Moglbys po prostu siedziec miedzy nimi i poganiac opieszalych lub tych, u ktorych czestotliwosc wzbudzenia dyspozycji matematycznych nie wchodzi w rezonans.
— Oczywiscie, doktorze. Mysle jednak, ze najlepiej by bylo, gdybym zostal wykladowca matematyki. Daje slowo, nie mam wcale ochoty rozwalac sobie lba o kant biurka.
— To rozsadne — stwierdzil doktor. — Trzeba porozmawiac z Kraftstudtem. Mysle, ze sie zgodzi.
— A kiedy bedzie cos o tym wiadomo?
— Mysle, ze dzisiaj o pierwszej, gdy bedziemy robili obchod osrodka i przeglad calego naszego gospodarstwa.
— Dobrze, podejde do panow.
Doktor skinal mi glowa i oddalil sie. Na biurku swoim znalazlem kartke papieru, na ktorej podane byly zalozenia dla zaprojektowania nowego generatora impulsowego o mocy przewyzszajacej dotychczasowa czterokrotnie. Mozna bylo z tego wnosic, ze Kraftstudt postanowil powiekszyc swe przedsiebiorstwo czterokrotnie. Chcial, zeby w jego osrodku pracowalo nie trzynastu, lecz piecdziesieciu dwoch obliczeniowcow. Dotknalem czule rysika od olowka z dwiema koncowkami przewodow. Obawialem sie bardzo, ze moze sie zlamac w kieszeni.
Zalozenia zadania na obliczenie nowego generatora utwierdzily mnie w tym, ze wszystkie moje obliczenia, dotyczace pracujacego obecnie generatora, byly prawidlowe. To umocnilo we mnie jeszcze bardziej wiare w powodzenie planowanej akcji, oczekiwalem wiec z niecierpliwoscia nadejscia godziny pierwszej. Gdy zegar na scianie wskazywal za pietnascie pierwsza, wydobylem z kieszeni rysik od olowka, dajacy opor tysiaca trzystu piecdziesieciu omow, i umocowalem go jednym koncem do preta swego aluminiowego „parasola”. Do drugiego konca przewodu doczepilem jeszcze kilka kawalkow drutu. Dlugosc ogolna przewodu byla wystarczajaca, by dociagnac go do kaloryfera w rogu pokoju.
Ostatnie minuty ciagnely sie denerwujaco dlugo. Gdy strzalka minutowa dotknela „12”, a strzalka godzinowa zatrzymala sie na cyfrze „1”, szybko podlaczylem wolny koniec przewodu do kaloryfera i wyszedlem na korytarz. Z przeciwleglego kranca korytarza nadchodzil Kraftstudt w towarzystwie inzyniera Pfaffa, Bolza i doktora. Gdy ujrzeli mnie, usmiechneli sie. Bolz dal znak, abym podszedl do nich.
Pfaff i Kraftstudt zatrzymali sie przed oknem na sale, w ktorej pracowali matematycy, nie wiedzialem wiec, co tam sie dzieje wewnatrz.
— To rozsadna decyzja — rzekl szeptem Bolz. — Pan Kraftstudt godzi sie na panska propozycje. Nie pozaluje pan…
— Sluchajcie, co tam sie dzieje? — zapytal nagle Kraftstudt, odwracajac sie do swych wspoltowarzyszy.
Inzynier Pfaff nasrozyl sie i jakos dziwnie patrzal przez okno. Serce dygotalo mi w piersi.
— Nie pracuja! Rozgladaja sie wokol! — z gniewem syknal Pfaff.
Przecisnalem sie do okna i zajrzalem do srodka. To, co ujrzalem, przeszlo wszelkie moje oczekiwania. Ludzie, ktorzy przedtem siedzieli tak pokornie pochyleni nad biurkami, teraz wyprostowani rozgladali sie wkolo i rozmawiali ze soba z ozywieniem. W glosach ich brzmiala stanowczosc.
— Tak, chlopcy, trzeba skonczyc raz wreszcie z tym ich znecaniem sie.
Czy pojmujecie, co oni z nami wyrabiaja? — mowil wzburzony Denis.
— Oczywiscie. Ci bandyci wmawiaja w nas przez caly czas, ze posiedlismy szczescie, oddajac sie we wladze impulsowego generatora.
Ich by tak powsadzac pod ten generator!
— Co sie tam dzieje? — groznie krzyknal Kraftstudt.
— Nie mam pojecia — wymamrotal Pfaff, wybaluszajac swe wyblakle oczy na ludzi w sali.
— Zachowuja sie w tej chwili zupelnie jak normalni ludzie! Co to jest?!
Wyglada, jakby byli podnieceni. Wzburzeni nawet. Dlaczego nie zajmuja sie obliczeniami?
Kraftstudt az spasowial ze zlosci.
— Nie wykonamy w terminie co najmniej pieciu zamowien wojskowych — wycedzil przez zeby. — Natychmiast zmusic mi ich do roboty.
Bolz zgrzytnal kluczem i cale towarzystwo weszlo do sali.
— Wstac, przyszedl wasz nauczyciel i stworca — rzekl glosno Bolz.
Gdy to powiedzial, w sali zalegla dlawiaca cisza. Dwanascie par oczu, rozpalonych gniewem i nienawiscia, patrzylo w nasza strone. Trzeba bylo iskierki, by spowodowac wybuch. Cieszylem sie z tego w duchu. Oto koniec firmy Kraftstudta! Wystapilem naprzod i glosno na cala sale powiedzialem:
— Na coz jeszcze czekacie? Nadeszla chwila wyzwolenia. Wasz los jest w waszych rekach. Skonczcie z ta nikczemna banda, ktora szykowala wam pobyt w „przybytku medrcow”!
Matematycy gwaltownie poderwali sie z miejsc i rzucili sie na stojacych w oslupieniu Kraftstudta i jego kompanow. Powalili na podloge Bolza i doktora, zaczeli ich dusic. Zapedzili w kat sali Kraftstudta i tlukli go tam piesciami i nogami. Denis zwalil sie na inzyniera Pfaffa i trzymajac jego lysa glowe za uszy, walil nia z calych sil o podloge. Ktos zrywal z sufitu aluminiowe parasole, ktos inny wybijal szyby w oknach. Zerwano ze sciany glosnik, z halasem poprzewracano biurka. Podloga byla usiana porwanymi w strzepy papierami z obliczeniami matematycznymi.
Rozpaleni gniewem ludzie, uniesieni wzburzeniem, rozbijali i niszczyli nienawistne i wrogie im laboratorium.
Juz od pewnego czasu zaden z nich nie znajdowal sie pod dzialaniem generatora impulsowego, ale ich sluszna nienawisc burzyla sie jeszcze.
Kraftstudt, Bolz, Pfaff i doktor, zbici i okrwawieni, zostali wyrzuceni na korytarz. Wleczono ich ku wyjsciu z budynku.
Szedlem na przedzie gromady wzburzonych ludzi. Wykrzykiwali przeklenstwa pod adresem tych, ktorzy zamienili ich w niewolnikow.
Przeszlismy przez pusta sale, gdzie po raz pierwszy oddawalem swoje zadania matematyczne, potem z halasem przeciagnelismy przez waskie przejscia podziemnego labiryntu, az wreszcie wylegli na zewnatrz.
Palace letnie slonce oslepilo nas. Zatrzymalismy sie w miejscu jak porazeni. I to nie tylko przez slonce. Przed wejsciem, prowadzacym do firmy Kraftstudta, zgromadzil sie wielki tlum mieszkancow naszego miasta. Padaly glosne okrzyki. Gdy pojawilismy sie, na chwile zaleglo milczenie. Przygladaly sie nam setki zdumionych oczu. Potem uslyszalem, jak ktos glosno zawolal:
— Przeciez to profesor Rauch? Zyje!
Denis i wspoltowarzysze wypchneli do przodu kierownikow osrodka obliczeniowego. Kolejno jeden po drugim staneli wobec zgromadzonych ludzi — Kraftstudt, Bolz, Pfaff i doktor. Ocierali pokrwawione twarze i ogladali sie z przestrachem to na nas, to na grozny tlum dokola.
Wtem z tlumu wyszla chudziutka, drobna dziewczynka. Byla to ta sama wylekniona dziewczynka, ktora, jak sie okazalo, nazywala sie Elza Brinter.
— O, to ten — rzekla wskazujac palcem na Kraftstudta. — I ten — dodala pokazujac na Pfaffa. — To oni wymyslili to wszystko.
W tlumie rozlegl sie szmer. Padly grozne okrzyki. Za dziewczynka wystapili do przodu mezczyzni. Jeszcze chwila i doszloby do rozprawy.
Wowczas podnioslem reke i rzeklem:
— Drodzy obywatele, nie wypada, bysmy sami wymierzali im kare.
Duzo wiecej korzysci przyniesiemy ludzkosci, jesli wobec calego swiata rozglosimy ich zbrodnie. Sadzic ich trzeba surowo, a my bedziemy swiadkami oskarzenia. Tutaj, za tymi oto murami, ci przestepcy, wyposazeni w najnowsze zdobycze wspolczesnej nauki i techniki, dokonywali straszliwych zbrodni. Chcieli zamienic ludzi w niewolnikow i za pomoca maszyn eksploatowac ich az do calkowitego wyniszczenia.
— Pod sad zbrodniarzy! — krzyczano wokol.— Pod sad ich!
Wzburzony tlum ciasnym pierscieniem otoczyl zbrodniarzy i ruszyl ku miastu. Obok mnie szla Elza Brinter. Mocno trzymala mnie za reke i mowila szeptem:
— Po tym naszym spotkaniu i rozmowie w korytarzu bardzo sie wystraszylam. Pozniej przez cala noc myslalam… Przypomnial mi sie pan i pana koledzy, i ja sama, i ta straszna maszyna… Zwlaszcza maszyna. I nagle ni stad, ni zowad zaczelam sie smiac. Pan sie dziwi? Wlasnie tak, smiac sie! Kiedy bylam malenka, bardzo sie