Gdy bylem w laboratorium doswiadczalnym, zauwazylem tam dane woltomierza i amperomierza na oslonie siatkowej generatora. Iloczyn obu tych wielkosci okreslil mi moc generatora. Teraz nalezalo jeszcze rozwiazac zadanie matematyczne, dotyczace dodatkowego obciazenia…
W mysli przedstawilem sobie schemat podlaczenia do generatora wszystkich owych gigantycznych kondensatorow, w ktorych przebywali ci nieszczesni ludzie. W mysli rozwiazalem rownania Maxwella dla danego ukladu kondensatorow i wyznaczylem wartosci wektora natezenia skladowej elektrycznej i magnetycznej pola. Wprowadzilem do tych wielkosci poprawki na energie, pochlaniana przez znajdujacych sie w kondensatorach ludzi, i w ten sposob ustalilem wartosc mocy, ktora zuzywa generator na pobudzenie dyspozycji myslowych obliczeniowcow.
Okazalo sie, ze rezerwa mocy, jaka pozostawala u doktora Pfaffa, wynosila tylko poltora wata.
Te dane wystarczyly mi do rozstrzygniecia zagadnienia, jak zamienic czestotliwosc dziewiecdziesieciu trzech hercow na osiemdziesiat piec.
Nalezalo uziemic jedna z plyt kondensatora za pomoca oporu wartosci tysiaca trzystu piecdziesieciu omow.
Te rownania Maxwella rozwiazalem myslowo w ciagu czterdziestu minut, a kiedy otrzymalem wynik, omal nie krzyknalem z radosci.
Ale jak tu dostac kawalek przewodu o takiej wartosci oporu? Opor musi byc sprawdzony bardzo dokladnie, gdyz inny spowoduje zmiane czestotliwosci na nieprzewidziana i odmienna niz wymagana, co w rezultacie nie da zamierzonego efektu.
Lamiac glowe nad tym problemem praktycznym, gdyz od rozwiazania jego zalezalo powodzenia calego planu, bylem juz gotow rozwalic sobie glowe o biurko, jak ten matematyk, ktorego widzialem w stanie rozpaczliwego szalenstwa. Goraczkowo rozwazalem, po raz nie wiem ktory, mozliwosci skonstruowania oporu o wymaganej wartosci, nic jednak nie moglem wymyslic. Swiadomosc bezsily doprowadzala mnie do skrajnej rozpaczy, chociaz przez caly czas wydawalo mi sie rownoczesnie, ze jestem tuz, tuz od rozwiazania i tego problemu.
I kiedy tak, sciskajac rekami glowe, gotow bylem juz zawyc nieludzkim glosem, wzrok moj padl niespodziewanie na czarny kubek z plastyku, stojacy na brzegu biurka. W kubku znajdowaly sie olowki. Bylo tam z dziesiec olowkow — kazdy innego koloru i kazdy przeznaczony do czego innego. Natychmiast porwalem pierwszy z brzegu i obracajac go przed oczyma przeczytalem, ze to olowek „2B”, co oznaczalo, ze jest bardzo miekki. Rysik miekkiego olowka zawiera duza ilosc grafitu dobrze przewodzacego elektrycznosc. Dalej znalazlem olowki serii „3B”, „5B” i wreszcie olowki serii „N”, twarde, przeznaczone specjalnie do pisania przez kalke. Obracalem w palcach olowki, a mozg moj pracowal goraczkowo. Wtem, nie wiadomo skad, przypomnialem sobie opor wlasciwy rysikow olowkowych. Olowek „5N” posiada opor rysika rowny dwu tysiacom omow. W mgnieniu oka mialem juz w reku olowek „5N”.
Moje rownania Maxwella znalazly rozwiazanie nie tylko teoretyczno-
matematyczne, lecz takze praktyczne. Trzymalem oto w swoich rekach kawalek rysika oprawionego w drewno. Za jego pomoca zamierzalem rozprawic sie z ta banda barbarzyncow.
Jakiez to dziwne! Jakich zdumiewajacych odkryc dokonuje matematyka! Na poczatku byl dlugi lancuch obserwacji, rozwazan, analiz, potem znow obserwacje nad konkretna sytuacja, pozniej abstrakcyjne obliczenia, rozwiazanie rownan wyprowadzonych przez znakomitego Maxwella w ubieglym stuleciu, a w wyniku wszystkiego — dokladny rachunek matematyczny stwierdzajacy, ze do zniszczenia firmy Kraftstudta potrzebny jest nieodzownie… olowek „5N” Czyz fizyka teoretyczna nie jest czyms zdumiewajacym?! Mocno zacisnalem w dloni olowek, tak jakby byl najdrogocenniejszym przedmiotem, i ostroznie, niemal z czuloscia schowalem go do kieszeni. Dalej zaczalem obmyslac, jak zdobyc dwa kawalki przewodu, zeby jeden podlaczyc do plyty kondensatora, drugi zas do kaloryfera w rogu pokoju, a miedzy nimi umocowac rysik olowka.
Zastanawialem sie nad tym nie dluzej niz minute. Przypomnialem sobie lampe biurowa w pokoju, w ktorym mieszkalem razem ze wszystkimi „matematykami”. Przy lampie byl sznur elastyczny, a wiec wykonany z szeregu zylek. Mozna go uciac i rozplesc na pojedyncze zylki. Sznur ma okolo poltora metra dlugosci, mozna wiec otrzymac z niego ponad dziesiec metrow cienkiego przewodu. To bylo zupelnie wystarczajace.
Obliczenia ukonczylem w momencie, gdy oznajmiono przez glosnik, ze mamy — to znaczy ja i wszyscy „normalni” obliczeniowcy — isc na obiad.
Wyszedlem ze swego pokoju na korytarz. Wtem zobaczylem przed soba postac dziewczynki — tej samej zaleknionej dziewczynki, ktora odnoszac mi zadanie rozplakala sie gorzko, gdy wbrew zakazom szefa znalazla sie u mnie w mieszkaniu.
Dogonilem ja.
— Musisz mi pomoc — powiedzialem szeptem.
Obejrzala sie i na moj widok oniemiala z przerazenia.
— To pan zyje? — rzekla ledwie poruszajac wargami. — W miescie wszyscy sa przekonani, ze zamordowano pana. Ja tez tak myslalam.
— Czy bywasz w miescie?
— Tak, prawie co dzien, ale…
Schwycilem jej drobna raczke i mocno scisnalem w swojej.
— Jeszcze dzisiaj zawiadom uniwersytet, ze zyje, ze zmuszono mnie gwaltem, bym tutaj pracowal. Powinni nam pomoc wydostac sie stad, mnie i moim kolegom.
— Co tez pan wygaduje? — wyszeptala z przestrachem. — Jesli pan Kraftstudt dowie sie, a na pewno dowie sie wszystkiego…
— Jak czesto biora cie na przesluchania?
— Beda mnie przesluchiwali pojutrze.
— Masz przed soba caly dzien. Zdobadz sie na odwage. Od tego zalezy zycie wielu ludzi.
Dziewczynka sila wyrwala mi swa raczke i obrzuciwszy mnie pelnym trwogi spojrzeniem, zniknela za drzwiami.
W sali, w ktorej mieszkalismy, nikt nie korzystal z lampy biurowej.
Stala w rogu pokoju na wysokiej podstawce, zakurzona, popstrzona przez muchy, ze sznurem okreconym wokol nozki.
Z samego rana, gdy zgodnie z regulaminem dnia wszyscy poszli sie myc, oderwalem sznur od lampy i schowalem do kieszeni. Podczas sniadania wsunalem do kieszeni noz stolowy, a gdy wszyscy udali sie na modlitwe, ruszylem do toalety. W kilka sekund zerwalem nozem izolacje i oczyscilem w ten sposob dziesiec cienkich zylek o dlugosci okolo poltora metra kazda. Potem starannie rozlupalem olowek, wydobylem z drewienka rysik i ulamalem z niego trzy dziesiate calosci, tak ze pozostale siedem dziesiatych dawaly mi zadany opor. Na koncowkach rysika nacialem nieduze rowki i okrecilem wokol nich cienki przewod. Opor byl gotow.
Teraz pozostawalo tylko podlaczyc go miedzy plyte kondensatora a ziemie.
Nalezalo to uczynic podczas pracy.
Obliczeniowcy pracowali po osiem godzin dziennie z dziesieciominutowymi przerwami co godzine. Po przerwie obiadowej o godzinie pierwszej, sale, w ktorej pracowali „matematycy”, odwiedzalo regularnie kierownictwo firmy Kraftstudta. W tym czasie szef z nieukrywana satysfakcja przygladal sie, jak jego ofiary zwijaja sie i szaleja nad zadaniami matematycznymi. Zdecydowalem, ze w takim wlasnie momencie nalezy podlaczyc do sieci generatora dodatkowe obciazenie, tak by zmienic przedzial czestotliwosci impulsow.
Gdy wrocilem do swego pokoju z gotowym oporem w kieszeni, bylem w nastroju niezwyklego podniecenia. Przy drzwiach do pokoju spotkalem doktora. Przyniosl mi kartke z nowym zadaniem.
— Halo, doktorze, na sekunde! — zawolalem.
— Co? — wybakal zaskoczony.
— Chodzi o to — zaczalem — ze w trakcie pracy przyszlo mi na mysl, by wrocic do pierwotnej rozmowy z panem Bolzem. Mysle ze moja zapalczywosc srodze sie na mnie zemscila. Prosze przekazac Bolzowi, ze zgadzam sie byc wykladowca matematyki dla nowych kadr firmy Kraftstudta.
Doktor zul w zebach koniuszek nitki z kolnierzyka swojego fartucha, splunal, po czym oswiadczyl z nieukrywana szczeroscia:
— Ciesze sie z tego, daje slowo. Mowilem tym dziwakom, ze z twoim spektrum najlepiej by bylo, gdybys pracowal jako nadzorca lub nauczyciel tej calej matematycznej zgrai. Bardzo potrzebujemy dobrego nadzorcy. Ty sie do tego idealnie nadajesz. Masz calkiem inne przedzialy czestotliwosci.