Daj mu tymczasowa wize.
– To dobra decyzja. Ja wam duzo pomoge – oswiadczyl Li, po czym podszedl do stolu i siegnal po pistolet, z ktorym wkradl sie do domu Rhyme'a.
– Hej-hej – zawolal Dellray. – Nie dotykaj tego.
– No dobrze, dobrze. Na razie zatrzymajcie pistolet.
– Witaj na pokladzie, Sonny – powiedzial Rhyme, po czym zerknal na zegar. Byla dokladnie dwunasta. Minelo szesc godzin od chwili, kiedy Duch zaczal bezwzgledny poscig za imigrantami. Mogl ich dopasc lada chwila. – W porzadku, zajmijmy sie dowodami.
– Jasne, jasne – potwierdzil Li, nagle roztargniony. – Ale najpierw musze zapalic. To jak, Loaban? Pozwalasz?
– Zgoda – burknal Rhyme. – Ale na zewnatrz.
ROZDZIAL SZOSTY
Wu Qichen otarl czolo swojej zonie, ktora lezala zlana potem, rozgoraczkowana i wstrzasana dreszczami na materacu w sypialni. Ich male mieszkanko znajdowalo sie w suterenie na tylach Canal Street w samym sercu Chinatown. Zalatwil je posrednik, do ktorego poslal ich Jimmy Mah – prawdziwy zboj, pomyslal z gniewem Wu. Czynsz byl astronomicznie wysoki.
Wu przyjrzal sie zonie. Dotkliwe bole glowy, poty i letarg, ktore dreczyly ja na statku, wcale nie ustapily.
Zerknal w strone drzwi i zobaczyl ich kilkunastoletnia corke, Chin-Mei, ktora wieszala pranie na sznurze rozciagnietym w sasiednim pokoju. Zaraz po wprowadzeniu sie cala rodzina wziela prysznic i przebrala w odzienie, ktore Wu kupil w sklepie z przeceniona odzieza. Chin-Mei uprala w kuchennym zlewie ich pokryte skorupa soli stare lachy i wieszala je teraz, zeby wyschly.
Wu wstal i przeszedl do skromnie umeblowanego salonu.
– Mama dobrze sie czuje? – zapytala dziewczyna.
– Tak. Niedlugo wyzdrowieje. Ide kupic jakies lekarstwa – powiedzial, po czym wyszedl na zewnatrz, zamykajac za soba drzwi.
Przemierzajac rozbrzmiewajace kakofonia jezykow rojne ulice Chinatown, gapil sie na wystawy sklepowe i stosy towarow, a takze na otaczajace dzielnice olbrzymie wiezowce.
Po jakims czasie znalazl chinska apteke, wszedl do srodka i opowiedzial zielarzowi o dolegliwosciach zony. Ten uwaznie go wysluchal i postawil diagnoze: wszystkiemu winien byl niedobor
Wyszedlszy od zielarza, Wu skrecil w strone domu, ale juz po chwili dal nurka w labirynt uliczek. Po kilku minutach znalazl to, czego szukal: kasyno, ktorego klientami byli jego ziomkowie z prowincji Fujian. Pokazal pieniadze stojacemu przy drzwiach ochroniarzowi i ten wpuscil go do srodka. Wu siedzial z poczatku cicho jak trusia, pijac, palac i grajac w trzynascie punktow, potem jednak nawiazal rozmowe z sasiadami. Przez jakis czas opowiadali sobie wzajemnie o krnabrnych zonach, niegrzecznych dzieciach i okolicy, gdzie teraz mieszkali.
– Jest pan tutaj nowy – zauwazyl w koncu jeden z mezczyzn. – Kiedy pan przyplynal?
– Dzisiaj rano – odparl Wu, ktory troche juz wypil i nie mial nic przeciwko temu, zeby znalezc sie w centrum zainteresowania. – Na pokladzie tego statku, ktory zatonal.
– „Fuzhou Dragona”? – zaciekawil sie mezczyzna. – Mowili o tym w telewizji.
– Szmugler chcial nas wszystkich zabic – dodal Wu – ale ja uratowalem tuzin osob z ladowni. A potem doplynalem z nimi do brzegu tratwa ratunkowa.
– Jak wyglada ten Duch? – zapytal inny mezczyzna.
– To tchorz. Stale nosi przy sobie pistolet. Gdyby walczyl jak mezczyzna… na noze… wtedy latwo bym go zabil. – Wu zdal sobie sprawe, ze nie powinien mowic takich rzeczy, i nagle zmienil temat. – Jest tutaj posag, ktory chce zobaczyc… Posag kobiety trzymajacej ksiegi rachunkowe.
– Ksiegi? – zdziwil sie jeden z obecnych.
– Tak. Mozna ja obejrzec na filmach o Wspanialym Kraju – wyjasnil Wu. – Stoi na wyspie i w jednej rece trzyma pochodnie, a w drugiej rachunki swojej firmy. Czy to nie jest gdzies w Nowym Jorku?
– Tak, to tutaj – odparl mezczyzna i wybuchnal smiechem. – Jedzie sie do miejsca, ktore nazywa sie Battery Park, i wsiada na prom, zeby obejrzec statue.
– Statue ksiegowej – dodal inny i on rowniez sie rozesmial. A potem wszyscy wypili swoje drinki i wrocili do gry.
Rhyme z rozbawieniem obserwowal Amelie Sachs, ktora wrociwszy od swiadka, zmierzyla ostrym spojrzeniem Sonny'ego Li, kiedy ten oswiadczyl z duma, iz jest „detektywem urzedu bezpieczenstwa publicznego Chinskiej Republiki Ludowej” i bedzie pracowal teraz razem z Lincolnem.
– Sprawdziliscie go? – zapytala Lona Sellitto, przygladajac sie bacznie Chinczykowi.
– Oni mnie dobrze sprawdzili, Hongse. Jestem czysty.
– Hongse? Co to znaczy, do diabla? – zdziwila sie.
Li uniosl rece w pojednawczym gescie.
– Znaczy „ruda”. Tylko to. Nic zlego. Mowie o wlosach. Widzialem cie na plazy, widzialem twoje wlosy.
– Facet jest w porzadku – potwierdzil Dellray.
Sachs wzruszyla ramionami.
– O co chodzi z ta plaza? – zapytala Chinczyka. – Szpiegowales mnie?
– Balem sie, ze mnie odeslecie. Chce tez zlapac Ducha – odparl Li i wreczyl jej pomiete banknoty.
Sachs zjezyla sie.
– Co to takiego?
– Na plazy, z twojej torebki. Potrzebowalem pieniedzy. Teraz oddaje. Dziesiec dolarow ekstra. Odsetki.
Sachs wziela od niego z westchnieniem pieniadze i oddala dziesiec dolarow, ktore jej doliczyl.
Nastepnie zrelacjonowala im to, czego dowiedziala sie od swiadka, Johna Sunga. Rhyme odprezyl sie nieco, slyszac, ze doktor potwierdza informacje, jakie uzyskali od Li. Zatroskal sie jednak, gdy Sachs przytoczyla zdanie kapitana na temat Ducha.
– Rozbijcie sagany i zatopcie lodzie – powiedziala i objasnila znaczenie tego zwrotu.
–
Amelia wraz z Melem Cooperem zabrali sie do opisywania dowodow rzeczowych znalezionych w furgonetce. Wkladala wlasnie zakrwawiony galgan do plastikowej torby, gdy Cooper zerknal na arkusz bialego papieru pod torba i marszczac brwi, przyjrzal mu sie przez szklo powiekszajace.
– To dziwne, Lincoln – oswiadczyl. – Pominalem te fragmenty. Jakis rodzaj porowatego kamienia.
Sachs zaczerwienila sie i podniosla w gore dlonie.
– To z moich rak. Wzielam ten galgan bez rekawiczek.
– Bez rekawiczek? – powtorzyl groznym tonem Rhyme.
– Przepraszam – tlumaczyla sie Amelia. – Wiem, skad sie to wzielo. John… doktor Sung pokazywal mi ten swoj amulet. Byl poobijany i chyba wodzilam po nim paznokciem.
Li pokiwal glowa.
– Pamietam – oznajmil. – Sung pozwalal dzieciom na statku bawic sie tym. To kamien z Qingtian. Na szczescie. To byla malpa – dodal. – Bardzo znana w Chinach.
Ale Rhyme mial to w nosie. Probowal dociec, dlaczego Sachs popelnila tak podstawowy blad. Blad zoltodzioba. Blad osoby, ktorej mysli bujaja zupelnie gdzie indziej.
– Wyrzuccie ten papier – rozkazal.
Technik oddarl arkusz i w tej samej chwili zabrzeczal komputer.
– Poczta przychodzaca – oswiadczyl Cooper, zerkajac na ekran. – Mamy grupe krwi. Wszystkie probki pochodza od tej samej osoby, najprawdopodobniej rannej kobiety. Ma grupe AB, Rh minus.
– Daj to na sciane, Thom – zawolal Rhyme i jego asystent zapisal grupe krwi na tablicy.
Jeszcze nie skonczyl, kiedy komputer Mela Coopera ponownie sie odezwal.