Pamietam, ze po tym doswiadczeniu skakalem jeszcze kilka razy.

Zapewne, gdyby ktokolwiek mogl mnie zobaczyc, pomyslalby, ze zwariowalem. Dorosly czlowiek wdrapuje sie na dach wlasnego domu i skacze z niego jak smarkacz, z wyrazem cielecej blogosci na twarzy.

Po chwili przyszlo mi do glowy, ze w swoim nowym polozeniu moglbym latac w powietrzu. Potrzebne byly mi tylko skrzydla. Przeciez jedyny problem stanowi tutaj zuzycie energii na jednostke czasu. Uklad miesni czlowieka w normalnym stanie nie potrafi wyprodukowac mocy, wystarczajacej do utrzymania go w powietrzu. A moje miesnie teraz potrafily. Braklo mi tylko skrzydel.

Az mi dech zaparlo z emocji, gdy o tym pomyslalem.

Pozniej zdecydowalem, ze trzeba nareszcie skomunikowac sie z normalnym swiatem. Dlaczego nie moglbym napisac jakiejs wiadomosci i polozyc jej na biurku przed Andriejem Mochowem? Widzialem go przez okno, siedzacego w swoim gabinecie.

Z poczatku usilowalem wystukac wiadomosci na maszynie. Jednakze bez rezultatu. Nie wiem, ile uderzen na sekunde wykonuje dobra maszynistka. Moze dziesiec. Moglaby zrobic nawet wiecej, ale ilosc uderzen ograniczona jest przez szybkosc, z jaka klawisz powraca na miejsce pod dzialaniem napietej sprezyny.

Dziesiec uderzen na sekunde to dla mnie oznaczalo dziesiec uderzen na kazde piec minut. Azeby napisac linijke, musialbym zuzyc pol godziny mojego zycia.

Naciskalem klawisz, ktory poruszal sie dosc szybko i pozniej jak gdyby przyklejal sie do tasmy, odmawiajac powrotu na miejsce.

Wowczas wzialem wieczne pioro, ale i z nim nie doszedlem do ladu. Z kolei atrament nie nadazal za szybkoscia moich ruchow. Staralem sie pisac jak najwolniej, ale pioro pomimo to nie pozostawialo sladow na papierze.

Zrezygnowany, musialem sie uciec do zwyczajnego olowka, ktorym napisalem na kartce: „Dostalem sie w inny rytm czasu. Zyje z szybkoscia trzysta razy wieksza od normalnej. Przyczyna nie wyjasniona. Przygotuj sie do utrzymania lacznosci ze mna. W. Korostylew”.

Nie wiem dlaczego, ale wiadomosc ulozyla mi sie w jakims telegraficznym stylu.

Wsadzilem ja do kieszeni pizamy (przez caly ten czas pozostawalem w pizamie) i zajrzalem do jadalni, zeby sie przekonac, czy Zora jest na miejscu.

Spal w tej samej pozycji, w ktorej go pozostawilem. Na wszelki wypadek zamknalem drzwi na klucz.

Do gabinetu Mochowa wlazlem prosto przez okno. Jakies dziwne uczucie powstrzymywalo mnie od przejscia przez pokoje. Nikt nie mogl mnie zobaczyc i zatrzymac, dlatego czulem sie jak nieproszony gosc i obawialem sie zostac mimowolnym swiadkiem jakichs malych tajemnic rodzinnych.

Andriej siedzial przy swoim biurku. Przez ostatnie pol roku pracowal nad udoskonaleniem metody gamma-grafowania i w chwili obecnej widnial przed nim na arkuszu papieru kreslarskiego szkic jednego z zespolow konstrukcji emitujacej promieniowanie.

Na samej krawedzi biurka stala maszyna do pisania — portable.

Mochow mial w reku suwak.

Wprost nie sposob opisac uczuc, jakich doznawalem, gdy przelazlem przez parapet i usiadlem w pokoju na krzesle obok mojego przyjaciela.

Rzecz w tym, ze bardzo trudno bylo mi zmusic sie do patrzenia na niego jak na czlowieka.

Dla mnie byl manekinem, pierwszorzednie wykonana lalka, ktora zachowala absolutne podobienstwo do zywego Mochowa.

Manekin trzymal w reku suwak logarytmiczny i udawal, ze potrafi na nim obliczac.

Ta roznica pomiedzy jego zyciem a moim trzystakrotnie przyspieszonym byla rzeczywiscie czyms potwornym. Wszystkich naszych przyjaciol i znajomych dostrzegamy jedynie w ruchu, chociaz nigdy o tym nie myslimy. Ale wlasnie ruch nadaje im urok, jaki dla nas posiadaja. Nieustanny ruch miesni twarzy, ruch mysli, ktore odbijaja sie w oczach i znow na twarzy, gesty, jakies nieuchwytne prady, pochodzace ustawicznie od zywego czlowieka.

Dobry malarz rozni sie od zlego wlasnie tym, ze potrafi uchwycic ow wewnetrzny i zewnetrzny ruch na twarzy swojego modelu.

A teraz na twarzy Mochowa nie widzialem poruszen. Wiedzialem, ze sa.

Ale byly zbyt powolne, zebym mogl je zauwazyc. Lalka i tyle.

Polozylem przed zastyglym Mochowem swoja karteczke i jalem czekac, az zwroci na nia uwage.

Czas wlokl sie niemozliwie. Bylo tak cicho dookola, ze czulem w uszach bicie wlasnego tetna: dwadziescia uderzen… piecdziesiat… sto dwadziescia…

Uplynelo piec moich minut, ale Mochow wciaz jeszcze nie zauwazyl kartki. Wzrok jego wpijal sie w suwak.

Przez caly czas sie obawialem, ze tam w jadalni obudzi sie Zora, i dlatego siedzialem jak na szpilkach.

Nie mialem cierpliwosci czekac dluzej, wzialem maszyne do pisania —

diabelsko trudno bylo podniesc ja z miejsca — i przestawilem ja z brzegu biurka na sam srodek, prosto pod nos Andrieja Andriejewicza, przycisnawszy nia koniuszek kartki.

To wreszcie na niego podzialalo. Pochyliwszy sie na swoim krzesle obserwowalem z dolu jego oczy. (Z boku moglo to wygladac, jak gdybym sie wsluchiwal w skrzypienie desek parkietu.) Powoli, powoli, ledwie dostrzegalnie zrenice jego zaczely sie przesuwac, wzrok zwrocil sie w miejsce, w ktorym maszyna stala przedtem, i nastepnie w miejsce, na ktorym stala obecnie. I tak samo powoli twarz Mochowa zaczela przybierac wyraz zdziwienia.

Oczywiscie, nie mogl widziec, jak maszyna sie przenosila z jednego miejsca na drugie. Mozg ludzki jest w stanie rejestrowac tylko te wrazenia wzrokowe, ktore trwaja dluzej od jednej dwudziestej czesci sekundy.

Przestawilem maszyne w ciagu jednej setnej sekundy i w oczach Mochowa wygladalo to tak, jak gdyby maszyna stala sobie na brzegu biurka, pozniej miejsce jej nagle zrobilo sie puste, maszyna zas nagle z niczego wylonila sie przed nim.

Byl zaskoczony. Wyraz zdziwienia pojawil sie na jego twarzy i zaczal sie potegowac. Ale nawet w punkcie kulminacyjnym nie wyrazalo sie ono zbyt ostro. Po prostu brwi uniosly sie lekko i nieznacznie zaokraglily sie oczy.

W ogole moj przyjaciel Andriej Andriejewicz byl bardzo powsciagliwym czlowiekiem i obecnie raz jeszcze przekonalem sie o tym.

Pozniej spojrzenie jego przenioslo sie na moja kartke. Wyraz zdziwienia znikl i ustapil miejsca ciekawosci. Czytal i usilowal ja zrozumiec przez jakies trzy-cztery sekundy. Ale dla mnie bylo to okolo dwudziestu minut.

Wstawalem i siadalem, chodzilem po pokoju, wychylalem sie przez okno, zeby popatrzec na nasz dom. A Mochow wciaz ogladal kartke.

W pewnej chwili polozylem reke przed nim na biurku i trzymalem ja nieruchomo w ciagu trzech swoich minut. Musial ja zobaczyc, poniewaz wzrok jego powoli przeniosl sie z kartki na moja reke i brwi zaczely sie unosic ze zdziwieniem.

W ogole, dopoki sie poruszalem, nie mogl mnie widziec, podobnie jak wszyscy przechodnie, ktorych Zora i ja spotkalismy w osiedlu i na drodze.

Poruszalismy sie bowiem zbyt szybko jak na normalna zdolnosc spostrzegania obrazow wzrokowych. W najlepszym razie ludzie mogli dostrzec miganie jakichs niewyraznych cieni.

Mochow zdziwil sie jeszcze raz, na co zuzyl dziesiec czy dwanascie moich minut, po czym zaczal wykonywac jakies dziwne ruchy.

Nie od razu pojalem, co zamierza robic. Powoli Andriej zgial sie w pasie, nastepnie zgial kolana pod krzeslem i na koniec odrzucil rece w tyl.

W tej chwili poza swoja przypominal plywaka, przygotowujacego sie do skoku ze slupka startowego na basenie. W takiej pozycji znajdowal sie przez cala minute.

Pozniej kolana zaczely sie wyprostowywac, rece oparly sie o biurko, szyja wyciagnela sie jak u gasiora, srodek ciezkosci ciala przesunal sie ku przodowi.

Okazalo sie, ze tylko wstal z krzesla.

Zorientowalem sie, ze chce zawolac zone, azeby ja uczynic swiadkiem wszystkich tych cudow. Postanowilem wiec pojsc i zobaczyc, co z Zora.

Вы читаете Ostatni z Atlantydy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату