– Pojdziemy sie rozejrzec? – Byla wyraznie podniecona. Przyszlo mu do glowy, ze od poczatku do tego wlasnie zmierzala. – Nigdy nie lubilam go szpiegowac – szepnela z przekonaniem – poniewaz nie mialam zadnego pretekstu, a zreszta z mego pokoju nic nie mozna dostrzec. Ostatni raz byl tu jakies trzy, cztery miesiace temu.

W drzwiach Campion sie zatrzymal.

– A co z Cokerdale'em? – spytal.

– Och, nim nie musimy sie przejmowac. Spi w kuchni.

– Co takiego?

– Sluchaj, Albert – uzyla jego imienia z pewnego rodzaju wyzwaniem, co natychmiast wyczul – nie badz niemadry i nie probuj biedakowi zaszkodzic. To byl moj pomysl. Nie chcialam, zeby sie natknal na Bowelsa. „Wszyscy sa w domu, powiedzialam, a panskim zadaniem jest strzec tych, co sa w domu. Przyjdzie pan i posiedzi sobie w cieple, w wygodnym fotelu'. Oczywiscie posluchal mnie. Przeciez nie zrobilam nic zlego, prawda?

– Zdemoralizowala pani porzadnego policjanta – powiedzial od niechcenia Campion. – Chodzmy, pani poprowadzi.

Mineli szeroki podest, a potem zeszli po schodach. W domu panowala wzgledna cisza. Rodzina Palinode'ow spala, podobnie jak zyla – w doskonalej obojetnosci dla wszystkiego, co jej nie dotyczylo. Dolatujace z jednego pokoju grzmiace chrapanie przypomnialo Campionowi, ze zrodla gegajacego glosu Lawrence'a nalezaloby pewno szukac w adenoidach.

Na parterze panna Roper stanela. Idacy za nia mezczyzna zatrzymal sie, ale jego uwage zwrocil nie halas, lecz zapach. Z sutereny saczyla sie cienka smuzka odrazajacej woni. Wciagnal glebiej powietrze i z trudem powstrzymal kaszel.

– Dobry Boze, a to co takiego?

– Och, nic waznego, gotuje sie. – Celowo starala sie to zbagatelizowac. – Czy pan ich slyszy?

Dopiero teraz uslyszal jakis halas, dosc odlegly i stlumiony, jakby chrobot czegos, co przywodzilo na mysl puste drewno.

Chociaz w dolatujacym z sutereny zapachu nie bylo nic, co by przypominalo kostnice, polaczenie tego wraz z odglosem bylo niezwykle. Az drgnal, kiedy go dotknela.

– Tedy – szepnela – pojdziemy do salonu. Tam jest okno znajdujace sie akurat nad zejsciem do piwnicy. Niech sie pan trzyma blisko mnie.

Bezszelestnie otworzyla drzwi salonu i znalezli sie w duzym mrocznym pokoju, slabo oswietlonym blaskiem lampy, znajdujacej sie w odleglym koncu Apron Street.

Okno z wykuszem, zajmujace wieksza czesc frontowej sciany pokoju, bylo przeciete u gory wenecka zaluzja. Halas dobiegal teraz znacznie wyrazniej i kiedy czekali bez ruchu, u dolu srodkowej szyby dojrzeli blysk swiatla.

Campion ostroznie ruszyl poprzez archipelag mebli i spojrzal sponad ostatniej bariery – bylo to kilka pustych doniczek po paproci, przymocowanych drutem do zardiniery. '

Nagle za oknem ukazala sie trumna. Zachwiala sie w chwili, gdy ktos ja podnosil z dolu, by wydobyc z otwartych drzwi piwnicy. Na ten widok Renee wstrzymala oddech w niemym okrzyku i w tym momencie Campion zapalil latarke elektryczna, ktorej dotad, powodowany ostroznoscia, nie chcial uzywac.

Szeroka biala smuga jak reflektor oswietlila drewniane pudlo. Ponurosc tego bezglowego ksztaltu potegowala jeszcze gladkosc i czern drewna, ktore lsnilo niby pianino, szerokie, dostojne, polyskujace fornirem.

Plachta, ktora okrywala trumne, opadla, i ujrzeli mosiezna tabliczke z nawiskiem. Litery byly tak wyrazne, ze zdawaly sie krzyczec:

Edward Bon Chretin Palinode

urodzony 4 wrzesnia 1883

zmarl 2 marca 1946

W ciszy dusznego pokoju stali oboje wpatrujac sie w trumne, az wreszcie, obrociwszy sie lagodnie, zniknela im z pola widzenia, a z waskiej przestrzeni pod nimi dobiegl ich odglos krokow.

7. Praktyczny przedsiebiorca pogrzebowy

Twarz szeroka i rozowa jak plat wedzonej szynki spojrzala na Campiona ze studni wejscia piwnicznego. W swietle latarki elektrycznej dojrzal tegiego mezczyzne o szerokich plecach, poteznej klatce piersiowej i wydatnym brzuchu. Pod czarnym, sztywnym melonikiem widac bylo siwe wijace sie wlosy, a ciezkie podbrodki spoczywaly na blyszczacym kolnierzyku. Sprawial imponujace wrazenie, jak nowy marmurowy nagrobek.

– Dobry wieczor panu. – Glos mial energiczny, pelen szacunku, ale brzmiala w nim podejrzliwosc. – Mamy nadzieje, ze nie przeszkadzamy?.

– Glupstwo, nic sie nie stalo – mruknal Campion. – Co robicie? Zabieracie towar?

W przyjaznym usmiechu ukazaly sie dwa biale szerokie zeby.

– Niezupelnie, prosze pana, niezupelnie, chociaz oczywiscie do pewnego stopnia. Wszystko w porzadku, najpierw trzeba sie zajac…

– Ziemia? -podsunal Campion.

– Nie, oprosze pana, drewnem, powiedzialbym. Czy mam przyjemnosc rozmawiac z panem Campionem? Nazywam sie Jas Bowels, do uslug o kazdej porze dnia i nocy, a to moj syn, Rowley.

– Slucham, ojcze. – W kregu swiatla ukazala sie druga twarz. Wlosy Bowelsa-juniora byly czarne, a wyraz twarzy moze nieco baczniejszy, ale ogolnie biorac byl jednym z najbardziej prawowitych synow swego ojca, jakich Campion mial okazje kiedykolwiek widziec. Jeszcze troche czasu uplynie, a ojciec i syn stana sie identyczni – tego byl pewien.

Zapanowala chwila pelnego skrepowania milczenia.

– Zabieram ja wlasnie – zauwazyl Bowels-senior nieoczekiwanie. – Widzi pan, wynajmuje u panny Roper piwnice i trzymalem ja tu jakis miesiac albo cos kolo tego, kiedy sklep mielismy zapchany. A teraz tak sobie pomyslalem, w zwiazku z dochodzeniem i w ogole, ze lepiej ja bedzie zabrac do zakladu. Bedzie tam efektownie wygladac. Pan jako dzentelmen przyzwyczajony do takich rzeczy potrafi to zrozumiec.

W tym momencie Campion pomyslal sobie, ze Bowels wyraza sie o trumnie z wielkim, szacunkiem.

– Wyglada rzeczywiscie bardzo dobrze – powiedzial ostroznie.

– Och, bo i tak jest w rzeczywistosci, prosze pana – Jas mowil z wyrazna duma. – To specjalna sztuka. Z kategorii luksusowych. Nazywamy ja z synem,,Krolowa Mary'. Nie bedzie przesada, jesli powiem, ze kazdy dzentelmen, ktory naprawde jest dzentelmenem, cieszylby sie, gdyby go w niej pochowano. Zupelnie jakby sie na dol pojechalo wlasnym powozem. Ja zawsze powiadam, kiedy mnie ktos pyta o zdanie, ze jak sie robi cos ostatecznego, to trzeba to robic dobrze. – Przy tych slowach jego niebieskie oczy zablysly niewinnie. – Wielka szkoda, ze ludzie to tacy ignoranci. Powinni sie cieszyc widzac taki piekny okaz na ulicy, ale tak nie jest. Sprawia im to przykrosc, dlatego musze ja wyniesc ukradkiem, kiedy nikogo nie ma w poblizu.

Campionowi zrobilo sie zimno.

– Jednak czlowiek, ktorego nazwisko figuruje na tabliczce, nie chcial byc w niej pochowany – zauwazyl.

Male oczka nie ustapily pod jego wzrokiem, ale twarz stala sie nieco rozowsza, a pelen skruchy usmiech wykrzywil male, brzydkie usta.

– Ach, wiec widzial pan. Trudno, zostalem przylapany i musze sie przyznac do winy. Wiesz, chlopcze, pan widzial nasza tabliczke z nazwiskiem. O, z pana Campiona to szczwany lis. Z tego, co slyszalem od wujka Magersa, powinienem byl sie domyslec.

Pomysl, ze Lugg jest czyim wujkiem, byl wystarczajaco denerwujacy, ale komplement i blysk pochlebstwa w oczach byl jeszcze mniej mily. Campion milczal.

Przedsiebiorca pogrzebowy czekal o ulamek sekundy za dlugo. Wreszcie westchnal.

– Proznosc – oswiadczyl uroczyscie. – Proznosc. Bylby pan zdumiony, gdyby pan wiedzial, jak czesto slucham o tym kazan w kosciele, a mimo to nic a nic mi nie pomoglo. Wlasnie o proznosci, panie C., swiadczy ta tabliczka z nazwiskiem, o proznosci Jasa Bowelsa.

Вы читаете Jak najwiecej grobow
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату