Wladyslaw spojrzal w ptasia twarz Ini, siedzacego w milczeniu przy drzwiach w nieco przyduzym dla niego kombinezonie Herberta i w czerwonych pantoflach z lekko zakrzywionymi do gory czubkami. Nie udalo sie dobrac odpowiedniego obuwia i Kazimierz, po starannym odkazeniu, pozostawil mu jego wlasne pantofle. Dziwna istota siedziala z opuszczonymi rekami i gapila sie przed siebie spojrzeniem bez wyrazu.
— Przyznaje, Kaziu, ze az boje sie na niego patrzec.
— Masz racje. Ale powiem ci prawde, ze Herbert sprawia jeszcze bardziej przykre wrazenie.. Przeciez to jest nasz Herbert! A Wiktor jest z nim caly czas i zdaje sobie doskonale sprawe, ze jego samego czeka to rowniez.
— Tak. Pomyslec, ze Talanow mial watpliwosci, czy brac Wiktora na ten lot…
— To bardzo proste. Talanow przyzwyczail sie do lotow z Wendtem.
Ale Wendt w tych warunkach zalamalby sie juz dawno. Jestem tego pewien. To juz nie ten sam Wendt, o ktorym rozpisywaly sie gazety, gdysmy byli jeszcze mlokosami. Ma czterdziesci szesc lat. A dla astronauty z taka przeszloscia i takim stazem to juz jest starosc.
— Znaczy, ze nam zostalo jeszcze okolo pietnastu lat zycia, nie wiecej?
— zainteresowal sie Kazimierz. — To smutne.
— Ale Wendt lata juz cwierc wieku, ty zas bierzesz udzial w dalekim rejsie po raz pierwszy. A masz zaledwie dwadziescia osiem lat. Czego stekasz zawczasu? Moze nie bedziesz chcial juz wiecej latac po zawarciu tej milej znajomosci z glegami?
— Byle sie z nimi tylko nie zapoznac zbyt blisko! A jednak bardzo bym chcial tutaj jeszcze powrocic i urzadzic tym podziemnym mieszkancom jakies weselsze zycie…
— Wiesz co mi przyszlo do glowy? — nagle powiedzial Wladyslaw. — Czyzby na tej calej planecie bylo tylko jedno panstwo i tylko jeden rzad?
Prawda, ze planeta jest znacznie mniejsza niz Ziemia, ale mimo wszystko… A co sie dzieje w tej chwili w innych miastach czy wsiach?
Kazimierz zaczal przerzucac kartki ksiazki.
— Zdaje mi sie, ze ten uczony glegani napisal tylko o tym, co sie dzieje u nich… Ale widze jeszcze cos… Tylko ze nic nie rozumiem, jakos bardzo metnie napisane. Jest duzo imion wlasnych i nazw, ktorych ja nie spotkalem i „Ling” nie wyjasnil. Wyglada na to, ze istnieje jakies inne panstwo. Wiesz co, sprobuje zapytac o to Ini.
Przysiadl sie do Ini, ktory nadal pozostawal bez ruchu. Kazimierz napisal pytanie na arkusiku papieru, wreczyl go Ini z poleceniem przeczytania. Ini dosc szybko przeczytal i cichym, szczebioczacym glosem zaczal opowiadac. Kazimierz zatrzymal go gestem, podal olowek i podsunal papier. Ini poslusznie zaczal pisac. Wladyslaw z niepokojem sledzil te korespondencje.
— A niech to wszyscy diabli! — nagle krzyknal Kazimierz. — Ci wladcy sa gorsi od glegow. Posluchaj, co oni nawyrabiali! Jak wroce, wlasnorecznie ich powystrzelam, slowo honoru!
— Nie dawaj slowa — usmiechnal sie Wladyslaw. — Do nas nalezy zniszczyc glegi. W pozostalych sprawach poradza sobie tutejsi mieszkancy sami, mozesz byc pewien. U nas na Ziemi tez rozmaicie sie zdarzalo, a jakos ludzie sobie sami dali rade, chociaz zaplacili wysoka cene.
— Masz na mysli ere atomowa?
— Nie tylko. Roznie bywalo.
— Masz racje. A jednak, to swinstwo, co sie tutaj dzieje. Wladcy, jak schodzili pod ziemie, oglosili, ze boja sie napasci ze strony innego panstwa. I wyslali tam glegi. To tak jakby bomby bakteriologiczne. A tam nie bylo ani szczepien, ani schronow podziemnych, ani zadnych mozliwosci obrony. Wyobrazasz sobie? Ini nie wie, co sie z tamtymi stalo.
Na pewno wszyscy przeksztalcili sie w glegani i spokojnie, bez niczyjej pomocy i obrony, po trochu wymieraja. Przeciez sa bezradni jak dzieci.
— Psiakrew! — krzyknal Wladyslaw. — Teraz to i ja mam takie wrazenie, jak gdybysmy ich porzucali na laske losu…
— No widzisz!
— Glupie uczucie. Co na to poradzic? Posluchaj, Kaziu. Czy oni nie maja juz zadnej lacznosci z innymi miastami i panstwami? Radiem nie moga sie poslugiwac pod ziemia. Ale czy mieli telegraf, telefon albo jakies inne srodki lacznosci? Zapytaj o to Ini.
— Ini nie wszystko wie — zakomunikowal Kazimierz po zakonczonej korespondencji. — Nie mial wyksztalcenia, a od chwili kiedy stal sie glegani, w ogole sie nie rozwija. Nie interesuje sie niczym, co sie wokol dzieje. Ale cos w rodzaju telefonu, a moze nawet wizjofonu chyba mieli.
Co do telegrafu — to albo ja nie zrozumialem, albo Ini mnie nie zrozumial. Pod ziemia nic z tych rzeczy nie ma.
— Wladcy celowo tak wszystko zorganizowali — orzekl Wladyslaw.
— Byc moze. Tak czy inaczej, oni malo teraz wiedza, co sie dzieje na ich planecie, a nawet w ich panstwie. To miasto, jak przypuszczalismy, jest stolica. Pod ziemia zachowaly sie starozytne przejscia i mieszkania.
Podziemne miasto teraz szybko poszerzyli i sprowadzili tam wszystkich, kogo udalo sie w pore izolowac przed zakazeniem. No i tych, ktorzy juz chorowali. Potem przybyla tutaj ludnosc z okolicy, przeszla kwarantanne, dezynfekcje…
— Czyzby nie usilowali sie nawet dowiedziec, co sie dzieje gdzie indziej? Zupelnie nie moge tego zrozumiec…
— Diabli wiedza, jak to jest naprawde — odburknal ze zloscia Kazimierz i znow zabral sie do korespondowania z Ini. — Moze uczeni nawet nie sa tak winni, jak ci sie wydaje. Ini powiada, ze w gorach za wielka rzeka mieszkaja jacys ludzie, byc moze nawet z tego panstwa. Ale nikogo do siebie nie dopuszczaja. Widac takze boja sie glegow. Zabijaja kazdego, kto sie znajdzie na ich terenie. Grupa uczonych ze stolicy zdobyla skafandry i udala sie tam w gory. Wielu zginelo, reszta musiala ratowac sie ucieczka. A tutaj… jednym slowem, przeksztalcili ich w glegani. Nikt wiecej potem juz nie ryzykowal… — Kazimierz westchnal i zaczal powoli wertowac ksiazke.
— A oni w ciagu tych siedmiu lat takze nie nauczyli sie walczyc ze swoimi glegami? — zapytal Wladyslaw po chwili milczenia.
— Okazuje sie, ze nie. Ta grupa mikrobiologow, ktora stworzyla glegi, od razu wypadla z szeregow. Juz ci to powiedzialem. W dodatku poszukiwania sposobow walki z glegami nie tylko nie sa finansowane przez wladcow, ale w rzeczywistosci nawet zabronione. Dla zamydlenia oczu cos sie w tym kierunku robi, ale bardzo niewiele. Tak przynajmniej jest napisane w tej ksiazce. Tak tez powiada Ini, ze rzad nie chce ruszac glegow… — Kazimierz przesunal dlonia po oczach, jak gdyby zdejmujac niewidzialna pajeczyne.
— A nie mowilem? — triumfowal Wladyslaw. — Tu naprawde nie wiadomo, kogo nalezy zwalczac: glegi czy wladcow.
— Podlosc — przemowil Kazimierz po dluzszej pauzie. — Przeciez ci czlonkowie rzadu to takze ludzie… Jak wszyscy, prawda? A im jest dobrze w ciemnosci… przez siedem lat?
— Co sie tak o nich niepokoisz? — usmiechnal sie Wladyslaw. — Na pewno lepiej sie urzadzili od innych. Maja i wiecej przestrzeni, i wiecej swiatla.
— Wiecej czy mniej, ale zawsze w niewoli, bez swiatla i powietrza… A jednak sami siedza i trzymaja innych…
— To znaczy, ze boja sie swego ludu bardziej niz zycia pod ziemia.
Mysleli pewno, ze po ciemku latwiej jest zgniesc wszystkie wrogie sily…
Chyba nasi znajomi maja racje: bez pomocy nie dadza rady. Trzeba tu szybko powrocic.
Kazimierz w milczeniu patrzyl gdzies w bok.
— Wladku, czy dlugo musisz sie szykowac do startu? — zapytal po chwili.
— Nie. Moge odleciec chociazby jutro. Trzeba tylko wykonac obliczenie, Karel nie zdazyl…
— Nie mamy przeciez po co dluzej tutaj bawic… Trzeba by szybciej…
— powiedzial wstajac z krzesla. — Pojde do Wiktora.
— Nie rozczulaj sie zbytnio — poradzil mu Wladyslaw. — Popatrz, az zmieniles sie na twarzy… — I nagle urwal. — Czy jestes zdrow, Kaziu?