mnie bylo to bardzo przykra niespodzianka. Spytalem go wowczas: „Dlaczego?” A on mi odpowiedzial… Tak, tak, powiedzial: „Chrzest jest potrzebny tym, ktorych stworzyl Bog. A ja stworzyl czlowiek”. Do dzis nie wiem, o co mu wlasciwie chodzilo.

— Przeciez my wszyscy pochodzimy od ludzi — powiedzialem zachrypnietym glosem.

— O wlasnie! A czlowiek od Boga. Ale dziewczynka nie zostala ochrzczona.

Staruszek zaczal sie rozwodzic nad tym, jaki to grzech nie byc ochrzczonym, a ja wciaz czekalem, kiedy wreszcie skonczy. Chcialem mu zadac jeszcze kilka innych pytan.

— A czy Meadgea dlugo mieszkala u panstwa Shauli?

— Mniej wiecej pol roku temu przyjechal jakis powazny starszy pan i zabral ja ze soba.

— I wiecej sie tu nie pokazywala?

— Nie.

— A panstwo Shauli mieszkaja tu jeszcze?

— Nie. Wyjechali do Australii. Podobno za pieniadze, ktore dostali od tego pana za wychowywanie dziewczynki. „Slepy zaulek” — pomyslalem. Pozostawalo jeszcze jedno pytanie.

— A czy ksiadz nie znal przypadkiem takiego pana, co sie nazywa Horsch?

— Niech bedzie przeklete imie jego!

— A wiec zna go ksiadz?

— Oczywiscie. To on wlasnie zabronil ochrzcic dziecko.

— Niech mi ksiadz powie, gdzie on mieszka.

— Niedaleko stad, w Sundike. To posiadlosc w lesie.

W kilka minut pozniej moj woz trzasl sie na rozmoklej drodze do Sundike. Bylo bardzo ciemno i padal deszcz.

V

Posiadlosc Horscha to wielki ponury budynek jednopietrowy, zbudowany z cegly, ale w starym stylu, ogrodzony na wpol zniszczona metalowa siatka.

Samochod zostawilem posrod drzew, naprzeciw bramy wjazdowej.

Wszedlem na dziedziniec, przecialem sciezke, wysadzona kamiennymi plytami, i znalazlem sie u drzwi domu. Wokol panowala martwa cisza, w zadnym oknie nie widac bylo swiatla.

Nacisnalem guzik dzwonka. Potem jeszcze raz i jeszcze, ale zupelnie bez skutku — nikt mi nie odpowiadal.

W domu nikogo nie bylo — to jasne. Drzwi byly zamkniete, wiec zaczalem powoli obchodzic caly budynek, obserwujac wysokie okna.

Z tylu domu, nad kuchennym wejsciem znajdowala sie niewielka weranda z malym owalnym oknem. Wrocilem do samochodu, wzialem latarke elektryczna i srubokret, a nastepnie bez zadnych trudnosci wdrapalem sie na werande. Podwazylem okno srubokretem, wyrwalem je z zawiasow i dostalem sie do srodka.

Trafilem do biblioteki. W pomieszczeniu unosil sie zapach ksiazek, starych papierow i formaliny. Pozniej zauwazylem zreszta, ze zapachem formaliny przesiakniety jest caly dom.

Szczerze mowiac, nie bardzo sobie zdawalem sprawe, po co wlasciwie wlamalem sie do domu Horscha. Nikogo tu nie bylo i wlasciwie na dobra sprawe moglem zostac oskarzony o wszelkie mozliwe przestepstwa. Na wypadek, gdyby nagle zjawil sie Horsch, mialem przygotowany szereg wyjasnien, jedno gorsze od drugiego…

Biblioteka byla ogromna. Wypelnione ksiazkami polki siegaly az do sufitu. W roznych miejscach lezaly zwalone na kupe sterty ksiag, dla ktorych prawdopodobnie nie starczylo miejsca na polkach. Na chybil trafil oswietlilem jedna z takich stert i spostrzeglem, ze byly to stare roczniki czasopisma „Biofizyka”. Na jednej z polek ustawione byly ksiazki z zakresu teorii informacji, a jeszcze nizej — o cybernetyce. Na podlodze poniewieraly sie stare ksiazki, podreczniki, monografie, zbiory artykulow fizycznych, chemicznych, o teorii liczb, z zakresu topologii. Mialo sie wrazenie, ze gospodarz domu interesowal sie doslownie wszystkim.

Z biblioteki wychodzilo sie do niewielkiego korytarzyka; po jego prawej i lewej stronie znajdowaly sie dwie sypialnie.

Zszedlem po waskich i skrzypiacych schodach na parter i znalazlem sie w malutkim hallu. Stala tu waska, obita skora kanapa, lustro w rogu; pierwsze drzwi prowadzily z hallu do kuchni, ktora znajdowala sie naprzeciwko jadalni, drugie wiodly do jadalni, trzecie byly zamkniete.

Cofnalem sie kilka krokow do tylu, rozpedzilem sie i z calej sily walnalem o nie ramieniem. Rozlegl sie glosny trzask i wpadlem do obszernej sali.

Swiatlo mojej latarki skakalo po znajdujacych sie tu przedmiotach. Bez trudu stwierdzilem, ze znajduje sie w laboratorium. Ale w jakim!

Wyposazenie tego laboratorium — wirowki, mikroskop elektronowy, urzadzenia chromotograficzne — bylo znacznie lepsze niz to, co mielismy u nas w instytucie. Przez kilka minut chodzilem pomiedzy stolami jak we snie, myslac o tym, jak wiele wspanialych doswiadczen mozna by tu bylo przeprowadzic. Na stole obok okna odnalazlem miniaturowe dzialko protonowe, podobne do tego, jakie zamowilem do swoich doswiadczen genetycznych. Moj przyrzad w porownaniu z tym wydal mi sie szkieletem przedpotopowego zwierzecia.

A oto i biurko: szerokie, dlugie, przykryte plyta z przezroczystego tworzywa. Lezaly pod nia arkusze z notatkami, wzorami i tablicami. W jednym z rogow zauwazylem jakies zdjecie i kiedy oswietlilem je dokladniej, o malo nie krzyknalem ze zdziwienia.

To bylo zdjecie mojej matki. Drzaca reka wyjalem je spod plyty i dlugo, dokladnie mu sie przygladalem.

Nie, to nie pomylka… Piekna, mloda kobieta o lekko skosnych oczach i wspanialych jasnych wlosach patrzyla na mnie z fotografii, usmiechajac sie odrobinke ironicznie. Nie moglem tego zdjecia pomylic z zadnym innym, poniewaz na biurku mojego ojca stalo takie samo.

Skad ono sie tu wzielo? A moze kiedys, dawno, dwaj ludzie — moj ojciec i Horsch, kochali sie w mojej matce? Byc moze, wybrawszy mego ojca, matka raz na zawsze zniweczyla wspolprace pomiedzy nauczycielem i uczniem w dziedzinie genetycznej biofizyki.

Byla tu jakas wielka tajemnica, ale w zaden sposob nie moglem jej zglebic.

Zupelnie zapomnialem, gdzie jestem. Usiadlem w fotelu obok biurka, trzymajac wciaz jeszcze w reku fotografie matki, ktora bardzo slabo pamietalem. To dziwne, ale ojciec prawie nigdy nic mi o niej nie mowil.

Na wszystkie moje pytania odpowiadal niezmiennie: „To byla bardzo dobra kobieta… Miala na imie Solveigia…”

Od pewnego czasu zaczelo mi sie wydawac, ze Meadgea jest bardzo podobna do mojej matki. Uporczywie odpedzalem od siebie te mysl.

Zmeczony, wyczerpany, w pewnym momencie zasnalem…

VI

Obudzilem sie, kiedy juz bylo jasno. Oslepiajace promienie sloneczne padaly przez szerokie okno prosto na moja twarz. Minelo sporo czasu, zanim zdalem sobie sprawe, gdzie jestem.

Teraz laboratorium promieniowalo cala swa wspanialoscia. Tak doskonalej pracowni biofizycznej moglby Horschowi pozazdroscic nawet najwiekszy osrodek badawczy.

Ogladajac stanowisko do badan chemicznych, zauwazylem nagle w rogu jakies dziwne urzadzenie ze szkla i niklu, ktorego zastosowanie bylo dla mnie z poczatku niejasne. W srodku, na malym porcelanowym stoliczku spoczywalo niewielkie, o pojemnosci najwyzej dwoch litrow, naczynie o owalnym ksztalcie, do ktorego ze wszystkich stron doprowadzone byly niezliczone szklane i gumowe rurki i kapilary. Wokol centralnego naczynia na azurowej konstrukcji z nierdzewnej stali ustawione byly liczne kolby z matowego i kwarcowego szkla, a pod stolikiem w specjalnych uchwytach tkwily dwa metalowe cylindry — jeden z tlenem, drugi z dwutlenkiem wegla.

Вы читаете Ostatni z Atlantydy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату