odpowiedzialnosc. No, powiedz mi, Albercie, co ty o tym myslisz?
Campion zorientowal sie, ze ostatnia nadzieja, by zniknac i zachowac neutralnosc, rozwiala sie bezpowrotnie.
– Nie bardzo rozumiem, o co tu chodzi – rzekl ostroznie. – Czy o Klytie i Mike'a Dunninga?
– Alez tak, oczywiscie, moj kochany. Nie badz niemadry. – Jej szorstkie slowa trzasnely jak uderzenie batem.- Nie zamierzam przeciez prowadzic przytulku dla sierot.
– A ja myslalem, ze tak – mruknal rozwscieczony Clarrie i Renee od razu zwrocila sie znowu do niego.
– Okropnie mnie meczycie, wy mezczyzni. Oto mila dziewczyna, pelna macierzynskich uczuc, nie smiej sie. Clarrie, mloda, niezaradna, przerazona, nie wie, co ma robic z tym biednym chorym chlopcem. Gdyby byl tutaj, u mnie, moglabym sie nim zaopiekowac. A jesli on jest dla niej nieodpowiedni, a trudno to stwierdzic, dopoki sie go nie pozna, mozna by go jej wyperswadowac, spokojnie, rozsadnie, po chrzescijansku…
Clarrie parsknal jak narowisty kon.
– A wiec zamierzasz dokuczyc tym biednym dzieciom. To cos zupelnie nowego. O tym mi nie wspomnialas.
– Glupstwa pleciesz! Staram sie tylko tak o nia dbac, jakby byla moja wlasna corka.
Clarrie usiadl przy stole, oparl.o niego rece i zlozyl na nich glowe nie zdejmujac nawet kapelusza.
– Dlaczego?
– Dlaczego?
– Tak, dlaczego? Dlatego, ze to wariacki pomysl. Niech pan poslucha, panie Campion, pan najlepiej osadzi.
Chcialem wytlumaczyc tej niemadrej, upartej kobiecie, ktora kocham jak rodzona matke, ze nie moze dbac o wszystkich ludzi potrzebujacych pomocy. To chyba rozsadne, prawda? Czy to nie^ jest rozsadne?
Reakcja Renee byla nieoczekiwanie gwaltowna.
– Swinia! – Przewrocila oczami, najwidoczniej chcac oddac wizerunek swini. – Po prostu zwykle prosie! Och, to nie twoja wina. Twoja matka, a moja przyjaciolka, bardzo porzadna kobieta, byla dziewczyna o najlepszym sercu pod sloncem. Ale twoj tatus! Mam go przed oczyma jak zywego. Szczur, to byl zwykly szczur!
Clarrie Grace nie usilowal nawet bronic ojca: nagle posmutnial i robil wrazenie zlamanego. Zdaniem Campiona, to byl cios ponizej pasa. Najwidoczniej Renee tez tak pomyslala, bo miala mine, jesli nie przepraszajaca, to przynajmniej taka, jakby chciala siebie usprawiedliwic.
– Bardzo brzydki zwyczaj podgladac, co inni dostaja. I co z tego, jesli tym na gorze dam nieco wiecej, niz za to placa? Stac mnie na to i nikomu nic do tego. Dzentelmen nie weszy dokola i nie stara sie wysondowac starego Congreve'a z, banku, jaki jest stan mego konta.
– To oczywiste klamstwo – zaprotestowal Clarrie. – Poza tym Congreve nie jest sklonny do zwierzen. To raczej on stara sie mnie czasem Wysondowac. To on nawiazal ze mna znajomosc, o czym zreszta ci powiedzialem, i to tys twierdzila -przerwij mi, jesli sie myle – ze ludzie z banku zawsze sa wscibscy.
– Wijesz sie jak piskorz. – Usmiechnela sie slabo do Campiona. – Wiem, co robie – powiedziala.
– Jesli tak, to w porzadku. – Clarrie byl wyraznie zmeczony. – Usilowalem tylko obronic ciebie, ty stara dziwaczko. Widze przeciez, jak -pol tuzina tych starych wariatow bierze wiecej od ciebie, niz daje. Nie chce wiedziec, dlaczego im na to pozwalasz, chociaz' moze sie to wydawac bardzo dziwne niektorym osobom. Zastanawialem sie tylko, czy mozesz sobie na to pozwolic. Poniewaz powiedzialas, ze mozesz, i zapewnilas mnie, ze nie skonczysz jako ofiara dobroczynnosci publicznej, slowa wiecej nie powiem. Utrzymuj sobie pare naszych zakochanych golabeczkow, a ponadto polowe ulicy, jesli chcesz, mnie to nic nie obchodzi.
Panna Roper pocalowala go.
– To na przeprosiny – powiedziala. – A teraz nie zepsuj wszystkiego. Jak jestes w domu, zdejmij kapelusz, kochanie. Patrz, Albert zdjal.
– Bardzo przepraszam, jest mi cholernie przykro! – powiedzial pan Grace, zerwal kapelusz i rzucil go na piec kuchenny, gdzie potoczyl sie miedzy garnki i zaczal sie przypalac. Wscieklosc panny Roper wybuchla na nowo. Zwinna jak jaszczurka odsunela pogrzebaczem fajerke i wrzucila kapelusz w ogien. Nalozony z powrotem zelazny pierscien zamknal sie nad nim na zawsze. Potem, ze sztucznym ozywieniem, nie odwracajac sie, zaczela halasliwie przestawiac garnki.
Blady jak sciana, ze lzami wscieklosci w niebieskich oczach Clarrie wstal z krzesla i otworzyl usta.
Campion nie widzac dalszego sensu przebywania w ich towarzystwie zostawil sklocona pare przyjaciol i ruszyl na poszukiwanie tylnych schodow. Gdy je znalazl omal sie nie przewrocil przez pania Love, ktora kleczala przy kuble.
– Czy poszedl sobie, powiadam, czy poszedl sobie? – spytala podnoszac sie i chwytajac go za rekaw. – Nie doslysze, powiadam, ze nie doslysze.
Krzyczala i Campion, ktory byl przekonany, ze niezle slyszy, wrzasnal:
– Mam nadzieje, ze nie!
– Ja tez – odpowiedziala normalnie, prawie szeptem, dodajac nieoczekiwanie: – Inna sprawa, ze to smieszne, powiadam, ze to smieszne.
Kiedy ja obchodzil, stwierdzil, ze wtedy powtarza swoje sady, gdy nie tylko spodziewa sie odpowiedzi, ale wrecz jej zada.
– Naprawde? – mruknal wymijajaco.
– Oczywiscie, ze to smieszne. – Swoja rumiana, stara twarz przysunela do jego twarzy. – Dlaczego daje im tyle swobody? Przeciez sa tylko lokatorami? Wyglada mi na to, ze ona im cos zawdziecza, powiadam, ze wyglada mi na to, ze ona im cos zawdziecza.
Te wypowiedziane stentorowym glosem slowa, tak zaskakujaco bystre, byly echem jego wlasnych mysli i zmusily go do zatrzymania sie.
– Idzie pan teraz do swego pokoju? – spytala i nagle znowu krzyknela: – O Boze! Na smierc zapomnialam. Zupelnie wylecialo mi z glowy. to przez te wszystkie zdarzenia. Jakis pan czeka na pana w panskim pokoju, co najmniej pol godziny. Wyglada bardzo godnie, powiadam, ze wyglada bardzo godnie, wiec go do pana wpuscilam.
– Wpuscila go pani? – spytal Campion, ktory nikogo nie oczekiwal. Ruszyl na gore. Jej wesoly glos gonil za nim.
– Nikogo zwyczajnego bym nie wpuscila, bo to nigdy nie wiadomo, co moze zginac.
Pomyslal, ze wszyscy w calym domu ja slysza. Przed drzwiami swojej sypialni zatrzymal sie. Wewnatrz ktos rozmawial. Slow nie mogl rozroznic, ale dzwieki, jakie do niego dolatywaly, wskazywaly na male zebranie towarzyskie. Podniosl brwi zdumiony, otworzyl drzwi i wszedl.
Na nordyckim tronie przed toaletka, odwrocona plecami do lustra siedziala panna Evadne Palinode. Znowu miala na sobie dluga wzorzysta suknie, w ktorej widzial ja po raz pierwszy, ale teraz narzucila na plecy koronkowa chuste, a na jej szerokiej, ksztaltnej dloni lsnil diamentowy pierscionek w starej oprawie. U jej stop, mocujac sie z wtyczka elektrycznego garnka, ktora usilowal zreperowac pilnikiem do paznokci, kleczal tegi siwowlosy mezczyzna w czarnej wizytowej marynarce i sztuczkowych spodniach.
Kiedy podniosl glowe, Campion przekonal sie, ze to sir William Glossop, ekspert finansowy i doradca Ministerstwa Skarbu, ktorego kiedys przelotnie poznal.
18. Trop z Threadneedle Street
Kiedy Campion wszedl, elektryk-amator mial ochota z wdziekiem wstac, ale rozkazujacy gest panny Palinode zmusil go do pozostania na kolanach.
– Prosze reperowac dalej, swietnie daje pan sobie rade. – Jej kulturalny glos byl bardzo wladczy. – Mam wrazenie, ze ta mala srubka pasuje tutaj, nieprawdaz? Nie, rzeczywiscie moze nie. Bardzo czesto pan wychodzi – zwrocila sie z lagodna nagana do Campiona. – Staram sie przygotowac do jutrzejszego spotkania i zauwazalam, ze cos sie oberwalo. Jakiez to przykre! Obawiam sie, ze mam niezbyt zreczne rece i trudno byloby mi to zreperowac. – Jej pelen zadowolenia smiech, mowil wyraznie, ze pomysl tak absurdalny bawil ja, a jednak byl dla nich jakos pochlebny. – Przyszlam wiec do pana. Wiem, ze wy, ludzie teatru, tacy jestescie pomyslowi. Pana nie zastalam, ale z pomoca pospieszyl mi panski kolega.