Co do trzasku, byl to pierwszy normalny dzwiek, jaki owego ranka dobiegl do moich uszu. Uswiadomilem sobie, ze gdy znajdowalem sie w pokoju, przez caly czas otaczalo mnie dziwne milczenie, przerywane tylko szmerami.
Nie znajdujac zadnego wytlumaczenia na to, co sie stalo z drzwiami, poszedlem sciezka w kierunku niewysokiego parkanu, dzielacego nasz ogrod od szosy. I tu znowu zaczelo sie cos dziwnego. Gdy juz bylem przy furtce, poczulem, ze trudno bedzie mi sie zatrzymac. Mialem wrazenie, jak gdyby niosla mnie naprzod sila bezwladnosci, jaka odczuwa sie na przyklad zbiegajac ze stromych schodow. Z trudem „zahamowalem” przy parkanie i wyszedlem na ulice.
Spokoj panowal w domkach naszego osiedla. Za parkanami suszyly sie pieluszki. Z olbrzymiej krolewskiej topoli, rosnacej przy domu Mochowa, plynal mocny i swiezy zapach. Poranne slonce swiecilo jaskrawo na czystym po burzy niebie.
Sadzac z pochylenia trawy i z tego, jak uginaly sie galezie topoli, mozna bylo przypuscic, ze wieje dosc silny wiatr. Ale ja go nie czulem. Bylo mi goraco.
Po chwili czekania przy furtce podszedlem do motocyklisty.
Pamietam, ze gdy sie do niego zblizalem, slyszalem wybuchy silnika.
Ale nie takie jak zazwyczaj, tylko w o wiele nizszej tonacji. Cos jak gdyby oddalone grzmoty. Ale jak tylko sie zatrzymalem, dzwieki te sie zmienily na powrot w taki sam szmer, jaki mnie niepokoil, gdy sie jeszcze znajdowalem w domu.
Motocyklista — opalony chlopak o wydatnych kosciach policzkowych — siedzial na siodelku, lekko nachylony do przodu i zapatrzony przed siebie z typowym dla kierowcow skupieniem. Nie zauwazyl mnie.
Wygladal zupelnie normalnie, jezeli nie brac pod uwage tego, ze sie wcale nie ruszal. Dotknalem silnika i cofnalem reke: byl goracy. Pozniej zrobilem jeszcze wieksze glupstwo — usilowalem stracic motocykliste.
Nie wiem, dlaczego mi to strzelilo do glowy — widocznie uwazalem, ze skoro sie nie porusza, to powinien upasc, a nie stac wbrew wszelkim prawom fizyki. Wparlem sie oburacz w tylne siodelko i nacisnalem niezbyt mocno. Na szczescie nic z tego nie wyszlo. Jakas sila ciagle utrzymywala motocykl w tej samej pozycji.
Zreszta specjalnie sie o to nie staralem. Bylem zbyt przygnebiony i wytracony z rownowagi.
Uplynelo kilka minut, zanim spostrzeglem, ze motocykl sie jednakze sie porusza, chociaz bardzo powoli. Zobaczylem v to patrzac na tylne kolo.
Do opony przylgnal kawalek smoly, a do niego z kolei przylepila sie zapalka. Gdy sie krecilem wokol motocykla, zapalka powoli przesunela sie z gory na dol.
Przykucnalem i zaczalem ogladac kolo. Stoi mi w tej chwili przed oczyma. Zielona obrecz, okryta gestym kurzem, nieco zardzewiale szprychy, stara popekana opona.
Dlugo wpatrywalem sie w to kolo, jak gdyby w nim znajdowalo sie rozwiazanie tych wszystkich zagadkowych przemian, jakie zaszly w swiecie.
Pozniej wstalem i zaczalem ogladac kierowce. Obszedlem motocykl i stanalem o jakie pol metra przed nim. Chlopak mnie nie widzial.
Nachylilem sie nad nim i zawolalem mu do ucha:
— Halo, slyszy mnie pan?
Nie slyszal.
Machnalem mu reka przed samymi oczyma. To rowniez nie wywarlo na nim najmniejszego wrazenia. Po prostu nie istnialem dla niego.
Przednie kolo doszlo nareszcie do mnie — poruszalo sie z szybkoscia nie wieksza niz centymetr na sekunde — i oparlo sie o moje kolano. Z poczatku slabo, pozniej coraz silniej napieralo na mnie, az musialem sie cofnac.
Zupelnie oszolomiony, powloklem sie ku dwojgu pieszym.
Stwierdzilem, ze jak tylko zaczynam sie ruszac, z miejsca zrywa sie gwaltowny wiatr, ktory natychmiast ustaje w momencie, gdy sie zatrzymuje. Zapewne dzialo sie to i wczesniej, ale nie zwrocilem na to uwagi.
Przechodnie — mloda brunetka i starszawy jegomosc z plecakiem — stali o jakies piecdziesiat metrow od motocykla. Zreszta oni tez niezupelnie stali, szli, a raczej posuwali sie strasznie powoli.
Zuzywali dwie albo trzy minuty na zrobienie jednego kroku. Pozostajaca z tylu noga nieskonczenie pomalu oddzielala sie od asfaltu i zaczynala sie przenosic ku przodowi. Nieskonczenie pomalu przenosilo sie cialo i srodek ciezkosci przemieszczal sie na druga noge. Podczas gdy dokonywali tego kroku, moglem ich obejsc dookola osiem albo dziesiec razy.
Najprawdopodobniej byl to ojciec z dorosla corka. Wydawalo mi sie, ze ich znam — mieszkali w samotnym domku o piec kilometrow od osiedla i przychodzili do nas po prowiant.
Oni rowniez nie wygladali na zaniepokojonych. Gdy znajdowalem sie przy nich, kobieta odwrocila glowe i zaczela patrzec w kierunku mezczyzny.
Pamietam, ze kilkakrotnie obchodzilem ich dookola, probowalem do nich zagadac i nawet dotykalem reki mezczyzny.
W pewnej chwili usiadlem w rowie bardzo blisko kobiety i przesiedzialem tak piec albo dziesiec minut. Odnioslem wrazenie, ze nareszcie mnie zauwazyla. W kazdym razie zaczela niebywale powoli zwracac glowe ku miejscu, w ktorym siedzialem, i pozniej, gdy juz wstalem i odszedlem, glowa jej pozostawala jeszcze dlugo zwrocona w tym kierunku. Spogladala na miejsce, w ktorym mnie juz nie bylo, a pozniej twarz jej zaczela przybierac wyraz lekkiego zdziwienia. Brwi podniosly sie z lekka i oczy jej nieco sie zaokraglily.
Byla przystojna, ale niestety przypominala manekin w sklepie gotowych ubran. Zwlaszcza z powodu tego zdziwionego spojrzenia.
Pozniej powoli poszedlem na plaze, sciskajac skronie rekoma.
Zapytywalem samego siebie, co by to moglo znaczyc. Moze to jakas nowa bomba wybuchla w okolicy letniska? Moze nasza planeta przeleciala przez jakies zageszczenie materii kosmicznej, ktore zatrzymalo lub spowolnilo wszystko na ziemi? Ale dlaczego ja pozostalem taki sam jak poprzednio? Moze mam goraczke albo po prostu snie?
Jednakze rozumowalem calkiem logicznie i w zadnym razie nie spalem.
Bolal mnie palec, oparzony o silnik motocykla, i juz zdazyl sie na nim uformowac pecherzyk surowicy. W ogole wszystko dookola bylo zbyt rzeczywiste, zeby moglo sie snic.
W stanie snu czy tez majaczenia — w efemerycznym swiecie „na niby” zgola nie wszystko bywa dostepne dla czlowieka. Czasem nie moze uciec przed poscigiem, czasem, na odwrot, nie jest w stanie doscignac uciekajacego. Zawsze istnieja jakies ograniczenia. A tutaj wszystko bylo proste i naturalne. Stalem na brzegu zatoki, za plecami mialem nasz dom — gdybym zechcial, moglem sie obejrzec za siebie, by go zobaczyc.
Moglem usiesc i wstac, wyciagnac reke albo ja opuscic. Nikt mnie nie gonil i ja tez nikogo nie scigalem.
Niemniej jednak bylem jedynym poruszajacym sie czlowiekiem w zatrzymanym, skamienialym swiecie. Jak gdybym trafil na ekran filmu wyswietlanego w niesamowicie zwolnionym tempie.
Zblizylem sie do wody i z rozmachem uderzylem noga w nieruchoma fale. Nie byl to najmadrzejszy odruch w mojej sytuacji. Przeciez mialem na sobie ranne pantofle. Odnioslem wrazenie, ze uderzylem o plyte kamienna. Jeknalem, podskoczylem i zatanczylem na jednej nodze lapiac sie za palce drugiej.
Woda rowniez nie byla taka jak dotychczas.
Nie pamietam dokladnie, co pozniej wyrabialem. Zdaje sie, ze miotalem sie po brzegu, wykrzykujac jakies bezsensowne slowa, domagajace sie, zeby „to” ustalo, zeby wszystko wrocilo do normy. Chyba byly to dla mnie najtrudniejsze chwile i w czasie owego napadu rozpaczy rzeczywiscie bylem bliski obledu.
Pozniej sily mnie opuscily i leglem zmeczony na piasku tuz nad sama woda. Najblizsza fala nieskonczenie powoli szla ku mnie. Patrzalem na nia tepym wzrokiem, siedzac bez ruchu na mokrym piasku. Niebywale powoli, niby roztopione szklo potoczyla sie do mnie — strach mnie ogarnal, gdy patrzylem na jej przyblizanie — ogarnela stopy, kolana i biodra. Przeszlo jakies dziesiec minut, nim biodra moje znalazly sie w wodzie, napiecie wzmoglo sie do ostatecznosci i omal nie krzyknalem.
Ale wszystko sie zakonczylo pomyslnie. Fala po jakichs pieciu minutach, a ja siedzialem na miejscu w mokrej pizamie.
Pozniej poczulem, ze wszystkie te cuda po prostu mi sie znudzily i uprzykrzyly. To, co sie stalo, bylo