balam samochodow. A teraz nie… Dlaczego wiec mialabym sie bac jakichs tam lamp elektrycznych i zwojow drutu? — myslalam sobie. — Jestem przeciez czlowiekiem! I te maszyne wymyslili ludzie — straszni i okrutni. Nie spalam cala noc, zastanawiajac sie nad tym, i zrobilo mi sie czemus lekko i radosnie na duszy. Nie balam sie juz tej maszyny, ktora sluzyla do przesluchan.

Nienawidzilam jej.

* * *

Kraftstudt i jego kompani z osrodka obliczeniowego zostali oddani w rece wladz. Burmistrz naszego miasta wyglosil podniosle przemowienie, pelne cytatow zaczerpnietych z Biblii i z Ewangelii swietej. W koncu oswiadczyl, ze „za tak wyrafinowane zbrodnie bedzie sadzil Kraftstudta i jego kompanow Najwyzszy Sad Federalny”.

Szefa osrodka matematycznego i jego wspolpracownikow wywieziono z naszego miasta w zamknietych samochodach. Od tego czasu nikt juz o nich nie slyszal. W prasie takze nie bylo zadnych informacji. Co wiecej, do naszego miasta przeniknely sluchy, jakoby Kraftstudt i jego przyjaciele zostali zatrudnieni przez wladze panstwowe i organizowali wielki osrodek obliczeniowy, majacy wykonywac zlecenia Ministerstwa Wojny.

Zawsze opanowuje mnie wzburzenie, ilekroc przegladajac gazete znajduje na ostatniej stronie stale jedno i to samo ogloszenie: „Do pracy w wielkim osrodku obliczeniowym poszukuje sie mezczyzn w wieku od dwudziestu pieciu do czterdziestu lat, z dobra znajomoscia matematyki wyzszej…”

Przelozyl W. Kiwilszo

A Dnieprow

FORMULA NIESMIERTELNOSCI

I

Jutro zostane skazany za morderstwo. Nie boje sie wyroku. Od pewnego momentu zycie stracilo dla mnie wszelka wartosc.

Na rozprawie beda obecni wszyscy moi koledzy. Nigdy nie potrafia zrozumiec motywow mojego postepowania, mojego okrucienstwa.

Prawdopodobnie dojda do wniosku, ze po prostu zwariowalem.

Postanowilem nic nikomu nie wyjasniac, dlatego ze i tak nikt by mi nie uwierzyl. Pisze to majac nadzieje, ze moje wyznania dotra do rak wlasciwych ludzi, ktorzy potrafia sie nad nimi gleboko zastanowic.

Wlasciwie cale opowiadanie nalezy rozpoczac od momentu, kiedy po raz pierwszy zobaczylem Meadgee. To bylo tego samego dnia, kiedy wrocilem z podrozy po Europie i podjechalem taksowka do zielonego ogrodzenia, za ktorym kryla sie willa mojego ojca. Placilem wlasnie szoferowi, gdy spoza ogrodzenia wystrzelila ogromna kolorowa pilka i potoczyla sie po mokrym asfalcie.

— Prosze mi z laski swojej podac pilke — odezwal sie z tylu jakis glos.

Odwrocilem sie i zobaczylem ponad ogrodzeniem jasnowlosa glowke mlodej dziewczyny o niezwyklej urodzie. Jej wlosy przewiazane byly niebieska wstazka, a na delikatnej ksztaltnej szyi lsnil cieniutki sznur perel.

— Kim pani jest? — spytalem, podajac jej pilke.

— A pan? Dlaczego pan pyta?

— Dlatego, ze to jest moj dom.

Oczy dziewczyny zrobily sie okragle, zeskoczyla z lawki i bez slowa uciekla w glab ogrodu.

Ojca zastalem w gabinecie na pierwszym pietrze. Kiedy witalem sie z nim, odnioslem wrazenie, ze nie jest zachwycony moim przyjazdem. Albo moze byl po prostu zmeczony. Oczy mial zaczerwienione, co swiadczylo, ze pracowal nocami. Po kilku pytaniach, ktore dotyczyly wynikow mojego zwiedzania szeregu europejskich laboratoriow, powiedzial do mnie nagle:

— Wiesz co, Albert, jestem zmeczony, wszystko mi zbrzydlo.

Postanowilem odejsc z instytutu i umowilem sie z profesorem Birghoffem, ze bede z nimi wspolpracowal jedynie jako konsultant.

Ogromnie mnie to zdziwilo. Nie tak dawno przeciez, przed moim wyjazdem, ojciec ani slowkiem o tym nie wspominal.

— Nie jestes jeszcze tak stary, tato — zaoponowalem.

— To nie chodzi o wiek, Alb. Czterdziesci lat spedzonych w laboratoriach nie pozostaje bez sladu. Wez pod uwage, ze to byly zwariowane lata, kiedy w nauce przezywalismy jedna rewolucje po drugiej. Wszelkie wstrzasy naukowe trzeba bylo we wlasciwym czasie przetrawic, wczuc sie w nie, sprawdzic eksperymentalnie.

Jego slowa nie brzmialy przekonywajaco, ale nic mu na to nie odpowiedzialem. Moze nawet mial racje… O ile pamietam, ojciec zawsze tyral jak kon, nie dbajac zupelnie o siebie, nie liczac sie z czasem.

Mowiono, ze po smierci matki cos sie z nim stalo. Calymi dniami nie wychodzil z laboratorium, doprowadzajac do krancowego wyczerpania siebie i swoich wspolpracownikow. W tych odleglych czasach, kiedy bylem jeszcze dzieckiem, jego grupa pracowala nad analiza struktury kwasow nukleinowych i nad wyjasnieniem szyfru genetycznego.

Opracowal on wowczas ciekawa metode regulowania kolejnosci pochodnych nukleinowych w lancuchu kwasu dezoksyrybonukleinowego poprzez oddzialywanie substancjami mutogenetycznymi na zwiazek wyjsciowy. Szczerze mowiac, nie bardzo orientowalem sie wowczas w calym tym skomplikowanym biochemicznym galimatiasie, pamietam to wszystko jedynie dlatego, ze w owym okresie glosno bylo o odkryciach ojca. Gazety zamiescily kilka artykulow o sensacyjnych tytulach: „Wykryto klucz do biologicznego szyfru”, „Zagadka zycia — w czterech symbolach” itd.

— Mam nadzieje, ze po okresie probnym profesor Birghoff mianuje ciebie na moje miejsce.

— Alez, ojcze! To niemozliwe. Nie zrobilem ani tysiacznej czesci tego co ty.

— Wystarczy, ze wiesz, co zrobilem. Nie wolno wracac do tego, przez co juz sie przeszlo. Trzeba podazac dalej. Jestem pewien, ze potrafisz tego dokonac.

Schodzac na dol do jadalni, spytalem ojca:

— A kto to jest, to urocze mlode stworzenie bawiace sie pilka w naszym parku?

— Ach, zapomnialem ci powiedziec. To corka mojego starego znajomego, przyjaciela, Elvina Shauli. Jest sierota — dodal szeptem. — Ale nie powinna o tym wiedziec.

— Dlaczego?

— Elvin Shauli i jego zona zgineli w katastrofie lotniczej nad Atlantykiem. Bylem tak wstrzasniety tym wypadkiem, ze zaproponowalem dziewczynie, aby zamieszkala u nas. Powiedzialem jej, ze rodzice wyjechali na kilka lat do Australii.

— Ale przeciez wczesniej czy pozniej prawda wyjdzie na jaw.

— Oczywiscie. Lepiej jednak, zeby sie to stalo pozniej niz wczesniej.

Ona ma na imie Meadgea. Ma szesnascie lat.

— Dziwne imie.

— Mhm. Troche dziwne — zgodzil sie ojciec. — Ale oto i ona.

Meadgea wbiegla do jadalni, ale przy drzwiach zatrzymala sie nagle.

Potem usmiechnela sie niesmialo i dygnawszy z gracja powiedziala:

— Dobry wieczor, panie profesorze. Dobry wieczor, panie Albercie.

— Dobry wieczor, kochanie! — powiedzial moj ojciec i podchodzac do niej pocalowal ja w czolo. — Mam nadzieje, ze zaprzyjaznisz sie z moim synem Albertem. Podszedlem do Meadgei i uscisnalem jej waska dlon.

— A mysmy sie juz zaprzyjaznili. Jak sie czuje pani pilka?

— Och, bawie sie pilka niezbyt czesto. Wole czytac. Ale dzisiaj jest taka wspaniala pogoda.

— Powinna pani czesciej przebywac na swiezym powietrzu — powiedzialem. — Czy przyjmie mnie pani do towarzystwa? Ja tez bardzo lubie grac w pilke.

— Alez oczywiscie, panie Albercie.

— Jezeli oczywiscie, to proponuje bez „panie”. Mow mi po prostu po imieniu, a ja tobie tez. Zgoda?

Вы читаете Ostatni z Atlantydy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату