– Zszedl na dol – odparl inspektor bez chwili wahania. – Prosze przyjsc pozniej. – Przeszedl przez sklad i wetknal buteleczke staremu czlowiekowi w reke odwracajac go przy tym energicznie. – Prosze uwazac na stopien – ostrzegl troskliwie.
Pan Congreve wyszedl na ulice, akurat w chwili gdy przed drzwiami zebrala sie spora grupka mezczyzn, ktorzy wysiedli z policyjnego samochodu. Zdazyli tylko zobaczyc jego oczy rozpalone ciekawoscia i drzaca zwisajaca dolna warge, gdy mruczal do siebie.
Campion dotknal ramienia Lugga i cofneli sie obaj; zeby uniknac spotkania z nowo przybylymi, poszli predko tunelem wsrod kartonowych pudel w kierunku oszklonych drzwi, majaczacych w polmroku. Lugg otworzyl je lekkim kopnieciem.
– On tutaj mieszkal – wyjasnil. – Ale kiepskie to bylo zycie! Nigdy nie oddalal sie stad. – Machnal pulchna reka w strone pokoju, ktory przypominal sklad alchemika wyposazony przez jakiegos szalenca-fanatyka. Male lozko w kacie pokoiku bylo jedynym swiadectwem ludzkiego istnienia. Poza tym byla tylko masa brudnych butelek, garnkow do gotowania i patelni, nieporzadnie spietrzonych na poszczegolnych meblach z epoki krolowej Wiktorii. – Nic dziwnego, ze zadna przyjaciolka dlugo z nim nie mogla wytrzymac – zauwazyl rzeczowo Lugg. – Na takie warunki nawet Belli byloby szkoda. Dalej nie warto isc, tam jest kuchnia i tez w takim stanie. Warto tylko zobaczyc pokoj na pierwszym pietrze. Pewno; mamy niewiele czasu, bo zaraz gliny tu wpadna.
– Swieta prawda -zgodzil sie Campion, kierujac sie w strone malych drzwi, przez ktore dostrzegl ciemne schody.
– Obszedlem sobie caly dom, wiekszosc pokoi nie byla uzywana od lat. – Lugg zasapal sie, ale byl zadowolony. – Gorne pietro nie widzialo szczotki od wiekow,;,a frontowy pokoj, umeblowany jak sypialka, to istna wylegarnia moli. Zaraz panu pokaze ten pokoj.
Poprowadzil Campiona przez korytarz i otworzyl drzwi po lewej stronie. Bylo to zupelnie ciemne pomieszczenie, |ale znalazl przelacznik i nagle nieoczekiwanie mocne |swiatlo splynelo z jedynej zarowki wiszacej u sufitu.
Campion znalazl sie w waskim, prawie pustym pokoiku, ktorego jedyne okno ktos bardzo starannie zaslonil. Podloga byla gola, a pod jedna sciana stal dlugi waski stol. |'Tuz obok niego znajdowal sie staroswiecki trzcinowy fotel wylozony zniszczonymi poduszkami i tylko dwa zwyczajne drewniane krzesla. Ustawione byly na srodku pokoju na wprost siebie, w odleglosci kilku stop.
Campion rozejrzal sie wokolo.
– Dziwne to robi wrazenie – powiedzial.
– Co to jest? Pokoj stolowy? – W glowie Lugga brzmial sarkazm, ale byl wyraznie zdziwiony. – Dwie dziewczyny siedza i graja w koci-koci-lapci, a facet siedzi sobie na fotelu i sie im przyglada? – zaryzykowal.
– Chyba nie. Czy w domu sa jakies materialy do pakowania? Pakuly czy cos w tym stylu?
– Z tylu za kuchnia jest taki schowek pelen wiorow, ale tutaj, szefie, nic takiego nie widzialem.
Campion milczal. Obchodzil powoli pokoj przygladajac sie uwaznie deskom, ktore byly wzglednie czyste. Twarz Lugga lsnila od potu.
– Powiem panu jedno – odezwal sie pierwszy. – Jas byl tutaj, glowe dam za to.
Campion gwaltownie odwrocil sie do niego.
– Skad wiesz?
Obwisle biale policzki porozowialy.
– Tak prawde mowiac, nie mam na to zadnych dowodow. W kazdym razie z pewnoscia nie mam odciskow palcow. Ale niech no pan tylko spojrzy na te poduszki na fotelu. Aptekarz byl czlowiekiem niskim, szczuplym. Ktos znacznie tezszy musial na nich niedawno siedziec, glowe bym dal za to.
– To jest mysl. – Na waskich ustach Campiona pojawil sie usmiech. – Powinienes na ten temat napisac rozprawe naukowa. Jest to jeszcze mloda galaz nauki. Wymaga wielu danych. Przekaz to nadinspektorowi Yeo, zobaczymy, co on na to powie. W kazdym razie bardzo pouczajace byloby uslyszec jego zdanie. Masz jeszcze jakies inne pomysly?
– On tutaj byl – powtorzyl z uporem Lugg. – On pali takie male cygara. – Czulem je, jak tu wszedlem za pierwszym razem. Teraz juz tego nie czuc. A pan mysli, ze on tu nie byl?
Campion zatrzymal sie, dziwacznie wygladajac pomiedzy dwoma krzeslami.
– Alez tak, oczywiscie, on byl tutaj. – Widac taki juz ma zwyczaj. Pytanie tylko, co on tam wlozyl.
– Gdzie wlozyl?
– Do skrzyni – powiedzial Campion i dlonmi zarysowal ksztalt. Byl waski i dlugi, a jeden jego koniec spoczywal na krzesle.
15. W dwa dni pozniej
Byl to niewielki oddzial szpitalny. Mike Dunning nadal bardzo zle sie czul. Fale mdlosci, po ktorych przychodzily ataki strachu, nekaly go czesto, a w glowie mu huczalo, jak gdyby byl pijany.
Sierzant Dice, majaczacy w drzwiach, inspektor Luke i Campion, ktorzy siedzieli po obu stronach bialego zelaznego lozka, byli tylko cieniami w mroku. Ale mloda pielegniarke, w swietle dziennym przypominajaca zywa reklame wakacji nad morzem, widzial wyraznie u stop swego lozka. Jej bialy czepek wplywal na niego pokrzepiajaco, tak ze zaczynal wszystko od nowa:
– Klytia – mowil. – Musze myslec o Klytii. Ona nic nie wie. Tak ja wychowali. Siostra nie zrozumie. – Mial ochote potrzasnac -glowa, ale bol w pore go ostrzegl. – To dziecko jeszcze. Taka slodka, ale jak ja poznalem, o niczym nie miala pojecia. Martwie sie o nia. Ona nie jest bezpieczna. Dlaczego siostra ja odeslala?
– Zaraz wroci – obiecala mu pielegniarka. – Tylko prosze opowiedziec tym panom, jak pana zraniono.
– Nie wierz nikomu, kochanie. – W jego ciemnych oczach, obrzezonych gestymi rzesami, malowal sie lek. – Siostra nie zna Palinode'ow. Dostana ja znow w swoje rece, zamkna i w koncu stanie sie taka sama jak oni. Dlatego sie nia zaopiekowalem. Musialem. – Poruszyl sie lekko i tajemniczy usmieszek, przepraszajacy i figlarny, przemknal po jego miekkich, chlopiecych wargach. – Jestem za nia odpowiedzialny – powiedzial szeroko otwierajac oczy. – Nikogo nie ma oprocz mnie.
– Kto pana uderzyl? – powtorzyl inspektor Luke po raz chyba piaty.
Mike chwile sie zastanawial.
– Nie wiem – odparl wreszcie. – To smieszne, ale nie mam pojecia kto.
– Kiedy pan wyszedl od swojej gospodyni, postanowil pan nocowac w szopie, przy motorze – zaczal cicho Campion.
– Tak, to prawda. – Mike -mial wyraznie zdumiona mine. – Ta stara klempa wyrzucila mnie. Bardzo sie zmartwilem. Bylo juz po polnocy ~ zamilkl na chwile. – Pewno zaczalem spacerowac – powiedzial wreszcie.
– Zaraz po wyjsciu od niej? – mruknal Luke w mroku. – Jak dlugo pan spacerowal?
– Nie wiem, moze ze dwie godziny… nie, nie tak dlugo. Slyszalem dwa uderzenia zegara, kiedy ich obserwowalem.
– Kogo pan obserwowal? – Pytanie Luke'a bylo moze nieco za natarczywe, zbyt glosne. Chory zamknal oczy.
– Zapomnialem – powiedzial. – Gdzie jest teraz Klytia?
– Siedzi w korytarzu za drzwiami na trzecim krzesle po lewej stronie – wyjasnil szybko Campion. – Jest zdrowa. Czy jeszcze padalo, kiedy pan ich obserwowal.
Chlopiec znowu sie zamyslil.
– Nie, wtedy przestalo. Bylo ciemno, pomyslalem sobie, ze lepiej bedzie, jak pojde do motoru, poniewaz nie bylo klodki na drzwiach i niepokoilem sie tym. Zreszta nie mialem dokad pojsc, bylem przeciez bez pieniedzy. – Urwal, ale tym razem nikt go nie przynaglal. Po chwili znuzonym glosem podjal znowu: – Skrecilem w Apron Street. Bylo dosyc jasno, ale szedlem powoli, bo nie chcialem sie natknac na gline i tlumaczyc sie. – Mrugnal oczami. – Bylem akurat przy sklepie z trumnami, kiedy drzwi otworzyly sie i wyszedl stary Bowels i jego syn, ten, ktory wynajal mi szope. Wcale nie chcialem, zeby mnie zobaczyli, wiec skoczylem w bok. Jedyna oslona bylo okno wystawowe, ktore na jakas stope odstaje od sciany. Balem sie, ze mnie zobacza, i wstrzymalem oddech. Uslyszalem jakis halas – pewno zamykali drzwi. Potem razem przeszli.przez jezdnie. Bowels mial przewieszone przez reke przescieradlo.