rozdarla sie tuz pod kolnierzykiem.

Pozniej rozdarcie powiekszalo sie coraz bardziej, az w koncu na moich plecach pozostaly dwie niczym nie zlaczone polowki pizamy. Zdjalem je i wyrzucilem.

W ogole dotarlem do domu w dosc mizernym stanie. Kulejacy, zmeczony, glodny i nagi do pasa. Polknalem lapczywie kawalek chleba i zwalilem sie na tapczan.

NASTEPNE SPOTKANIA Z MOCHOWEM

Nieraz tak sie przytrafia czlowiekowi, ze choc go oczekuje pilna i wazna sprawa, ni stad, ni zowad zaczyna sie zajmowac jakimis glupstwami. Wie, ze trzeba sie zabrac do tej waznej sprawy i mimo to traci czas na staranne naostrzenie olowka, przypominanie sobie cytaty z niedawno przeczytanej ksiazki i tym podobne.

Zazwyczaj dzieje sie to z powodu wielkiego zmeczenia.

Gdy po paru godzinach ciezkiego snu podnioslem sie z tapczanu w jadalni, zamiast od razu pojsc do Mochowa i dowiedziec sie, czy odpisal na moja kartke, zabralem sie do wkladania koszuli, ktora znalazlem w lazience.

Ostatecznie nie bylo to juz takie wazne, czy bede chodzic po osiedlu w koszuli, czy tylko w samych spodniach od pizamy. Tak czy owak nikt nie mogl mnie zobaczyc i zimno mi tez nie bylo.

Ale gdy tylko sprobowalem wciagnac na siebie koszule, material darl sie bezszelestnie i wkrotce po calym pokoju plywaly, powoli opadajace na podloge, oderwane rekawy i poly.

Pozniej usilowalem owinac noge kompresem ogrzewajacym (nalezalo wlasciwie ochladzajacym, jak sie praktykuje przy zlamaniach i zwichnieciach). Ale bandaz rozdzieral mi sie w rekach i ostatecznie wlozylem pantofel wprost na bosa noge.

Wtedy dopiero poszedlem do Mochowa.

Wychodzac z domu uswiadomilem sobie, jak bardzo w ciagu tego krotkiego czasu zdemolowane zostalo nasze mieszkanie. W jadalni lezala wywazona rama okienna, w kuchni na podlodze rozsypane byly odlamki butelki rozbitej przez Zory, wyrwane z zawiasow drzwi wejsciowe poniewieraly sie w ogrodzie na trawniku.

Do Andrieja Andriejewicza dostalem sie znowu przez okno gabinetu.

Przeskoczylem przez parapet i zobaczylem, ze Mochow i jego zona Wala stoja przy stole. Oboje mieli takie miny, jak gdyby sie czemus przysluchiwali.

Spodziewalem sie, ze znajde na biurku przygotowana dla mnie kartke, ale jej nie bylo.

Wala miala w reku noz do krajania chleba. Pewnie przygotowywala sniadanie, gdy Andriej ja zawolal.

Przy mojej zwiekszonej pobudliwosci poczulem, jak narasta we mnie rozdraznienie. Dlaczego nie odpowiedzial na moj list?

Pozniej spojrzalem na swoj zegarek i serce mi zamarlo. Pan rozumie, od czasu, jak bylem tutaj w gabinecie, uplynely raptem c z t e r y normalne „ludzkie” minuty!

Moje rozmyslania przy garazu, bieg po falach przez zatoke, poscig za Zora wzdluz linii kolejowej, ocalenie dziewczynki i droga powrotna do osiedla — wszystko to sie zmiescilo w czterech zwyklych minutach.

Jasne, ze Mochow nie zdazyl sie zorientowac, o co chodzi. A ja juz powrocilem po wszystkich swoich perypetiach i chce dostac odpowiedz na moj list. Usiadlem na krzesle i zaczalem sie im przygladac. Obie te zywe lalki nieskonczenie powoli zwracaly ku sobie glowy i nieskonczenie powoli na ich twarzach rozplywaly sie usmiechy.

Minelo pietnascie minut, zanim nareszcie usmiechneli sie do siebie i Wala zaczela otwierac usta. Z pewnoscia miala zamiar powiedziec mezowi, zeby jej nie przeszkadzal w nakrywaniu do stolu.

Kiedy wlazilem przez okno, spowodowany przeze mnie przeciag uniosl z biurka zerwana kartke terminarza i przynajmniej przez dziesiec minut kartka splywala ukosnie do kata pokoju.

Byl to zaczarowany, spiacy swiat, w ktorym ludzie i przedmioty zyli w jakiejs leniwej drzemce.

Wstalem, wzialem maszyne z biurka i postawilem ja na podlodze — niech Wala przekona sie rowniez, ze to nie zarty. Wzialem z nieruchomej reki Andrieja olowek i wielkimi literami napisalem na arkuszu ponad jego rysunkiem: „Zyje w innym czasie. Potwierdz, ze przeczytales i zrozumiales, co tutaj zostalo napisane. Napisz mi odpowiedz. Nie moge cie slyszec. Napisz natychmiast. W. Korostylew”. Ile czasu bedzie potrzebowal Andriej, zeby zrozumiec moj nowy list i napisac odpowiedz?

Chyba nie mniej niz jedna „ludzka” minute. Nie mniej od moich pieciu godzin. Wyskoczylem przez okno do ogrodu i podszedlem do sklepiku, zeby sie zaopatrzyc jeszcze w maslo i konserwy.

Niezbyt sobie przypominam, czym sie pozniej zajmowalem. Zdaje mi sie, ze te piec godzin minelo dla mnie w jakims dreczacym oczekiwaniu.

Dwa razy jadlem — znowu chleb z maslem i konserwy — wloczylem sie, kulejac, po osiedlu, okolo godziny przesiedzialem trzymajac noge w miednicy z zimna woda. (Bardzo dlugo sie meczylem, zanim napelnilem te miednice i zanim sie przekonalem, ze nie mozna jej przenosic z miejsca na miejsce. Gdy tylko probowalem to uczynic, woda wyslizgiwala sie z miednicy i powoli rozlewala sie po kaflowej posadzce lazienki.) A dokola mnie dalej trwal ow nieskonczony ranek. Nie od razu uswiadomilem sobie, dlaczego tak wazne bylo dla mnie to, zeby Andriej sie dowiedzial, co sie ze mna stalo. Zeby w ogole ktos o tym wiedzial.

Chodzi o to, ze dla czlowieka najstraszniejsza jest bezcelowosc.

Mozemy znosic rozmaite cierpienia i pokonywac wszelakie przeszkody, ale tylko wtedy, gdy wszystko to ma jakis cel.

Procz tego bardzo wazna jest dla czlowieka swoboda decydowania o swoim losie. Niekiedy zdecyduje sie isc na pewna zgube. Ale musi to nastapic w wyniku jego wlasnej inicjatywy. Czlowiek wszedzie chce byc panem okolicznosci, nie zas ich niewolnikiem.

I ja najwidoczniej tez chcialem byc panem swoich zyciowych okolicznosci. Jakas sila wyrwala mnie ze zwyklego ludzkiego zycia. Na razie, dopoki nikt o tym nie wie, pozostaje w sytuacji czlowieka, ktory wpadl pod tramwaj. Ale ja nie chcialbym byc ofiara slepego przypadku.

Chcialem, zeby ludzie wiedzieli o tym, co sie ze mna stalo; zebym mogl z nimi korespondowac, w jakis sposob zapanowac nad sytuacja. Wowczas wszystko, co jeszcze moze nastapic, odzyskaloby sens. Nawet moja smierc — jezeli to przyspieszone istnienie w koncu mnie zabije… Rozmyslania te pochlonely mi reszte czasu, jaki dalem Andriejowi Mochowowi na napisanie odpowiedzi. Mowiac szczerze, spodziewalem sie wszystkiego, tylko nie tego, co mi napisal na tym samym arkuszu kalki technicznej.

Andriej pochylil sie nad biurkiem z olowkiem w reku, a Wala, na wpol odwrocona, stala przy drzwiach. Miala wyglad nieco przestraszonej.

Przelazlem przez parapet i pod swoim pismem zobaczylem dwie nierowne linijki: „Wasilij Pietrowicz, daj pokoj tym figlom. Pokaz sie. Badz co badz, to niepowazne. Przeszkadzasz w pra…”

Wlasnie konczyl ostatnie zdanie.

Pamietam, ze bylem strasznie rozgoryczony. Figle! Niepowazne!

Wszystko, co przezylem i ogladalem w ciagu tego ranka — to tylko figle.

A niech ich! Zaraz im pokaze, co to za figle.

Pozniej jednak wzialem sie w garsc. A ja, czyzbym od razu uwierzyl przyjacielowi, gdybym otrzymal od niego wiadomosc, ze zyje w innym czasie?

Przez kilka chwil krecilem sie po pokoju miedzy nieruchomymi Wala i Andriejem, nie wiedzac, co mam wlasnie robic. W koncu mnie oswiecilo — to przeciez takie proste! Usiadlem przy biurku obok Andrieja i przesiedzialem piec minut bez ruchu.

Zobaczyli mnie oboje. Najpierw Andriej, pozniej Wala. Andriej stal przy biurku, pochyliwszy sie nieco. Konczyl swoj list. Pozniej cialo jego zaczelo sie wyprostowywac, a glowa zwracac w moim kierunku. Zreszta jeszcze wczesniej zwrocily sie ku mnie jego zrenice.

Prostowal sie jakichs piec albo szesc minut, a moze nawet dziesiec. W tym czasie na jego twarzy odmalowala sie cala gama uczuc. Zdziwienie, pozniej przestrach — i na koniec niedowierzanie.

Pomimo wszystko wyrazistosc twarzy ludzkiej jest zdumiewajaca.

Leciutko rozszerzone oczy — moze o jedna setna bardziej niz zazwyczaj — i macie zdziwienie. Dodajcie do tego nieco opuszczone kaciki warg — a na waszej twarzy wyrazi sie przestrach. Zupelnie nieznacznie uniescie

Вы читаете Ostatni z Atlantydy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату