jedynie bledy i niedoskonalosci.
– Czy dlatego odwolala pani dwa koncerty?
– Nie odwolalam, tylko przelozylam. – Gabriel wyczul na sobie jej wzrok. – Widze, ze odrobil pan lekcje.
– Zamierza pani zagrac w najblizszej przyszlosci?
– Owszem. Za dziesiec dni daje recital w Wenecji. Tamtejsza publicznosc zawsze byla dla mnie laskawa. Dobrze sie tam czuje. Zna pan Wenecje?
– Mieszkalem w niej dwa lata.
– Naprawde? I co pan tam robil?
– Wlasnie w Wenecji nauczylem sie renowacji obrazow, w pracowni slynnego konserwatora Umberta Contiego. To jedno z moich ulubionych miast.
– Wiem, co pan czuje. Gdy Wenecja wejdzie komus w krew, trudno sie bez niej obejsc. Mam nadzieje, ze jej magia korzystnie na mnie podziala.
– Dlaczego przelozyla pani te recitale?
– Bo rana dloni uniemozliwia mi poprawna gre. Nie chcialam kiepsko wypasc ani tez narazac sie na komentarze w rodzaju: “Oto Anna Rolfe. Calkiem niezle gra na skrzypcach jak na osobe, ktora o maly wlos nie stracila dloni”. Chce wyjsc na scene jako muzyk, a nie wzbudzajaca litosc kaleka.
– Rekonwalescencja dobiegla konca?
– Przekonamy sie za dziesiec dni. Wiem jednak na pewno, ze tym razem sie nie wycofam. – Zapalila papierosa. – Dlaczego usilowal pan opuscic Zurych, nie informujac policji o morderstwie mojego ojca?
– Z obawy, ze nie uwierza, iz nie mialem z nim nic wspolnego – wyjasnil.
– Czy to jedyny powod?
– Jak juz pani wie, wyslano mnie do Szwajcarii w sprawach zawodowych.
– O jakim zawodzie pan mowi? Co to za metna historia z ta agencja, dla ktorej pan pracuje? Ta, ktora podlega Ministerstwu Obrony.
– Nie pracuje dla niej. Po prostu wyswiadczam jej przysluge.
– Ona sie jakos nazywa?
– Oficjalna nazwa to Instytut Koordynacji, lecz wiekszosc zatrudnionych w niej osob uzywa okreslenia “Biuro”.
– Jest pan szpiegiem, tak?
– Nie, nie jestem szpiegiem.
– Ciekawe czemu nie mam watpliwosci, ze mnie pan oklamuje?
– Jestem konserwatorem dziel sztuki.
– To dlaczego lecielismy osobno? Dlaczego zadal pan sobie tyle trudu, aby na lotnisku w Stuttgarcie nikt nas nie zobaczyl razem?
– To tylko srodki zapobiegawcze. Szwajcarska policja wyraznie mnie poinformowala, ze nie jestem juz mile widziany w tym kraju.
– Skad tak powazne ostrzezenie?
– Nieco sie zirytowali faktem, ze ucieklem z miejsca zbrodni.
– A dlaczego pan uciekl z domu mojego ojca?
– Juz to pani mowilem.
– Otoz uciekl pan dlatego, ze jest pan szpiegiem i bal sie pan isc na policje. Przypatrywalam sie panu na lotnisku. Swietnie pan sobie radzil.
– Nie jestem szpiegiem.
– Wiec kim pan jest? Niech mi pan tylko nie wmawia, ze konserwatorem dziel sztuki, ktory robi przysluge komus w jakiejs szemranej agencji zwanej Biurem, bo i tak w to nie uwierze. Jesli natychmiast nie wyjawi pan prawdy, rownie dobrze mozemy zawrocic do Stuttgartu, bo ja nie udziele panu ani jednej cholernej informacji. Czekam na odpowiedz.
Cisnela niedopalek przez okno. Slynny temperament Anny Rolfe.
Przybyli do Zurychu po polnocy. Centrum miasta tonelo we mgle zapomnienia. Bahnhofstrasse byla ciemna i wymarla, wokol zywego ducha… Z nieba spadaly iskrzace w swietle latarni drobiny marznacego sniegu. Przekroczyli rzeke; Gabriel ostroznie jechal sliskimi uliczkami Zurichbergu. Ostatnie, czego potrzebowal, to zatrzymanie przez policje z powodu pogwalcenia przepisow drogowych.
Zaparkowali przed willa. Anna zajela sie otwieraniem elektronicznych zamkow przy bramie i drzwiach wejsciowych. Gabriel zauwazyl, ze zmieniono kody.
Przedpokoj spowijaly ciemnosci. Anna zamknela drzwi, zanim wlaczyla swiatlo. Bez slowa wpuscila swego towarzysza do holu i przeszla obok salonu, w ktorym Gabriel natrafil na zwloki jej ojca. Zajrzal do srodka. W powietrzu unosil sie zapach srodkow czyszczacych. Orientalny dywan zniknal, lecz Rafael wciaz wisial na scianie.
Przejmujaca cisze poglebial stukot obcasow Anny, przemierzajacej gola posadzke. Przeszli przez wielka, wytworna jadalnie z olbrzymim stolem z lakierowanego, ciemnego drewna oraz krzeslami o wysokich oparciach, mineli spizarnie i duza kuchnie.
Dotarli do schodow. Tym razem Anna nie zapalila swiatla. Gabriel podazyl za nia na dol, prosto w mrok. Znalezli sie w piwnicy z winami, w ktorej spoczywaly zakurzone butelki. Obok byl schowek z kamiennym zlewem. Na scianach wisialy pordzewiale narzedzia ogrodnicze.
Za kolejna para drzwi ukazal sie pograzony w mroku korytarz, zakonczony jeszcze jednymi drzwiami. Anna otworzyla je: byla tam niewielka winda, mogaca pomiescic zaledwie jedna osobe. Mimo to oboje zdolali sie do niej wcisnac. Kabina powoli zjezdzala coraz nizej. Gabriel poczul cieplo ciala stojacej przy nim kobiety, a jego nozdrza owial zapach jej szamponu do wlosow oraz francuskich papierosow. Nie wydawala sie w najmniejszym stopniu zaklopotana ta krepujaca sytuacja. Gabriel usilowal odwrocic wzrok, lecz Anna wpatrywala sie w jego oczy z intensywnoscia pewnego siebie zwierzecia.
Winda sie zatrzymala. Weszli do malego holu z czarnego i bialego marmuru. Naprzeciwko windy umieszczono ciezkie, stalowe drzwi, a przy nich, na scianie, klawiature. Obok znajdowalo sie urzadzenie, ktore przypominalo okulary powiekszajace, jakich uzywal w swojej pracowni. Gabriel widzial juz kiedys cos takiego: byl to biometryczny skaner, przeznaczony do badania siatkowki oka kazdej osoby, ktora zamierzala dostac sie do pomieszczenia. Jesli wzor siatkowki odpowiadal schematom zakodowanym w bazie danych, osoba ta mogla wejsc. Jesli nie, rozpetywalo sie pieklo.
Po wprowadzeniu kodu Anna zblizyla oczy do skanera. Kilka sekund pozniej dobiegl ich trzask odsuwanej zasuwy i wielkie drzwi powoli sie otworzyly. Gdy weszli do pomieszczenia, swiatla zapalily sie automatycznie.
Ogromny pokoj, o wymiarach mniej wiecej pietnascie metrow na dziesiec, pomalowano na kremowo. Posrodku, na lsniacym parkiecie, staly dwa ozdobne krzesla obrotowe. Anna podeszla do jednego z nich i skrzyzowala rece na piersiach. Gabriel przyjrzal sie uwaznie golym scianom.