Z pierwszej proby skontaktowania sie ze swiatem zewnetrznym wynioslem raczej gorzkie doswiadczenia. Wynikalo z nich, ze moge zadawac jakies pytania po dwoch godzinach otrzymac odpowiedzi na nie, i tyle. Niezbyt przyjemnie jest uswiadomic sobie, ze nieprzebyty mur oddziela nas od wszystkich pozostalych ludzi.
Gdy w pospiechu przechodzilem obok naszego garazu, mieszczacego sie w ogrodzie, przyszlo mi do glowy, ze jesli Zora znow zacznie rozrabiac, moge go zamknac razem z moim „Moskwiczem”.
Garaz mam dosc przestronny. Jest to solidny budynek z cegly, kryty blacha. Z jednej strony posiada szerokie podwojne drzwi, zamykane na masywna klodke, z drugiej — nieduze okno na wysokosci mniej wiecej poltora wzrostu ludzkiego. W ogole jest to calkiem odpowiednie miejsce, azeby w nim do czasu izolowac niebezpiecznego osobnika. (Mimochodem zupelnie zapomnialem o sile, jaka obaj posiadalismy.) Pograzony w tych myslach, obszedlem garaz z tylu i zamarlem ze zdumienia.
Cala grzadka truskawek, przytykajaca do ceglanych fundamentow, byla zdeptana czyimis buciskami. Ktos przystawil masywna deske do okienka i wylamal rame.
Odrzucilem deske, podskoczylem, uchwycilem sie za krawedz okna i podciagnawszy sie na rekach zajrzalem do wnetrza garazu.
Tam wszystko bylo w porzadku. Krata wmurowana wewnatrz byla nie naruszona.
Ktos usilowal sie dostac do garazu i nie udalo mu sie to, poniewaz nie wiedzial o kracie w oknie.
Nie musialem dlugo zgadywac, kto byl tym wlamywaczem. Od razu przypomnialem sobie utytlane ziemia buty Zory, jego zaklopotanie, gdy go zaprosilem do domu, i niechec do opowiedzenia, w ktorym miejscu go zastaly owe dziwne przemiany w swiecie.
Ale w tej chwili nie postepek Zory mnie zelektryzowal.
On i ja! On tutaj przy garazu, a ja w swojej sypialni… Co nas laczylo?
Dlaczego ta dziwna sila wybrala tylko mnie i jego, zeby wyprawiac z nami te wszystkie cuda?
W mysli przeprowadzilem linie prosta laczaca garaz i nasza sypialnie. W jedna strone biegla ona w kierunku zatoki, a w druga na teren elektrowni.
Cofnalem sie od garazu, zeby spojrzec na nasz domek.
Nie moglo byc inaczej. Linia prosta przeprowadzona w wyobrazni przez tylna sciane naszego garazu i przez kat w sypialni, w ktorym stalo moje lozko, biegla dalej ku budynkowi, w ktorym sie miesci reaktor atomowy.
Jakis waziutki snop promieni wydobyl sie stamtad po to, by zmienic szybkosc wszystkich procesow zyciowych we mnie i w moim towarzyszu podrozy. Ale dlaczego? Coz to za rodzaj promieni? Jak mogl sie przedostac przez potezne oslony, ktore zatrzymuja i strumienie neutronow, i wszystkie niebezpieczne rodzaje promieniowania, jakie towarzysza reakcji rozpadu uranu?
I tutaj przypomnialem sobie to, co widzialem wczorajszej nocy. Mala blekitnawa kula, podobna do meduzy. Piorun kulisty… Piorun kulisty, ktory wczoraj wsiaknal w dach budynku wlasnie w miejscu, gdzie padala moja wyimaginowana prosta!
Czyzby mial on cos z tym wspolnego?
Przez pare chwil przypominalem sobie wszystko, co mi bylo wiadome o piorunach kulistych.
Stanowia one zagadke, nie rozwiazana jeszcze przez wspolczesna nauke.
Piorun kulisty zazwyczaj porusza sie z wiatrem, ale zdarzalo sie, ze lecial rowniez przeciw pradowi powietrza. Wewnatrz kuli panuje niezwykle wysoka temperatura, ale jednoczesnie piorun slizga sie po takich dielektrykach jak drzewo czy szklo, nawet nie osmalajac ich. Zdarza sie, ze piorun omija napotkanego czlowieka, jak gdyby prady pochodzace z zywego organizmu zagradzaly mu droge. Obecnie wielu uczonych przypuszcza, ze piorun kulisty w ogole nie jest piorunem, ale najonizowanym oblokiem plazmy, czyli bezladnego nagromadzenia jader i oderwanych od nich elektronow.
Jezeli tak, to przyroda w swoim wlasnym laboratorium juz wyprodukowala to, nad czym sie glowia obecnie najwybitniejsze umysly nauki.
Czy mogla zajsc taka okolicznosc, ze plazma piorunu kulistego, wspoldzialajac z procesem rozpadu uranu w reaktorze naszej elektrowni, wytworzyla jakis nowy rodzaj promieniowania?
Na mysl o tym, ze stoja w tej chwili u progu odkrycia nieznanego dotychczas rodzaju energii, poczulem, jak naplynela mi krew do policzkow i serce zabilo goraczkowo.
Nowy rodzaj energii!
Promienie przyspieszajace bieg czasu!
Przypomnialem sobie doswiadczenie profesora Walcewa, ktore dowiodly, ze pod wplywem radioaktywnego napromieniowania okres dojrzewania owocow na jabloni ulega gwaltownemu skroceniu.
Przypomnialem sobie o podobnych pracach w laboratorium Brookhaven w Ameryce.
Ogarniety podnieceniem, pobieglem w kierunku domu, zeby sie podzielic z Zora swoimi myslami. W korytarzu goraczkowo namacalem klucz w kieszeni, otwarlem drzwi do jadalni i zatrzymalem sie w progu.
Zory nie bylo.
Nawet sie nie wysilal, zeby otworzyc okno. Po prostu wypchnal rame razem z szybami.
Widzial zapewne przez okno, ze poszedlem w kierunku domu Mochowa; zdecydowal, ze ma juz dosc mojego towarzystwa.
Wszystko, co o nim zlego wiedzialem, przelecialo mi przez glowe jak wicher.
Czym sie teraz zajmie po odzyskaniu niezaleznosci? Jak bedzie postepowac z ludzmi, ktorzy mu sie napatocza?
Niewidzialny, obdarzony ogromna sila, jaka mu dala potwornie zwielokrotniona szybkosc ruchow! Nikt nie zdola go nie tylko zatrzymac, ale nawet zobaczyc. Jezeli zacznie napadac na ludzi, nawet nie beda wiedziec, co za straszna sila wtargnela w ich zycie…
Przeklinajac siebie za lekkomyslnosc, za to, ze pozostawilem Zory samego w pokoju, wybieglem do ogrodu.
POSCIG
Jak juz mowilem, glowna ulica naszego osiedla laczy szose nadmorska ze stacja kolejki elektrycznej, znajdujaca sie okolo dwoch kilometrow od elektrowni. Sam nie wiem dlaczego, ale wybieglszy na ulice bylem pewien, ze Zora skierowal sie wlasnie ku szosie nadmorskiej i nie gdzie indziej, ale wlasnie w strone Leningradu.
Najpewniej bylbym uczynil to samo, gdybym sie znalazl w jego sytuacji. Przeciez i tak nie oplacalo sie nam poslugiwac kolejka elektryczna: byla dla nas zbyt powolna.
Pokustykalem spiesznie w strone zatoki, dotarlem do szosy nadmorskiej i rozejrzalem sie dookola.
Na prawo, w kierunku osiedla Lebiazje, szosa biegnie prosto jak strzelil i dlatego latwo mozna ja przesledzic na przestrzeni calych pieciu kilometrow. Jak sie spodziewalem, Zory tam nie bylo.
W lewa strone, w kierunku na Leningrad, droga tworzy cos w rodzaju dlugiej paraboli, ktorej jeden koniec dotyka ostatnich domow naszego osiedla, drugi zas miejscowosci letniskowej Wilczy Ogon. Zatoka Finska tworzy tu cos w rodzaju malej zatoczki, a obsadzona lipami szosa powtarza krzywizne brzegu.
W linii prostej, lodka, z osiedla do Wilczego Ogona jest nie wiecej niz kilometr, a szosa nazbiera sie cztery.
Stojac nad sama woda, dosyc dlugo wpatrywalem sie w te lipy.
Poniewaz bylem przeswiadczony, ze Zora wybral sie do Leningradu, zdawalo mi sie, ze widze pomiedzy pniami jakas poruszajaca sie plamke.
Przyszlo mi do glowy, ze musze zabiec droge uciekajacemu chuliganowi wprost po wodzie i zlapac go, zanim dotrze do Wilczego Ogona.
Przedtem juz doszedlem do wniosku, ze przy naszej kolosalnej szybkosci ruchow mozemy chodzic po falach jak po stalym ladzie. Teraz mialem wspaniala okazje sprawdzenia tej hipotezy. W najgorszym razie nic nie ryzykowalem, poniewaz przy samym brzegu jest plytko, a na srodku zatoczki woda nie mogla siegac wyzej niz do piersi.
I niech pan sobie wyobrazi, ze faktycznie poszedlem po wodzie.
Nawet nie wiem, z czym sie da porownac wrazenie, jakiego doznalem, gdy stapnalem na pierwsza nieruchoma fale. Nie takie, jakie sie czuje, gdy czlowiek idzie po bagnistej okolicy, zaczyna sie zapadac i