Gabriel uklakl na jednym kolanie i wypalil w kierunku blysku z lufy. Jego kule dosiegly celu – wiedzial to na pewno, gdyz slyszal, jak przebijaja tkanke i roztrzaskuja kosc. Wstal i ruszyl pedem przed siebie, caly czas strzelajac, tak jak go uczono. Tak jak to robil wiele razy wczesniej. Wreszcie stanal nad mezczyzna, pochylil sie, przylozyl mu lufe do ucha i wystrzelil po raz ostatni.
Cialo, wstrzasane konwulsjami, po chwili zastyglo w bezruchu.
Gabriel przeszukal ubranie zabitego: nie znalazl ani portfela, ani kluczy, ani pieniedzy. Glock kalibru.9 mm lezal na podlodze niedaleko zwlok. Gabriel wsunal go do kieszeni i wyszedl na korytarz.
Obok glownych schodow znajdowala sie alkowa z wysokimi oknami wychodzacymi na ulice. Gabriel spojrzal w dol i zauwazyl dwoch mezczyzn wbiegajacych po frontowych schodach. Pognal przez korytarz ku oknom od strony ogrodu na tylach domu. Na zewnatrz stal jeszcze jeden mezczyzna; mial wyciagnieta bron i rozmawial przez radiotelefon.
Zbiegajac po kreconych schodach, Gabriel wyjal z beretty pusty magazynek i wlozyl nowy. Przebyl te sama droge, ktora pokonal wraz z Anna tego dnia, gdy pokazala mu kolekcje ukryta w piwnicy. Wielka jadalnia, kuchnia, schody, piwniczka z winami, schowek.
Dopadl oszklonych drzwi, prowadzacych do ogrodu. Uchylil je lekko i wystawil glowe. Mezczyzna z radiotelefonem i pistoletem szedl po zasniezonym tarasie. Dwaj pozostali byli juz w budynku: Gabriel slyszal tupot nog pietro wyzej.
Wyskoczyl na dwor i popedzil przez ogrod prosto ku mezczyznie z pistoletem.
– Ej, ty! – wrzasnal plynna niemczyzna. – Widziales, w ktora strone pobiegl ten sukinkot? – Mezczyzna popatrzyl na niego kompletnie oslupialy. Gabriel wciaz pedzil przed siebie. – Co z toba, czlowieku? Ogluchles? Odpowiadaj!
Gdy nieznajomy przysunal radiotelefon do ust, Gabriel uniosl dlon i otworzyl ogien. Piec strzalow, ostatni w klatke piersiowa z odleglosci metra.
Gabriel spojrzal na dom. Zobaczyl w oknach snopy swiatla latarek, przenikajace przez zaciagniete zaslony. Kotary sie rozsunely i wyjrzala zza nich twarz. Uszu Gabriela dobiegl krzyk i odglos walenia ciezkim przedmiotem o szybe.
Odwrocil sie i pomknal przez ogrod, docierajac do muru – ocenil jego wysokosc na dwa i pol metra – z rzedem kolcow z kutego zelaza na szczycie. Zerknal przez ramie na dwoch mezczyzn. Jeden kleczal nad trupem kolegi, drugi omiatal ogrod silnym swiatlem latarki.
Gabriel podskoczyl i chwycil za zelazne kolce na murze. Snop swiatla wylowil go z mroku, ktos krzyknal po niemiecku. Podciagnal sie, mlocac nogami o mur. Rozlegl sie wystrzal, kule rozkruszyly tynk, raz i drugi. Gabriel poczul, jak pekaja mu szwy na dloniach.
Przerzucil noge przez mur, i w tym momencie zahaczyl kurtka o jeden z kolcow. Zawisl bezsilnie, z glowa wystawiona na ostrzal, oslepiony strumieniem swiatla. Wykonal gwaltowny skret calym cialem, uwalniajac sie z potrzasku, i spadl do ogrodu po drugiej stronie muru.
Koperta wysunela mu sie ze spodni i upadla w snieg. Siegnal po nia, wcisnal z powrotem za pasek i rzucil sie do ucieczki.
Rozblysk bialego swiatla lamp halogenowych zmienil noc w dzien. Gdzies zawyla syrena alarmowa. Gabriel pedzil wzdluz sciany willi, az wreszcie dotarl do kolejnego muru, tym razem odgradzajacego posiadlosc od ulicy. Sprawnie przesadzil przeszkode i zeskoczyl na chodnik.
Znalazl sie na waskiej uliczce. W sasiednich domach pozapalano swiatla: Szwajcarzy i ich legendarna czujnosc. Gdy biegl ulica, w glowie pobrzmiewalo mu jedenaste przykazanie Ariego Shamrona: “Nie daj sie zlapac!”.
Dotarl do Krahbuhlstrasse, szerszej ulicy, przy ktorej zaparkowal. Sprintem pokonal lagodny zakret i ujrzal swoj samochod. Poslizgnal sie podczas gwaltownego hamowania i upadl, bolesnie sie tlukac. Do pojazdu zagladalo dwoch mezczyzn z latarkami.
Gdy wstawal, nieznajomi skierowali na niego swiatlo. Zawrocil w przeciwna strone i pognal pod gore. “Rob wszystko, aby uniknac aresztowania!”.
Nie zwalniajac, wyciagnal glocka, ktorego zabral czlowiekowi w gabinecie Rolfego. Zaczynal odczuwac zmeczenie. Zimne powietrze ze swistem wpadalo do pluc, w ustach czul smak rdzy i krwi. Po kilku krokach dostrzegl reflektory sunace zboczem wzgorza: wielkie audi zjezdzalo z gory, buksujac kolami w swiezym sniegu.
Obejrzal sie przez ramie. Mezczyzni scigali go pieszo. W poblizu nie bylo bocznych uliczek ani alejek: znalazl sie w pulapce. “Przelewaj krew niewinnych, jesli zajdzie taka koniecznosc!”.
Audi pedzilo prosto na niego. Gabriel przystanal i wyciagnal glocka przed siebie. Gdy samochod zahamowal, zarzucajac tylnymi kolami, wycelowal w sylwetke za kierownica. Zanim zdazyl wystrzelic, drzwi pojazdu gwaltownie sie otworzyly.
– Wsiadaj, Gabriel! – krzyknela Anna Rolfe. – Szybko!
Prowadzila z taka sama pasja, z jaka grala na skrzypcach, jedna reka sciskajac kierownice, a druga dzwignie skrzyni biegow. Zjechali z Zurichbergu, pokonali Limmat i wpadli w ciche uliczki centrum miasta. Gabriel dlugo patrzyl za siebie.
– Mozesz juz zwolnic. Gdzie sie nauczylas tak jezdzic? Zdjela noge z gazu.
– Pamietaj, ze pochodze z Zurychu, z bardzo majetnej rodziny. Kiedy nie gralam na skrzypcach, szalalam wokol Jeziora Zuryskiego jednym z samochodow ojca. Przed dwudziestymi pierwszymi urodzinami udalo mi sie skasowac trzy auta.
– Moje gratulacje.
– Gorzka ironia do ciebie nie pasuje, Gabriel. W schowku sa moje papierosy. Badz tak laskaw i zapal mi jednego.
Gabriel wyciagnal paczke gitanow. Przypalil papierosa zapalniczka samochodowa. Gryzacy dym zaszczypal go w gardle i o malo nie udusil.
Anna wybuchnela smiechem.
– Kto by pomyslal, Izraelczyk, ktory nie pali.
– Co ty tutaj do cholery robisz?
– Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Gdybym sie nie zjawila, trafilbys za kratki.
– Niezupelnie. Gdybys sie nie zjawila, bylbym juz martwy. Mimo to chce wiedziec, co tu robisz. Czy Rami dal ci pozwolenie na opuszczanie willi?
– Mysle, ze o tej porze juz chyba zauwazyl moja nieobecnosc.
– Jak mu ucieklas?
– Poszlam na pietro, zeby pocwiczyc, i nastawilam tasme z wyjatkowo dlugim utworem. Reszty sie chyba domyslasz.
– Jak opuscilas teren?
– Carlos powiedzial Ramiemu, ze jedzie do wioski na zakupy. Ukrylam sie na tylnym siedzeniu pod kocem.
– Mozna spokojnie zalozyc, ze kilkudziesieciu czlonkow sluzb wywiadowczych mojego kraju prowadzi desperackie i bezsensowne poszukiwania twojej osoby. To bylo bardzo glupie. Jak dotarlas do Zurychu?
– Samolotem, rzecz jasna.
– Bezposrednio z Lizbony?
– Owszem.
– Jak dlugo tu jestes?
– Od dwoch godzin.
– Wchodzilas do domu ojca?
Pokrecila przeczaco glowa.
– Przed domem zobaczylam dwoch mezczyzn w zaparkowanym samochodzie. Najpierw pomyslalam, ze to ochroniarze z prywatnej agencji, ale potem dotarto do mnie, ze cos sie nie zgadza.
– Co zrobilas?
– Postanowilam krazyc po okolicy w nadziei, ze cie spotkam, zanim sprobujesz wejsc do willi. Jak juz wiesz, bezskutecznie. Potem uslyszalam ryk syren alarmowych.
– Powiedzialas komus, ze sie tu wybierasz?