DOM I OGROD.
Odliczajac reszte, zajrzal do srodka pojazdu. Chang modlil sie, by nie zobaczyl tam nic poza kilkudziesiecioma sadzonkami, ktore on, William i Wu wykopali w parku i zaladowali do furgonetki, zeby wygladalo na to, iz sa dostawcami roslin. Pozostali czlonkowie obu rodzin lezeli na podlodze, przykryci sadzonkami.
Kasjer wydal im reszte.
– Porzadna firma – oznajmil. – Dom i Ogrod.
– Dziekuje – powiedzial William i ruszyl z miejsca. Po chwili przy spieszyl i wjechali do tunelu.
Plan Changa powiodl sie. Po drodze z plazy uswiadomil sobie, ze tutejsza policja moze zrobic to samo, co robi chinski urzad bezpieczenstwa, kiedy chce ujac poszukiwanych dysydentow – to znaczy ustawic blokady na drogach. Zatrzymali sie wiec przy duzym centrum handlowym, w ktorego srodkowej czesci znajdowal sie otwarty przez dwadziescia cztery godziny na dobe sklep: DOM I OGROD. O tak wczesnej porze nie bylo tam prawie nikogo. Chang, Wu i William bez trudu zakradli sie do srodka przez rampe zaladowcza. Ukradli z magazynu puszki z farba, a takze pedzle i narzedzia, lecz zanim wymkneli sie na zewnatrz, Chang zajrzal ostroznie do sklepu i oszolomiony zobaczyl cale kilometry zabudowy kuchennej, tysiace opraw swietlnych, setki ogrodowych mebli w roznych kolorach i grillow, drzwi, okien i dywanow.
– Zabieram teraz te rzeczy, bo sa nam potrzebne, zeby przezyc – wyjasnil Williamowi. – Ale kiedy zarobie pierwsze jednokolorowe pieniadze, mam zamiar za nie zaplacic.
Przy rampie znalazl stosy kolorowych gazetek i dukajac z trudem po angielsku, zorientowal sie, ze to ulotki reklamowe i ze wydrukowane sa na nich adresy sklepow tej sieci. Postanowil, ze po otrzymaniu pierwszej wyplaty przesle im pieniadze.
Kiedy wrocili do furgonetki, William zamienil ich tablice rejestracyjne na te, ktore zdjal ze stojacej w poblizu ciezarowki, i pojechali dalej. W opuszczonej hali fabrycznej Chang i Wu zamalowali nazwe kosciola i kiedy wyschla biala farba, Chang, ktory byl swietnym kaligrafem, namalowal napis: DOM I OGROD tego samego kroju literami co na ulotce.
Sztuczka sie udala. A teraz wyjechali z tunelu i podazali ulicami Manhattanu. Chang uswiadomil sobie, ze dominujacym kolorem jest tu szarosc. Diamentowe miasto i zlote drogi, ktore obiecal im biedny kapitan Sen, lezaly chyba gdzie indziej.
Przygladajac sie ulicom i budynkom, zastanawial sie, jaki czeka ich los. Teoretycznie nadal byl winien Duchowi mnostwo pieniedzy za przeszmuglowanie rodziny. Zawierajac umowe z Duchem, obiecal, ze co miesiac bedzie splacal dlug jego poborcom. Wielu imigrantow pracowalo bezposrednio dla szmuglerow, ktorzy sprowadzili ich do Ameryki. Ale Chang nie ufal Duchowi i juz przed wyjazdem zalatwil sobie mieszkanie oraz prace dla siebie i starszego syna. Pomogl mu w tym brat jego przyjaciela. Pierwotnie zamierzal wywiazac sie z umowy, jednak teraz, po tym jak Duch zatopil statek i probowal ich zabic, uznal ja za niewazna.
Przyjrzal sie siedzacym z tylu pasazerom. Zona Wu, Yong-Ping, byla w fatalnym stanie. Rozbila sobie reke o skale i wciaz krwawila. Ladna kilkunastoletnia corka Wu, Chin-Min, robila wrazenie ciezko przerazonej. Jej brat Lang byl w tym samym wieku co mlodszy syn Changa i obaj chlopcy szeptali do siebie, wygladajac przez okno.
Stary Chang Jiechi siedzial z tylu furgonetki ze skrzyzowanymi nogami i zaczesanymi do tylu rzadkimi siwymi wlosami. Nieruchomy i milczacy, przygladal sie bacznie wszystkiemu przez polprzymkniete oczy.
Furgonetka zatrzymala sie w korku i William nacisnal klakson.
– Cicho – warknal jego ojciec. – Nie sciagaj na nas uwagi.
Chlopak ponownie zatrabil.
Chang nie mogl opanowac gniewu.
– Ta furgonetka… – odezwal sie ostrym szeptem. – Gdzie nauczyles sie uruchamiac w ten sposob samochody?
– Okradam tylko partyjnych bonzow i szefow komun. Chyba ci to nie przeszkadza?
William nawiazywal zlosliwie do pisanych przez ojca antykomunistycznych artykulow, ktore przysporzyly rodzinie tyle cierpien i zmusily ich do ucieczki do Ameryki.
Chang odwrocil glowe, czujac sie, jakby ktos dal mu po twarzy. Och, z Williamem byly problemy juz w przeszlosci. Przynoszac do domu list od nauczyciela, ktory strofowal go za zle stopnie, tlumaczyl, ze to nie jego wina. Przesladowano go w szkole, poniewaz jego ojciec byl dysydentem, ktory podwazal zasade jednego dziecka i krytykowal Komunistyczna Partie Chin. Nie pomogl widac fakt, ze dali Williamowi imie najslynniejszego amerykanskiego biznesmena ostatnich lat, Ronaldowi zas prezydenta Stanow Zjednoczonych.
Chang uswiadomil sobie, ze pracujac po dziesiec godzin dziennie w drukarni i prowadzac dzialalnosc opozycyjna w nocy, prawie nie zajmowal sie synem. Przez chwile przygladal sie zatloczonym ulicom.
– Masz racje – powiedzial w koncu do Williama. – Sam nie potrafilbym uruchomic silnika. Dziekuje.
William nie skinal nawet glowa w odpowiedzi.
Dwadziescia minut pozniej znalezli sie w Chinatown. Jechali szeroka ulica, ktora zarowno po angielsku, jak i po chinsku nazywala sie ulica Kanalowa, Canal Street. Deszcz ustawal i na chodnikach bylo mnostwo ludzi. Mijali dziesiatki sklepow, w ktorych sprzedawano artykuly spozywcze, pamiatki i wyroby jubilerskie, a takze stragany ze swieza ryba i piekarnie.
– Zaparkuj tutaj – polecil Chang i William zatrzymal furgonetke przy krawezniku.
Chang i Wu weszli do najblizszego sklepu i zapytali sprzedawce o tongi, organizacje sasiedzkie, ktore zrzeszaly mieszkancow tych samych rejonow Chin. Chang szukal tongu fujianskiego, poniewaz ich rodziny pochodzily z tej wlasnie prowincji. Okazalo sie, ze tong miesci sie zaledwie kilka przecznic dalej. Obaj ojcowie rodzin ruszyli pieszo w tamta strone.
Prezes Fujianskiego Stowarzyszenia Wschodniego Broadwayu, Jimmy Mah, przywital ich i zaprosil do gabinetu na pietrze. Mial na sobie przyproszony popiolem z papierosa szary garnitur i byl de facto burmistrzem tej czesci Chinatown.
– Siadajcie, prosze – powiedzial po chinsku, wskazujac dwa niedobrane krzesla i przygladajac sie ich brudnemu odzieniu i zmierzwionym wlosom. – Wy dwaj macie chyba do opowiedzenia ciekawa historie – dodal.
Chang istotnie mial zamiar opowiedziec mu ciekawa historie. Tyle ze zmyslona. Postanowil nie mowic nikomu, ze byli pasazerami „Fuzhou Dragona” i ze moze ich scigac Duch.
– Przyplynelismy wlasnie dzisiaj do portu honduraskim statkiem – oznajmil.
– Kto byl waszym szmuglerem?
– Nigdy nie poznalismy jego prawdziwego nazwiska. Mowili na niego Moxige.
– Meksykanin? Nie pracuje z latynoskimi szmuglerami.
– Wzial od nas pieniadze – powiedzial z gorycza Chang – i zostawil nas tak jak stalismy, na nabrzezu. Mial nam zalatwic dokumenty i jakis transport. Mam dwoje dzieci i niemowle – dodal, udajac gniew. – A moj przyjaciel ma zone, ktora jest ciezko chora. Potrzebujemy pomocy.
– O jaka pomoc wam chodzi?
– O papiery. Dokumenty. Dla mnie, mojej zony i najstarszego syna.
– Jasne, jasne. Czesc moge zalatwic: prawo jazdy i numer ubezpieczenia spolecznego. Ale z takimi papierami nie znajdziecie dobrej roboty. Te sukinsyny z urzedu imigracyjnego kaza teraz firmom dokladnie sprawdzac zatrudnionych.
– Mam zalatwiona prace – powiedzial Chang. – Moj ojciec musi isc do doktora – dodal, po czym wskazal glowa Wu. – Jego zona takze.
– Idzcie do miejskiego szpitala. Przyjma was.
– Dobrze – odparl Chang. – Ile za dokumenty?
– Tysiac piecset w jednokolorowej walucie.
Tysiac piecset dolarow! To jakis obled, pomyslal Chang, choc nic po sobie nie pokazal. W torbie przy pasku mial okolo pieciu tysiecy dolarow w chinskich juanach – wszystkie pieniadze, jakie posiadala jego rodzina.
– Nie, to niemozliwe – oznajmil.
Po kilku minutach targow zgodzili sie na dziewiecset dolarow za wszystkie dokumenty.
– Potrzebujemy rowniez furgonetki. Czy moglbym ja u pana wynajac? – zapytal Chang.
– Oczywiscie, oczywiscie. – Po kolejnych targach uzgodnili cene za wynajem. – Podajcie nazwiska i adresy, ktore mamy umiescic w dokumentach. – Mah odwrocil sie do swojego supernowoczesnego komputera i uderzajac szybko w klawisze, zapisal podane mu przez Changa informacje. – A wiec zatrzymacie sie w Queens? – zapytal,