wrazenie, ze wychodza one spod kol.
Pozniej, juz przy tendrze, zobaczylem w dole pod niewysokim nasypem staruszke w szydelkowym kaftaniku, ktora ze zrozpaczona mina wyciagala rece do czegos, co sie znajdowalo na szynach tuz przed parowozem.
Poniewaz szedlem przy samych wagonach, nie moglem sie zorientowac, co to takiego.
Uszedlem jeszcze pare krokow i wyminalem parowoz. Pamietam, ze owionelo mnie goraco, gdy przechodzilem obok walu korbowego.
O dwadziescia metrow od malych kolek na przedzie, nazywanych biegunkami, na torze stala cztero- czy piecioletnia dziewczynka.
Raczej nie stala, ale biegla. Ale poniewaz dla mnie caly swiat byl pograzony w bezruchu, wydawalo mi sie, ze stoi w postawie biegnacej.
Zwyczajna dziewczynka. Slomiana grzywka nad czolem, krociutka sukienka ze sztucznego wlokna, pulchne, niezdarne nozki.
Popatrzylem na dziewczynke, na staruszke, na maszyniste, ktory nie wiadomo dlaczego wysunal sie niemal do pasa ze swego okienka, i poszedlem dalej.
Zora, jeszcze widoczny, znajdowal sie o jakies pol kilometra przede mna.
Odszedlem dziesiec metrow i wtedy dopiero mnie oswiecilo.
Co ja robie? Dokad ide? Przeciez z tylu za chwile nastapi katastrofa!
Dziecko wpadnie pod pociag!
Dopiero pozniej sie zorientowalem, jak do tego doszlo. Na nasypie i jego zboczach zawsze w czerwcu dojrzewa mnostwo poziomek. Chociaz administracja kolei zabrania wchodzenia na nasyp, okoliczni letnicy i dzieci wiejskie czesto je tutaj zbieraja.
Z pewnoscia staruszka i dziewczynka wlasnie to robily. Pozniej staruszka nagle zobaczyla z daleka pociag i probowala ostrzec wnuczke, znajdujaca sie po drugiej stronie toru.
Ale dziewczynka nie zrozumiala i pobiegla w strone staruszki.
Wszystko to bylo jasne, ale co teraz mialem zrobic?
Wiedzialem, ze jezeli po prostu zdejme dziewczynke z toru i postawie na trawie, to tak, jakbym nalecial na dziecko z szybkoscia kuli armatniej.
Pamietalem, jak odrywaly sie oparcia krzesel, gdy probowalem je przestawic z miejsca na miejsce.
Musze sie przyznac, ze poczulem gwaltowna nienawisc do glupiej staruszki. Z malym dzieckiem zbierac poziomki na torze kolejowym!
Moim zdaniem, za malo u nas lupi sie grzywien za rozmaite wykroczenia przeciw przepisom…
Parowoz powoli, ale nieuchronnie zblizal sie do dziewczynki.
Staruszka i dziecko zastygly w calkowitym bezruchu, natomiast olbrzymia machina lokomotywy co sekunde nieuchronnie zdobywala nastepny centymetr. Na twarzy maszynisty widac bylo rozpacz i przerazenie. Zrozumialem teraz, ze gwizdy, ktore sie dolaczyly do ryku parowozu, byly zgrzytem hamulcow.
Najpierw przyszlo mi do glowy, zeby sprobowac uniesc ja za sukienke.
Ale jak tylko dotknalem spodniczki, leciutki material zaczal sie rozlazic.
Nastepnie zdecydowalem, ze sciagne pizame i zawine w nia dziewczynke jak do worka. Zgola zapomnialem, ze juz raz probowalem zdjac pizame i, rzecz jasna, material rowniez rozlazil mi sie w palcach.
Sytuacja byla dramatyczna. Zastygla w biegu dziewczynka, wykrzywiona rozpacza twarz maszynisty, ktory nie mial ani cienia watpliwosci, ze ja przejedzie, ciezkie zderzaki parowozu, zblizajace sie nieuchronnie, i ja, nie majacy pojecia, jak sie zabrac do tego malego jasnowlosego stworzenia.
Ale nie mozna bylo zwlekac. Jeszcze sekunda i pociag zgniotlby dziecko.
Ostatecznie zdecydowalem sie po prostu wziac dziewczynke na rece.
Trudnosc polegala na tym, zeby jej nie uszkodzic zbyt szybkim ruchem.
Nieskonczenie ostroznie wsunalem race pod pachy dziecka i powoli zaczalem podnosic jego kruche cialko. Dziewczynka nadal pozostawala w pozycji biegnacej, gdy nozki jej oderwaly sie od toru.
A szyny juz odczuwalnie uginaly sie pod ciezarem parowozu.
Gdy okragly, plaski zderzak byl tuz-tuz, ostroznie zaczalem unosic dziewczynke w powietrze, sam pozostajac na miejscu. Nastepnie zderzak oparl sie o moje plecy, owional mnie zapach goracego smaru. Przeszedlem kilka krokow po torze, zszedlem z nasypu i po prostu opuscilem dziewczynke na ziemie.
Nawet nie wiem, z czym mozna porownac to, co robilem. Mniej wiecej tak normalny czlowiek nioslby miednice nalana po brzegi woda.
Z boku to wygladalo, jak gdyby po prostu wiatr zdmuchnal z toru dziewczynke tuz przed kolami pociagu.
Przez jakis czas stalem przy niej patrzac, jak powoli opada na trawe. Na twarzy jej pojawil sie wyraz przerazenia, ktore pozniej ustapilo miejsca zdziwieniu.
Chyba jej nie uszkodzilem.
Staruszka w dalszym ciagu stala jak wryta, maszynista wychylil sie przez okienko jeszcze bardziej i patrzal teraz pod kola parowozu. Z pewnoscia sadzil, ze dziecko juz sie pod nim znalazlo.
Czulem przyplyw zyczliwosci dla niego. Chcialo mi sie go poklepac po wysmarowanym olejami ramieniu i oznajmic, ze wszystko skonczylo sie pomyslnie.
Pozniej popatrzylem na szose, szukajac oczyma Zory. Ale przez ten czas zdazyl mi zniknac z oczu.
Juz bez najmniejszej nadziei na to, ze go doscigne, dotarlem do stacji „Odpoczynek”. W tym miejscu szosa sie rozdwaja. Jedna odnoga zakreca ku zatoce, zeby sie tam polaczyc z szosa nadmorska, a druga prowadzi do Krasnoostrowa i dalej rowniez do Leningradu.
Nie bylem w stanie odgadnac, ktora z nich wybral sie Zora.
Przez jakies dziesiec minut bladzilem po stacji, spodziewajac sie gdzies go spotkac. Chcialo mi sie pic i podszedlem do malej kolejki przy stoisku z woda sodowa. W czasie gdy sprzedawczyni nieruchomo odliczala reszte tegiemu, spoconemu pomimo wczesnej godziny jegomosciowi, wzialem szklanke i usilowalem sam sobie nalac wody bez gazu. Ale okazalo sie to dla mnie zbyt dluga ceremonia. Nie doczekawszy, az moja szklanka sie napelni, postawilem ja na lade i wyrwalem druga z rak jegomoscia.
Chetnie rowniez bym cos zjadl, jako ze tuz obok na stacji czynny byl bufet. Jednakze nie moglem sie zmusic do wejscia do lokalu pelnego ludzi.
Znowu zaczal mnie ogarniac wstyd, ze nie jestem taki jak wszyscy.
Porownalem swoj reczny zegarek z kolejowym. Zgadzal sie co do sekundy. Mocno utykajac, powloklem sie do domu.
Bylem w bardzo podlym nastroju. Po raz pierwszy przyszlo mi do glowy, ze w istocie zycie ludzkie nie jest zbytnio dlugie — raptem jakichs osiemset miesiecy. A poniewaz zylem trzysta razy szybciej, pozostale trzydziesci lat przezyje w ciagu jednego czy poltora miesiaca normalnego czasu. Obecnie mamy koniec czerwca, a w polowie sierpnia bede juz zgrzybialym staruszkiem i umre.
Ale jednoczesnie w moim wewnetrznym odczuciu bedzie to cale trzydziesci lat z tym wszystkim, co sklada sie na ludzkie zycie. Z nadziejami i rozczarowaniami, z planami i ich wykonaniem. I wszystko to dziac sie bedzie w calkowitej samotnosci. Przeciez nie mozna uwazac za kontakt tych wiadomosci, ktore bede w stanie wymieniac z nieruchomymi manekinami — ludzmi…
Bylo dziesiec po osmej. Za dwie normalne „ludzkie” godziny powinna wrocic z miasta Ania. Jak ja powitam? Jak jej dam do zrozumienia, ze juz nie istnieje w normalnym ‘ swiecie minut i sekund? Co powie dzieciom o ich ojcu?
Byly to gorzkie refleksje i kilkakrotnie w czasie tej wedrowki zdarzylo mi sie westchnac bolesnie.
W polowie drogi gwaltownie zachcialo mi sie spac. Przez jakis czas wyszukiwalem w krzakach ukrytego przed oczyma postronnego miejsca, w ktorym moglbym ulozyc sie i zasnac. Ale tutaj, wzdluz linii kolejowej, wszedzie bylo mnostwo ludzi i nie znalazlem nic odpowiedniego.
Nie wiadomo dlaczego przerazala mnie mysl o tym, ze moga mnie zobaczyc spiacego.
Duzy palec u nogi mocno spuchl i posinial i w miare jak zblizalem sie do domu, zaczela mnie bolec cala stopa. Utykalem coraz bardziej i zanim sie dostalem do naszego osiedla, musialem kilkakrotnie usiasc, zeby odpoczac.
Jeszcze gdym sie przekradal przez krzaki, starajac sie zblizyc do Zory, zaczepilem o jakis seczek i pizama