— I co wowczas?

— Wowczas nasz obliczeniowiec trafia wprost do „przybytku”.

— To przecie nieludzkie! To zbrodnia! — zawolalem glosno.

Bolz stanal przede mna, polozyl mi reke na ramieniu i usmiechajac sie szeroko rzekl:

— Profesorze, tutaj musi pan wymazac z pamieci te wszystkie slowa i pojecia. Jesli pan nie zapomni ich sam, zmusimy pana do tego.

— To wam sie nie uda! — krzyknalem odtracajac jego reke.

— Nic pan nie zapamietal, nic pan nie skorzystal z wykladow Denisa. A szkoda… Mowil przeciez calkiem do rzeczy. Ale a propos, czy wie pan, co to jest pamiec?

— Czy to ma jakis zwiazek z nasza rozmowa? Po jaka cholere wszyscy tu udajecie wariatow? Do czego to wszystko…

— Pamiec, panie profesorze, to dlugotrwale utrzymywanie sie jakiegos sygnalu w grupie neuronow dzieki sprawnemu dzialaniu polaczen zwrotnych. Sygnal elektrochemiczny, ktory obiega w glowie czlowieka w danej grupie komorek przez dluzszy okres czasu — to jest wlasnie pamiec.

Pan jest fizykiem, ktorego interesuja procesy elektromagnetyczne w osrodkach zlozonych, i pan nie potrafi zrozumiec, ze przez zanurzenie glowy w odpowiednim polu elektromagnetycznym mozna zahamowac obieg w dowolnej grupie komorek. Nic prostszego. Mozemy zmusic pana nie tylko do tego, by zapomnial pan wszystko, co pan wie, lecz takze, by przypomnial pan sobie to, czego pan nigdy nie znal. Jednakze nie lezy w naszym interesie uciekanie sie w wypadku pana do takich… eee…

powiedzmy sobie, eksperymentalnych sposobow… Mamy nadzieje, ze zwyciezy w panu zdrowy rozsadek. Firma bedzie placila panu przyzwoite udzialy ze swoich dywidend.

— Za co? — spytalem.

— Powiedzialem juz — za wyklady z zakresu matematyki. Sposrod bezrobotnych, ktorych na szczescie zawsze mamy w kraju pod dostatkiem, zorganizujemy klasy po dwadziescia-trzydziesci osob. Beda to ludzie, wykazujacy wyrazne zdolnosci matematyczne. Nastepnie w ciagu trzech, czterech miesiecy przeszkolimy ich w zakresie wyzszej matematyki.

— To jest niemozliwe — oswiadczylem — to absolutnie wykluczone.

W tak krotkim czasie?

— To jest mozliwe, panie Rauch. Prosze wziac pod uwage, ze bedzie pan mial do czynienia z audytorium, zlozonym z ludzi bardzo pojetnych, dobrze rozwinietych umyslowo, o cudownej pamieci matematycznej.

Postaramy sie juz o to. To lezy w zakresie naszych mozliwosci…

— Czy takze w drodze eksperymentow? Przy pomocy generatora do przekazywania impulsow? — spytalem.

Bolz skinal glowa.

— Wiec jak, zgadza sie pan?

Przymknalem oczy. A wiec Denis i ci wszyscy z sali to normalni ludzie i wszystko, co wczoraj mi opowiadali, to prawda. To znaczy, ze Towarzystwo Kraftstudta rzeczywiscie nauczylo sie rzadzic myslami czlowieka, jego wola i uczuciami przy pomocy pol elektromagnetycznych, wysylajacych impulsy.

Czulem, ze Bolz spoglada na mnie z uwaga, i musialem natychmiast powziac decyzje. To bylo potwornie trudne. Jesli zgodze sie, wypadnie mi nauczac ludzi matematyki po to, by pozniej, pod przymusem, rozchodowywali forsownie swoje umiejetnosci myslowe az do zupelnego wyniszczenia, do zupelnego zuzycia zywej substancji mozgu. Po czym na reszte swoich dni musza trafic do „przybytku”. Jesli zas odmowie, to wlasnie taki los mnie czeka.

— Jak wiec, zgadza sie pan? — powtorzyl Bolz, tracajac mnie w ramie.

— Nie — oswiadczylem stanowczo. — Nie. Nie moge byc wspoluczestnikiem tej potwornej historii.

— Jak pan uwaza — rzekl z nuta zalu. — Bardzo mi przykro…

Po chwili wstal energicznie zza biurka, podszedl do drzwi i uchyliwszy je zawolal:

— Eider, Schrank, chodzcie tutaj.

— Co pan zamierza ze mna zrobic? — spytalem podnoszac sie z krzesla.

— Na poczatek zrobimy panu spektrum, by poznac, jaki jest kod sygnalow dla panskiego ustroju nerwowego.

— To znaczy?

— To znaczy, opracujemy dane pana, dotyczace rodzaju, sily natezenia i czestotliwosci impulsow, decydujacych o kazdym stanie intelektualnym i duchowym.

— Nie pozwole na to. Bede protestowal. Bede…

— Zaprowadzcie profesora do laboratorium doswiadczalnego — obojetnym glosem rzekl Bolz i odwrocil sie w strone okna.

* * *

Gdy znalazlem sie w laboratorium eksperymentalnym firmy Kraftstudta, powzialem postanowienie, ktore w ostatecznym rachunku mialo odegrac powazna role w calej tej koszmarnej historii. Pomyslalem sobie tak: Zaraz zrobia ze mna cos takiego, co pozwoli Kraftstudtowi i jego bandzie uzyskac dane, dotyczace mojej struktury psychicznej. Beda probowali ustalic, poprzez jakie formy dzialania fal elektromagnetycznych na moj ustroj nerwowy mozna wywolac u mnie te lub inne wzruszenia, przezycia i doznania. Jesli powiedzie im sie to w pelni, wowczas w sposob bezapelacyjny znajde sie w ich wladzy. Jesli zas nie, to bede jeszcze w stanie zachowac pewna doze niezaleznosci osobistej, ktora wymknie sie spod ich kontroli. W przyszlosci moze mi sie to bardzo przydac. Tak wiec bede musial starac sie za wszelka cene wyprowadzic w pole tych ultrauczonych bandytow, popsuc im szyki. Powinno mi sie to udac w jakims stopniu. Nie na prozno przeciez slyszalem wczoraj na sali, jak jeden z niewolnikow Kraftstudta oswiadczyl, ze charakterystyka impulsowo-kodowa kazdego czlowieka jest indywidualna, z jednym wyjatkiem — myslenia matematycznego.

Wprowadzono mnie do olbrzymiego pokoju. Wydawal sie bardzo ciasny, tyle tu bylo wokol jakichs wielkich aparatow i przyrzadow. Pokoj sprawial wrazenie stacji rozrzadowej niewielkiej elektrowni. Posrodku znajdowal sie pulpit z przeroznymi skalami i tarczami instrumentow. Z lewej, za metalowa siatka, znajdowal sie duzy transformator, a na porcelanowych tablicach tlilo sie czerwonawym swiatlem kilka lamp generatora. Do siatki metalowej ekranizujacej generator umocowane byly woltomierz i amperomierz. Z ich pomoca sprawdzano najwidoczniej moc generatora. Obok wznosila sie kabina o cylindrycznym ksztalcie, skladajaca sie z dwoch metalowych czesci, gornej i dolnej, polaczonych ze soba w srodku jakims przezroczystym materialem izolacyjnym.

Dwaj moi konwojenci podprowadzili mnie do kabiny. Zza tablicy rozdzielczej podnioslo sie dwoch mezczyzn. Jednym z nich byl ten sam doktor, ktory prowadzil mnie do Kraftstudta, a pozniej poczestowal narkoza, drugim — nie znany mi, zgarbiony staruszek o gladko przylizanych rzadkich wlosach na zoltej czaszce.

— Trzeba mu zdjac spektrum — rzekl jeden z konwojentow.

— Nie dal sie namowic — powiedzial obcesowo doktor. — Wiedzialem, ze tak bedzie! Wiedzialem, ze Rauch nalezy do kategorii ludzi o silnej naturze. Mozna bylo tego oczekiwac. Zle pan skonczy, Rauch — rzekl zwracajac sie do mnie.

— Pan takze — odpowiedzialem.

— No, to jeszcze nie wiadomo, a jesli chodzi o pana, to calkiem pewne.

Wzruszylem ramionami.

— Bedzie pan wykonywal wszystkie czynnosci dobrowolnie, czy tez trzeba bedzie zmuszac pana do nich? — spytal obrzucajac mnie bezczelnym spojrzeniem.

— Dobrowolnie. Dla mnie jako fizyka moze to nawet byc interesujace.

— Doskonale. Wobec tego prosze zdjac buty i rozebrac sie do pasa.

Najpierw musze pana zbadac, osluchac, zmierzyc cisnienie.

Rozebralem sie. Pierwsza czesc zdjecia spektrum, czyli widma czestotliwosci mego mozgu, stanowila najzwyklejsze badanie lekarskie: „oddychac”, „nie oddychac” i tak dalej.

Gdy badanie skonczylo sie, doktor rzekl:

— Prosze wejsc do kabiny. O, tu ma pan mikrofon. Prosze odpowiadac na moje pytania. Musze pana uprzedzic: przy jednej z czestotliwosci poczuje pan okropny bol. Ale to minie natychmiast, ledwie pan zdazy krzyknac.

Вы читаете Ostatni z Atlantydy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату