– Nie – odparl Sung. – W ladowni bylo kilka osob, ktore trzymaly sie na uboczu. To mogl byc kazdy z nich. – Nagle spowaznial i zaczal sie nad czyms zastanawiac. – Jedna rzecz… – mruknal. – Nie wiem, czy to wam pomoze… chodzi o cos, co slyszalem. Mowiac raz o Duchu, kapitan uzyl zwrotu: Po fu chen zhou. W doslownym tlumaczeniu znaczy to: „Rozbijcie sagany i zatopcie lodzie”. Wy powiedzielibyscie pewnie „nie ma odwrotu”. Przypisuje sie to powiedzenie pewnemu wodzowi z czasow dynastii Qin. Gdy jego oddzialy przekroczyly rzeke, zeby zaatakowac przeciwnika, to wlasnie kazal zrobic swoim zolnierzom: rozbic sagany i zatopic lodzie. Jesli chcieli przezyc, musieli ruszyc do przodu i zwyciezyc wroga. Duch jest tego rodzaju przeciwnikiem.

A wiec nie spocznie, dopoki nie pozabija wszystkich czlonkow obu rodzin, uswiadomila sobie z dreszczem grozy Sachs.

Zapadlo milczenie i przez chwile slyszeli tylko odglosy ulicznego ruchu na Canal Street.

– Pana zona jest w Chinach? – zapytala wiedziona dziwnym impulsem.

Sung spojrzal jej prosto w oczy.

– W zeszlym roku zmarla w obozie reedukacyjnym. Wladze nie powiedzialy mi, na co chorowala.

– Tez byla dysydentka?

– Dzieki temu sie spotkalismy. Na manifestacji w Pekinie – dodal cicho i wypil lyk herbaty. – Doszedlem do wniosku, ze nie moge dluzej zostac w kraju. Postanowilem przyjechac tutaj i poprosic o azyl.

Mowiac te slowa, dotknal amuletu, ktory nosil. Sachs podazyla wzrokiem za jego dlonia. Spostrzeglszy to, zdjal wisiorek z szyi i podal jej.

– Moj szczesliwy talizman. Moze naprawde jest skuteczny – dodal ze smiechem. – Sprowadzil pania, kiedy tonalem.

– Co to jest? – zapytala, przygladajac sie z bliska amuletowi.

– To figurka z Qingtian, na poludnie od Fuzhou. Tamtejszy steatyt jest bardzo znany. To prezent od mojej zony.

– Jest peknieta – stwierdzila, wodzac paznokciem po rysie.

Od figurki odlupal sie kawalek miekkiego mineralu.

– Rozbila sie o skale, ktorej sie czepialem, kiedy pani przyplynela mi na ratunek.

Figurka przedstawiala siedzaca na pietach malpe. Zwierze mialo w sobie cos ludzkiego, wydawalo sie przebiegle i sprytne.

– To slynna postac z chinskiej mitologii – wyjasnil Sung. – Malpi krol.

Oddala mu wisiorek. Sung zawiesil go na szyi i amulet znalazl sie ponownie na jego muskularnej piersi. Bandazy po postrzale Ducha nie bylo prawie widac pod niebieska flanelowa koszula. Nagle stal sie dla niej kims waznym. Poczula, ze w jakis niewytlumaczalny sposob ten mezczyzna, ktory byl jej prawie obcy, dodaje jej otuchy. Wstala z fotela.

– Musze juz wracac do czlowieka, z ktorym pracuje – powiedziala. – Do Lincolna Rhyme'a.

– Niech pani zaczeka – poprosil Sung i wzial ja za reke. Poczula lagodna sile emanujaca z jego dloni. – Prosze otworzyc usta.

– Po co?

– Jestem lekarzem. Chce obejrzec pani jezyk.

Rozbawiona, zrobila to, o co prosil.

– Ma pani artretyzm – stwierdzil.

– Chroniczny – odparla. – Jak pan to odgadl?

– Mowilem juz pani: jestem lekarzem. Niech pani do mnie wroci, to pania wylecze. Chinska medycyna jest najlepsza na chroniczne bole i dyskomfort. Ocalila mi pani zycie. Bylbym niepocieszony, gdy bym sie pani za to nie odwdzieczyl.

Kiedy sie wahala, jakby w odpowiedzi na jego prosbe, kolano przeszyl jej ostry bol. Wyjela dlugopis i zapisala Sungowi numer swojego telefonu.

Stojac na Central Park West Street, Sonny Li nie wiedzial, co ma o tym wszystkim sadzic. Kim sa tutaj pracownicy urzedu bezpieczenstwa publicznego? Najpierw Hongse, ktora prowadzila ten zolty sportowy woz niczym jakas policjantka z telewizyjnego serialu. A teraz ten luksusowy dom, w ktorym podobno policjanci mieli prowadzic sledztwo przeciwko Duchowi. Zadnego funkcjonariusza chinskiego urzedu bezpieczenstwa nie byloby stac na takie luksusy.

Li odrzucil na bok papierosa, przeszedl szybko na druga strone ulicy i skrecil w alejke, ktora prowadzila na tyly budynku. Przystanal na chwile, wyjrzal zza rogu i odkryl, ze tylne drzwi sa otwarte. Po chwili wyszedl przez nie starannie uczesany mlody blondyn, ubrany w ciemne spodnie, jasna koszule i kwiecisty krawat. W reku niosl dwie plastikowe torby ze smieciami, ktore wrzucil do duzego metalowego pojemnika. Nastepnie rozejrzal sie dookola i zamknal za soba drzwi, ktore nie zatrzasnely sie jednak jak trzeba.

Sonny Li wslizgnal sie do piwnicy. Slyszac oddalajace sie na gorze kroki, schowal sie za stosem duzych pudel na wypadek, gdyby blondyn wrocil, on jednak najwyrazniej udal sie do innych zajec. Li opuscil kryjowke i powoli wspial sie po schodach. Na pietrze stanal przy drzwiach i lekko je uchylil.

Uslyszal glosne kroki.

– Wrocimy za pare godzin, Linc – zawolal ktos.

– Hej, Lincoln, a moze chcesz, zeby jeden z nas zostal? – zapytal ktos inny.

I kolejny glos, poirytowany:

– Zostal? Po co mialbym chciec, zeby ktos zostal? Chce wreszcie troche popracowac.

– Dobra, dobra.

Odglosy wychodzacych z domu osob i zamykanych drzwi. A potem cisza. Sonny Li otworzyl nieco tylne wejscie i zerknal do srodka. Mial przed soba dlugi korytarz, ktory prowadzil do frontowych, dopiero co zamknietych drzwi. Po prawej stronie znajdowal sie chyba salon. Li zajrzal tam. Dziwny widok: caly pokoj wypelniony byl naukowa aparatura, komputerami, roboczymi stolami, diagramami i ksiazkami.

Najdziwniejszy byl jednak ciemnowlosy mezczyzna, ktory siedzial w czerwonym wozku inwalidzkim posrodku pokoju i wpatrujac sie w ekran komputera, mowil, jak sie zdawalo, sam do siebie. Po chwili Li zorientowal sie, ze mowi do mikrofonu przy ustach. Mikrofon przekazywal chyba sygnaly do komputera, mowil mu, co ma robic. Czy ten osobnik to byl wlasnie Lincoln Rhyme?

Sonny Li podniosl pistolet i wszedl do pokoju.

Nie mial zielonego pojecia, skad sie nagle wzieli ci faceci. Jeden z nich – o wiele od niego wyzszy – byl czarny jak wegiel i mial na sobie garnitur i jasnozolta koszule. Plynnym ruchem wyrwal pistolet z dloni Li i przystawil mu lufe do skroni. Drugi mezczyzna, niski i gruby, przewrocil go na podloge i uklakl mu na plecach. Li poczul, ze brakuje mu tchu. Ostry bol przeszyl jego brzuch i boki.

– Mowisz po angielsku? – rzucil ostro czarny facet.

Li byl zbyt wstrzasniety, zeby odpowiedziec.

Nagle pojawil sie przy nim Chinczyk w stylowym ciemnym garniturze, z wiszaca na szyi odznaka, i zadal to samo pytanie po chinsku. Mowil w dialekcie kantonskim, ale Li zrozumial go.

– Tak – odparl zdyszany. – Mowie po angielsku.

Mezczyzna w wozku odwrocil sie w jego strone.

– Zobaczmy, co wpadlo nam w rece.

Czarny facet pomogl Sonny'emu wstac i trzymajac go jedna reka, druga zaczal mu przeszukiwac kieszenie. Wyciagnal z nich gotowke, papierosy, amunicje oraz kartke, ktora Li skradl na plazy.

– Wyglada na to, ze nasz chloptas pozyczyl sobie od Amelii cos, czego nie powinien.

– I w ten sposob do nas trafil – powiedzial Lincoln Rhyme, ogladajac kartke, do ktorej przypieta byla jego wizytowka. – Wlasnie sie nad tym zastanawialem.

W drzwiach pojawil sie schludny blondyn.

– Wiec juz go macie – rzekl bez zdziwienia.

Li zrozumial, ze ow mlody czlowiek spostrzegl go w alejce i celowo zostawil otwarte drzwi. A inni mezczyzni specjalnie halasowali, udajac, ze wychodza i zostawiaja Lincolna samego.

Mezczyzna w wozku zauwazyl niesmak w jego oczach.

– Zgadza sie – oznajmil. – Moj spostrzegawczy Thom zobaczyl cie, wynoszac smieci, a potem… Polecenie, ochrona, tylne drzwi – dodal, po czym wskazal ekran monitora, na ktorym natychmiast ukazala sie alejka i tylne drzwi do budynku.

Вы читаете Kamienna malpa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату