mlecznej? Tak. Jajeczko? Tak. Goraca wode? Tak. Zimna wode? Tak. Sole, cukier i… tak, parafine. Znakomicie. Teraz prosze wlac jajko do odzywki – tak. Prosze, odwaznie, wstrzasnac, ale nie rozlac, nie lubie brudnego spodeczka. Gotowe?
Od czasow dziecinstwa nikt nie przemawial do Campiona tak rozkazujacym tonem. Zrobil, co mu polecono, i byl zdziwiony, ze mu sie troche przy tym trzesa rece. Brunatny plyn przybral niebezpieczny odcien i na jego powierzchni pojawily sie jakies podejrzane strzepki.
– A teraz cukier – rozkazala panna Palinode. – O tak, dobrze. Prosze podac mi filizanke i trzymac lyzeczke, ale jesli pan dobrze wszystko wymieszal, nie bede jej potrzebowala. Teraz niech pan wlozy lyzeczke do zimnej wody, po to tu jest. Puszka m-a zostac tam, gdzie jest, przy zimnej wodzie, i prosze postawic parafine tuz kolo kominka. To na moje odmrozenia.
– Na odmrozenia? – mruknal powatpiewajaco. Na dworze bylo raczej cieplo.
– Na odmrozenia, ktore odezwa sie w grudniu – wyjasnila cierpliwie panna Palinode.- Odpowiednia kuracja teraz zapobiegnie odmrozeniom w grudniu. Swietnie pan to zrobil. Chyba zaprosze pana na moj wieczorek teatralny, ktory odbedzie sie w przyszly wtorek. Oczywiscie, przyjdzie pan. – Bylo to raczej stwierdzenie niz pytanie, gdyz nie dala mu czasu na odpowiedz. – Moze wyniknie z tego cos interesujacego dla pana, ale nie moge nic obiecac. W tym roku teatr repertuarowy cierpi na nadmiar aktorow, zreszta zapewne sam pan o tym wie. – Jej usmiech byl bardzo uprzejmy.
Campion, najlagodniejszy z ludzi, zaczal odczuwac przemozna potrzebe – tak niezwykla u niego – zeby jakos podkreslic swoja obecnosc. Opanowal sie jednak.
– Chyba tu gdzies w poblizu jest niewielki teatr? – zaryzykowal pytanie.
– Rzeczywiscie. Teatr Tespisa. Maja tam skromny, ale pracowity zespol. Wsrod nich kilku aktorow bardzo utalentowanych. Chodze na kazda sztuke – z wyjatkiem tych pozbawionych wartosci, ktore musza wystawiac, zeby sciagnac publicznosc. Raz w miesiacu przychodza tu wszyscy do mnie na mala pogawedke i spedzamy bardzo mile czas. – Umilkla i jakis cien przesunal sie po jej twarzy. – Zastanawiam sie, czy nie powinnam odlozyc najblizszego spotkania. Mielismy troche zamieszania w domu. Zapewne slyszal pan o tym. Wydaje mi sie jednak, ze wszystko moze sie odbyc jak zazwyczaj. Jedyna trudnosc to ci przekleci reporterzy, chociaz obawiam sie, ze bardziej przeszkadzaja memu bratu niz mnie.
Pila swoj odrazajacy napoj halasliwie, jakby sadzila – pomyslal Campion – ze ma pelne prawo do pewnych nietaktow.
– Zdaje sie, ze wchodzac tutaj spotkalem pani brata… – urwal na widok jej oburzonej miny.
Z trudem opanowala irytacje i odparla z usmiechem:
– O nie, to nie byl Lawrence. Lawrence jest… zupelnie inny. Widzi pan, jedna z korzysci tego domu jest to,… ze nie trzeba wychodzic na ulice. To ulica do nas przychodzi. Mieszkamy tu tak dlugo…
– Slyszalem o tym – wyszeptal. – Podobno wszyscy dostawcy osobiscie tu do panstwa przychodza.
– Dostawcy przychodza na dol – poprawila go z usmiechem. – Ludzie reprezentujacy jakis zawod przychodza na gore. Jakze to interesujace, nie uwaza pan? Zawsze sobie myslalam, ze warto by sie zainteresowac tematem nierownosci spolecznej – gdyby nie ten chroniczny brak czasu. To byl pan James, dyrektor naszego banku. Zawsze go prosze tutaj, gdy mam jakis interes. Jemu to nie sprawia klopotu. Mieszka nad bankiem, ktory znajduje sie po drugiej stronie ulicy. – Siedziala, wpatrujac sie w niego przenikliwie, rumiana i pelna wdzieku. Jego uznanie dla niej roslo z kazda chwila. Jesli Charlie Luke mial racje, ze byla prawie bez pieniedzy, jej. zdolnosc egzekwowania, przyslug byla wprost zdumiewajaca.
– Kiedy pan wszedl – zauwazyla – zastanawialam sie, czy nie jest pan ktoryms z reporterow. Oni sa zdolni do wszystkiego. Ale, gdy tylko podchwycil pan moj cytat z Peele'a od 'razu wiedzialam, ze sie myle.
Campionowi nie bardzo trafil do przekonania ten argument, ale nic nie odpowiedzial.
– Te drobne nieprzyjemnosci, jakich teraz doswiadczamy – zaczela uroczyscie – sprawily, ze zaczelam zastanawiac sie nad faktem niezwyklej ciekawosci ludzi wulgarnych. Oczywiscie uzywam tego slowa w jego wlasciwym, lacinskim, znaczeniu. Zamierzalam nawet kiedys napisac na ten temat rozprawe. Widzi pan, zastanawia mnie to, ze im wyzszy czy bardziej wyksztalcony podmiot, tym mniejsza przejawia ciekawosc. Na pozor moze sie to wydawac zaprzeczeniem samym w sobie, nieprawdaz?
Ze wszystkich aspektow sprawy Palinode'ow ten wlasnie umknal zupelnie uwadze Campiona, ale zostal mu zaoszczedzony wysilek dania odpowiedzi, poniewaz nagle otworzyly sie drzwi. Uderzyly mocno o sciane i na progu ukazala sie wysoka, czlapiaca postac, w okularach o grubych szklach. Nie ulegalo (watpliwosci, ze jest to brat panny Evadne. Wysoki, grubokoscisty jak jego siostra, jak ona o duzej glowie, byl jednak o wiele bardziej nerwowy i mial wystajaca szczeke. Zarowno jego ciemne wlosy, jak i ubranie byly zaniedbane, brudne, a cienka szyja, o wiele czerwiensza niz twarz, tonela w szerokim miekkim kolnierzu rozpietej koszuli. W obu rekach niosl przed soba, jak gdyby torowal sobie nim droge, gruby tom, z ktorego wyzieraly liczne papierowe zakladki. Spojrzal na Campiona, jak na spotkanego przypadkowo na ulicy przechodnia, ktory wydal mu sie znajomy, ale przekonawszy sie o swej omylce minal go, stanal przed panna Evadne i przemowil dziwnym, nosowym, podobnym do gegania i niepewnym, jakby go rzadko uzywal, glosem:
– Czy wiesz, ze heliotrop jeszcze nie wrocil?
Wydawal sie tym bardzo przejety. Campion z poczatku nie mogl zrozumiec, o co chodzi, gdy nagle przypomnial sobie, ze Klytia White urodzila sie w morzu, albo przynajmniej prawie w morzu. Mitologiczna Klytia byla corka Oceanusa. Przypomnial tez sobie, ze ktoras z corek boga morza zostala zamieniona w heliotropa. Nie byl calkiem pewien, ale wszystko zdawalo sie przemawiac za tym, ze przezwiskiem rodzinnym albo zdrobnieniem Klytii White byl „heliotrop'. Brzmialo to wszystko nieco literacko, ale prawdopodobnie.
W duchu gratulowal sobie wlasnej przemyslnosci, kiedy panna Evadne powiedziala spokojnie:
– Nie, nie wiedzialam o tym. Czy to ma jakies znaczenie?
– Oczywiscie, ze ma – w glosie Lawrence'a brzmiala wyrazna irytacja. – Czyzbys zapomniala o stokrotkach, ktore nigdy nie rosna?
Campion przezyl moment uniesienia. Raz jeszcze zrozumial aluzje. Wylonila sie szybko z zapomnianego zakamarka jego mozgu.
„Jarmark chochlikow'. Christina Rossetti. Madrzejsza siostra ostrzega glupia siostre, zeby nie przebywala do pozna w watpliwym towarzystwie.
Lawrence Palinode mowil zupelnie rozsadnie, chociaz dziwnym zargonem. Campion zrozumial teraz, jak trudno bylo Charlie'emu Luke zbierac zeznania w tym tajemniczym, zaszyfrowanym jezyku, ale poczul wyrazna ulge. Jesli ow „rodzinny jezyk' Palinode'ow skladal sie z aluzji do klasykow, dobra pamiec i wyczerpujacy slownik cytatow mogly mu doskonale sie przysluzyc.
Panna Evadne pozbawila go zludzen.
– Wszystko bardzo pieknie – powiedziala do brata.- Czyzbys odgrywal teraz role kuzyna Cawnthrope'a?
Campionowi serce zamarlo. W tej uwadze rozpoznal jedyny nie do zlamania szyfr – rodzinne aluzje.
Efekt jej slow byl nieoczekiwany. Lawrence robil wrazenie zdziwionego.
– Nie, jeszcze nie, ale bede grac – powiedzial i wyszedl z pokoju zostawiajac za soba szeroko otwarte drzwi.
Panna Evadne podala Campionowi filizanke, zapewne po to, by zaoszczedzic sobie wysilku pochylenia sie i