– Niezupelnie, chwala Bogu, mialem swiadka. – Luke wyszedl na srodek skladu. Byl blady, zgarbiony i bawil sie halasliwie monetami w kieszeni spodni. – Gdzies tutaj byl ten panski Lugg. Weszlismy razem. Zgodnie z umowa spotkalem sie z nim na rogu. Kiedy pan wyszedl spod „Platnerza', musialem pojsc na rozprawe sadowa dotyczaca pana Edwarda. Czysta formalnosc. Odroczona na dwadziescia jeden dni. Ale musialem tam byc.
– Bella Musgrave wyjechala stad ciezarowka jakies poltorej godziny temu – zauwazyl Campion.
– Wtedy widzial pan Lugga?
– Nie, za to widzialem ja.
– Aha. – Luke spojrzal na niego zdziwiony. – Wiec to tak. Zostawilem go, zeby mial oko na to, co sie dzieje na ulicy, i jak glupiec postanowilem sam porozmawiac z Tata Wilde'em. Lugg mial na mnie czekac przed „Tespisem'… Zaraz po czwartej widzial odjezdzajaca ciezarowke i to, ze zaladowano na nia skrzynie. Byla ciezka i Wilde nawet pomogl ludziom ja niesc.
– Ludziom?
– Tak, bylo ich dwoch, obaj siedzieli z przodu. I wszystko wydawalo sie w najwiekszym porzadku. Aptekarze, tak samo jak piwowarzy, zawsze maja jakies opakowania.
– Czy Lugg widzial ich?
– Chyba nie z tak bliska, zeby mogl kogos poznac. Nic o tym w kazdym razie nie mowil. Najpierw ich o nic nie podejrzewal, kiedy jednak ta skrzynia zostala zaladowana, nagle ze sklepu wyskoczyla jakas kobieta w starszym wieku i wsiadla do ciezarowki. Lugg podbiegl, bo chcial z nimi pogadac, ale oni natychmiast odjechali. Zapisal sobie numer, co pewno nic nie da.
Campion skinal potakujaco glowa.
– Tak sobie tez pomyslalem. Ja tez zapisalem, ale z pewnoscia jest falszywy. Czy Lugg cos panu mowil o ksztalcie tej skrzyni? /
– Nic specjalnego. – Inspektor mial inne zmartwienie. – Tym razem posle po lekarza-policyjnego. Nie powinienem byl do tego dopuscic, jak pragne wygrac w Toto-lotka trzydziesci tysiecy funtow.
Campion wyjal papierosnice.
– Drogi kolego. – Staral sie mowic z calym przekonaniem, na jakie go bylo stac. – To bardzo przykre. Czy pan pamieta dokladnie, co mu pan powiedzial?
– Tak, nie bylo tego wiele. Wszedlem, za mna Lugg. – Odruchowo nakreslil cos w rodzaju balona. – Powiedzialem:,,Dzien dobry. Tato Wilde, co tam slychac z panska dziewczyna? Czy chociaz pan wie, kim ona jest?' A on na to:,,Moja dziewczyna, panie inspektorze? Nie mialem dziewczyny od trzydziestu lat; Czlowiek w moim wieku,. mojego zawodu z biegiem czasu staje sie bardzo niesmialy wobec kobiet, to fakt'. – Inspektor sapnal glosno. – Zawsze lubil powtarzac „to fakt'. Byl to staly refren tego biedaka. Powiedzialem: „No, no, Tato Wilde, a co z lejaca lzy Bella?' Akurat zajety byl mala lampka, na ktorej zwykle topil lak do pieczetowania, przerwal te czynnosc i spojrzal na mnie znad binokli. „Nie rozumiem, o czym pan mowi', powiedzial. „Cale szczescie', odparlem, „bo inaczej 'musielibysmy obejrzec sobie kilka slicznotek. Mowie o tej zalobnej Belli Musgrave. Niech pan nie udaje glupiego, przeciez dopiero co wyjechala stad z jakas skrzynia'.
„Z jaka skrzynia, panie inspektorze?' – spytal. – „Dlaczego pan udaje niewiniatko. Co z nia? Porzucila pana dla Jasa Bowelsa?'
Odgrywal scene tak, jak ja sobie przypominal, a jego makabryczny humor byl raczej przerazajacy.
– Zobaczylem nagle, ze drzy caly -ciagnal – i pomyslalem sobie, ze czegos sie wystraszyl, ale nie przeczulem tego, co nastapi. – Przeciagnal dlonia po twarzy i wlosach, jak gdyby chcial cala te scene wymazac z pamieci. W glosie jego brzmial zal. – Powiedzialem mu: „Chlopie, nie wypieraj sie tej kobiety. Widzielismy ja i jej maly czarny woreczek'. Licho wie, dlaczego o tym wspomnialem. Mowil mi pewno o tym Lugg, kiedysmy tu szli. W kazdym razie powiedzialem to. Wtedy spojrzal na mnie dziwnie, o czym juz panu mowilem, i powiada:,,Jedna chwile, panie inspektorze' i poszedl za kontuar. Widzialem jego glowe wsrod tych wszystkich lekarstw na nagniotki. Nagle zobaczylem, ze cos wklada do ust, ale i wtedy nie rozumialem jeszcze, co sie swieci. Widzi pan, nie mialem zadnych powodow do jakichs podejrzen. Potem wydal taki odglos jak bazant i upadl wsrod butelek, a ja stalem niby slup soli z geba szeroko otwarta.
– Rzeczywiscie straszna historia – przyznal Campion. – A coz robil nasz zacny Lugg?
– Stalem jak drugi slup soli – dobiegl Ich niski glos z korytarza. – A niby czego pan oczekiwal? Ze pomyslimy o czytelnikach? Nie bylo zadnych powodow do tego, szefie. Aptekarz musial miec nieczyste sumienie jak lis w kurniku. Tu obecny dzentelmen nie tylko nie zdazyl ruszyc palcem, ale nawet okiem mrugnac.
Luke odwrocil sie gwaltownie w strone Campiona.
– Nie wierzylem – powiedzial – zeby mogl popelnic jakies powazne przestepstwo. Mial na to za malo sprytu. Owszem, hioscyjamina mogla stad pochodzic. – Machnal reka wskazujac na balagan panujacy wokolo. – Ale nigdy nie podejrzewalem go o to, by mogl podac trucizne. – Wszedl znowu za lade i skinal na Campiona, zeby mu towarzyszyl.
Przez chwile patrzyli w milczeniu na odrazajace cialo, ktore, wykrzywione wskutek gwaltownej smierci, jakby sie skurczylo.
– To sie na nic nie zda – powiedzial inspektor wzruszajac ramionami w naglym przyplywie zniecierpliwienia. – Trudno mi wytlumaczyc, o co mi chodzi. Byl glupim, starym, proznym facetem, nie nadajacym sie do zadnej wiekszej roboty. A teraz przypomina jakiegos zwierzaka albo kupe lachmanow. Widzi pan te farbowane wasiki? To byla jego najwieksza chluba. – Pochylil sie nad nie wyrozniajaca sie niczym specjalnie twarza, ktora teraz zapadla sie i stala sie fioletowa. – Wygladaja jak strzepek czegos nieokreslonego.
Campion zamyslil sie.
– A moze nie chodzilo o to, co zrobil, ale raczej o to,,co wiedzial – podsunal. – Lugg, czy rozpoznales tych ludzi, ktorzy odjechali z Bella?
– Nie wiem. – Tluscioch mowil cicho. – Bylem dosc daleko od nich. Ten facet, ktory pierwszy wysiadl i wszedl tutaj, byl zupelnie obcy, tego jestem pewien. Ale ten dru|g1, chyba szofer – ciezarowka zatrzymala sie przodem do wylotu ulicy – przypominal mi kogos. Przychodzi mi do glowy nazwisko Peter George Jelf. Sprawa Reunion, prosze pana.
– Dobry Boze – mruknal Campion. – Jak widac wracaja starzy znajomi. No tak… – zwrocil sie do inspektora zmruzywszy oczy: – Gang Fullera dzialal zapewne nie za pana pamieci – powiedzial. – Peter George Jelf byl trzecim z kolei szefem bandy, dopoki nie zostal skazany na siedem lat za rabunek. Nigdy nie byl pierwszorzednym Specem, jak powiadaja w sferach przestepczych, ale byl bardzo dokladny i dosc odwazny.
– Mial wrodzone sklonnosci przestepcze – wtracil twoje trzy grosze Lugg z ulga. – To sedzia tak powiedzial, nie ja. Ten facet dzisiaj zupelnie tak samo chodzil jak on. Moze to i nie byl on, ale mnie sie wydaje, ze jednak on.
Inspektor zapisal cos na pomietej kartce, ktora wyciagal z kieszeni.
– Oto jeszcze jedno pytanie dla Scotland Yardu, jesli w ogole zamierzaja odpowiedziec na jakies moje pytania. O calej tej sprawie z pewnoscia maja kiepska opinie Wcale im sie nie dziwie. Sam bym zlozyl wymowienie… gdybym mial dobrego czlowieka na swoje miejsce.
– Czy moglbym prosic troche sody oczyszczanej?
Az drgneli obaj slyszac to pytanie dobiegajace od drzwi.
Na dywaniku przy wejsciu stal pan Congreve chwiejac sie lekko, bezglosnie poruszal ustami, ale bystro sie rozgladal wokolo.
Campion zamknal za soba drzwi, kiedy tu wszedl, ale nie na staroswiecka zasuwe. Staruszek wsunal sie tak cicho, ze go nie uslyszeli.
– Gdzie aptekarz? – Donosny, o gluchym brzmieniu glos rozlegl sie nieprzyjemnie w ciszy apteki. Congreve zaciekawiony zrobil krok w przod.
Charlie Luke wyciagnal reke po pekata buteleczke z tabletkami stojaca na kontuarze. Jedyne slowa, jakie mogl przeczytac, byly „Potrojna dawka'. Spojrzal na nia z roztargnieniem.
– Prosze pana, to salol – powiedzial. – Lepiej panu zrobi. Zaplaci pan nastepnym razem.
Pan Congreve nie zamierzal skorzystac z 'tej propozycji. Zatrzymal sie w miejscu wyciagajac cienka szyje, a jego oczy myszkowaly po skladzie.
– Ale ja chcialbym sie zobaczyc z aptekarzem – upieral sie zlosliwie. – On wie, co mi potrzeba. – Nagle jego uwage zwrocil przenikliwy zapach, zaczal gleboko wdychac powietrze i spytal ciekawie: – A gdzie on jest?