Ze polegam na panskiej dyskrecji, oczywiscie, nie potrzebuje wspominac. – Ton jego glosu i wyraz twarzy zaprzeczaly tym slowom.
Campion nie mial czasu zrobic obrazonej miny. Nowa mysl przyszla mu do glowy.
– Czy bylo ciemno, kiedy pan tu wchodzil? – spytal.
– Niezupelnie, obawiam sie. – Sir William mial skruszona, mine. – Domyslam sie, o co panu chodzi. Sadzi pan, ze ktos mogl mnie poznac. I ja o tym pomyslalem, kiedy zobaczylem tyle osob przed domem. Nie przyszlo mi do glowy, ze tu beda jacys gapie. Okropnosc! – Urwal zastanawiajac sie. – To dziwna, chylaca sie do upadku dzielnica. Widze, ze tu, na Apron Street, jest filia Banku Clougha. We wspolczesnym swiecie wystepuja niezwykle anomalie!.
– O ile wiem, to staroswiecka firma.
. – Wrecz archaiczna. Absolutnie zdrowa finansowo, ale zyjaca przeszloscia. Egzystuja jeszcze dwie albo trzy filie, jedna w Leamington, jedna w Tonbridge i jedna w Bath. Ten bank obslugiwal wytwornych ludzi, nalezacych do klasy, ktora praktycznie biorac wyginela. Placa oni mniej niz inne banki tego rodzaju, ale zapewniaja dobra obsluge. -Westchnal. – Niezwykly jest dzisiejszy swiat! No coz, przykro mi, jesli nie powinienem byl przychodzic tutaj. Poniewaz balem sie, zeby nie widziano nas razem, wolalem tu przyjsc niz umawiac sie z panem w klubie czy w biurze. Nie sadze, by mnie ktos poznal. Zreszta, jesli nie bedzie zadnej wzmianki na temat sprawy, jaka omawialismy, iskra nie zapali lontu. Tylko my dwaj orientujemy sie, nieprawdaz?
Campion pomogl mu nalozyc plaszcz. Jak zwykle kiedy byl zmartwiony, twarz mial zupelnie bez wyrazu.
– Ja sam i ten trzeci, nie sadzi pan? – zaryzykowal.
Sir William spojrzal na niego uwaznie.
– Morderca? – spytal. – O Boze, nie sugeruje pan chyba, ze ten facet krazy dookola domu?
Nikly usmieszek Campiona mial w sobie odcien przekory.
– Oczywiscie wewnatrz jest cieplej – szepnal.
W dziesiec minut pozniej, kiedy jego gosc zostal wyprowadzony z domu z zachowaniem takiej dyskrecji, jaka byla mozliwa, siedzial przez kilka jeszcze minut nie zapalajac papierosa.
Jego mysli wedrujace leniwie nagle natrafily na cos oczywistego. Przeciez panna Evadne nie byla osoba az tak znowu towarzyska – choc stwarzala tego pozory – by w takiej chwili nie zrezygnowac z zaproszenia gosci tylko przez przekore! A jednak postanowila wydac swoje przyjecie. Dlaczego?
Nie nasuwalo mu sie zadne rozwiazanie, wobec tego powedrowal myslami do jej brata, Lawrence'a, i ciekawej historii, jaka o nim opowiedzial Bowels. Przedsiebiorca pogrzebowy opuscil cos waznego, byl o tym przekonany.
Nagle otwarcie drzwi przerwalo jego rozwazania. Inspektor Charlie Luke wpadl bez przeproszenia i wyciagnal dwie butelki z kieszeni nieprzemakalnego plaszcza.
– Tylko piwo – powiedzial.
Campion spojrzal z zainteresowaniem.
– Dobre wiesci?- spytal.
– Nic takiego, zeby to uczcic wywieszaniem flagi. – Inspektor sciagnal energicznie plaszcz, jak gdyby stawial mu opor, kapelusz rzucil na komode i siegnal po szklaneczke do zebow. – Pan bedzie pil elegancko, a ja z butelki – powiedzial nalewajac Campionowi. – Sir Doberman nie jest zachwycony. Chcial sie ze mna zobaczyc, zeby spytac, czy wykopalem wlasciwego faceta. Biedaczysko. Jest tak rozczarowany, jak dziecko, ktore na gwiazdke dostanie pusta paczke! – Pociagnal jeszcze jeden haust z butelki i westchnal z zadowoleniem. – W takiej sytuacji
– Komenda prowadzi zwykle dochodzenie co do przyczyn „opoznienia aresztowania' – ciagnal zywo- ale bez specjalnego zapalu. Sa w kiepskim nastroju. Dostali wiadomosc, ze Greener jest we Francji. To wspolnik tych dwoch bandytow, z Greek Street, ktorych napad narobil tyle szumu. Paul, ten drugi, rozwial sie jak kamfora.
Campion udal przejecie.
– To fatalnie – powiedzial.
– Oczywiscie. – Luke byl w znakomitym humorze. – Po dziesieciu dniach pelnej gotowosci. Mimo, ze kazdy port byl obserwowany jak ostatnie ciastko na zabawie szkolnej. Nasza Apron Street miala polowe roboczogodzin, jaka jej sie nalezala. Zwazywszy jednak na to, iz…, jak pisza -w podrecznikach licealnych. – Postawil butelke ostroznie na ziemi, pomiedzy nogami. – Jakos to kulawo idzie. Wreszcie dostalem dwoch chlopakow, ktorzy pracuja nad sprawa Taty Wilde'a i szukamy Belli-zalobnicy, ale jak dotychczas nic interesujacego z tego nie wyniklo. Chyba tylko to, ze ten stary, cokolwiek robil, wcale nie mial tak duzo pieniedzy. – Westchnal gleboko i szczerze. – Biedny pigularz! Oddalbym cala moja pensje, zeby to sie nie stalo. Ale mam cos dla pana. – Zaczal grzebac w wewnetrznej kieszeni. – Lekarz dostal jeszcze jeden anonim. Ten sam charakter, ten sam znaczek, ten sam papier. Tylko tresc nieco inna. – W zamysleniu podrapal sie po nosie. – Ale nadal sie objawia ten sam mily charakterek. Autorka ma nadzieje, ze sie bedziemy zywcem smazyc w piekle.
Wyjal kartke papieru, ktora – jak sobie pomyslal Campion -zostala zrobiona tak, zeby jej nikt nie rozpoznal. Byla cienka, zwyczajna, szarawobiala i nie miala znaku wodnego. Ten gatunek papieru mozna bylo z pewnoscia dostac w kazdym sklepie pismiennym w Londynie. Nawet charakter pisma nie wyroznial sie niczym szczegolnym.
Po blizszym przyjrzeniu kartka budzila jednak zaciekawienie. Po szeregu nie do odcyfrowania slow, ulozonych bezladnie, choc wybranych ze swiadoma satysfakcja, osoba piszaca byla bardziej precyzyjna:
– Sympatyczna, kobieta, co? – Charlie Luke rzucil spojrzenie przez ramie. – Ale potrafi pisac jeszcze lepsze listy. Kiedy jest w dobrej formie, nie powtarza tyle razy tych samych slow. Widze, ze cos pana zainteresowalo?
Campion rozlozyl papier na stoliczku nocnym i zaczal podkreslac niektore slowa olowkiem. Kiedy skonczyl powstala krotka wiadomosc: „Brat madrala. Wzial to, co zostawila kapitanowi, ktory jest biedny i glupi'.
– To rewelacyjne, jesli prawdziwe – mruknal.
– O co chodzi? – Luke przekrzywil glowe.
– Panna Ruth w najwiekszej tajemnicy jako legat zostawila kapitanowi, ktorego nie lubila, osiem tysiecy akcji pierwszej preferencji. – Usmiech jego byl szeroki. – Niech pan siada – poprosil:- a opowiem panu cos w zaufaniu..
Zanim jednak odezwal sie ponownie, jego olowek wedrujac wsrod bezladnych obrazliwych slow podkreslil jeszcze piec z nich.
19. Labirynt
Duzy pokoj zaraz po lewej stronie frontowych drzwi Portminster Lodge pochodzil z owych czasow, kiedy uwazano, ze po to, by dobrze zjesc, trzeba temu poswiecic troche mysli, czasu, a nade wszystko przestrzeni.
Ojciec Lawrence'a Palinode'a, ktorego portret olejny wisial nad kominkiem, urzadzajac te niewielka sale bankietowa opieral sie na najlepszych wzorach wiktorianskich.
Teraz jego syn pracowal w jednym jej koncu, a spal w drugim.
Polowe lozko Lawrence'a wcisniete bylo pomiedzy dwa, nawet ladne, mahoniowe postumenty z mosieznymi urnami i nie ulegalo watpliwosci, ze lokator Swe ubranie trzyma starannie zlozone w kredensie, o wiele teraz za duzym na potrzeby powojennego prywatnego domu.
Pokoj sprawial jednak – rzecz dziwna – ogolne wrazenie wygodnego. Przykryty gobelinem fotel stojacy przy