kominku byl mocno wglebiony, ale schludny, dlugi zas, solidny stol z zaokraglonymi kantami, ktory stal na zniszczonym dywanie', starannie podzielono na trzy czesci: pierwsza pelnila role biurka, druga kartoteki, a trzecia baru dobrze zaopatrzonego w kanapki.
Poza tym wszedzie lezaly ksiazki, ale zadna z nich nie byla zakurzona ani nie miala zawinietych rogow; zapelnialy one sciany i boczne stoliki, pietrzyly sie na szafkach, wyplywaly stosami z katow i krzesel.
A jednak byl to najporzadniejszy pokoj, jaki Charlie Luke spotkal w swej bogatej karierze. Zrobil na ten temat uwage, kiedy stal obok Campiona i rozgladal sie po pokoju.
Weszli bez zaproszenia i robili,,krotki przeglad', jak to okreslil Luke; czekajac na wlasciciela. Po stronie biurkowej stolu znajdowala sie taca na nozkach, wypakowana – uzywanymi najwidoczniej czesto – ksiazkami, zlozonymi porzadnie grzbietami do gory.
Campion pochylil sie nad nimi. Pierwszy tytul, jaki mu sie rzucil w oczy, to byla,,Medycyna sadowa' Sidneya Smitha, dalej,,Toksykologia' Buchanana. Kiedy przebiegal wzrokiem po grzbietach, jego oczy coraz bardziej.stawaly sie bez wyrazu. Byl tutaj nieunikniony Gross i,,Materia medica',,,Chemia sadowa' Lucasa i bardzo stary podrecznik Quaine'a. Zaczal szukac innych dawnych przyjaciol i z rozrzewnieniem znalazl Glaistera, Keitha Simpsola i H. T. F. Rhodesa, jak rowniez bogaty wybor prac uzupelniajacych, takich jak Streker i Ebaugh oraz „Zbrodnia nienormalnosc umyslowa'.
Byla to mala, lecz wyczerpujaca biblioteczka z dziedziny kryminologii.
Wzial do reki „Materia medica', spojrzal na strone tytulowa, westchnal ze zrozumieniem i nadal.przegladal ksiazki, kiedy inspektor Luke przeszkodzil mu.
– Zebym tak skonal!
To stare andrusowskie wyrazenie zabrzmialo tutaj szokujaco. Campion spojrzal na niego zaskoczony i zobaczyl oczy Luke'a wprost okragle ze zdumienia: w reku trzymal kartke papieru, ktora zdjal z kominka.
– Znowu nasza wulgarna Pytia – powiedzial. – Niech pan tylko spojrzy.- Campion podszedl do niego i razem przeczytali taki sam list, jaki dostal doktor. W trakcie czytania Campion poczul chlod, ktory przenikal go zawsze, ilekroc mial do czynienia z choroba psychiczna. Bylo to swiadectwo szalenstwa wyrachowanego i rozwscieczonego.
Wiadomosc wybrana z masy odrazajacych slow byla prosta:
Koperta, ktora nadal lezala na poleczce, byla poprawnie zaadresowana do Lawrence'a Palinode'a, a stempel miejscowej poczty wyraznie odbity.
– Wyslany wczoraj rano. -: Luke odlozyl list na miejsce. – Nie wiem, czy to pierwszy list, jaki otrzymal. Jesli nie, to dlaczego, u diaska, nie zawiadomil nas o tym? Dziwne to bardzo.
Przeszedl wzdluz pokoju bawiac, sie halasliwie monetami w kieszeniach. Idacy za nim Campion wprost slyszal, jak jego mozg pracuje.
– No, coz, trzeba bedzie z nim znowu porozmawiac – ciagnal, kiedy znalezli sie w drugiej polowie rozleglego pokoju. – Musze przyznac, ze nie zrozumialem co najmniej polowy z tego, co do mnie mowil ostatnim razem, ale to pewno z powodu braku odpowiedniego wyksztalcenia. – Rozlozyl rece gestem bezradnosci. – Trzeba bedzie jeszcze raz sprobowac.
Campion dotknal jego ramienia.
– I to zaraz.
Z hallu dobiegla do nich wyraznie podniecona rozmowa, w ktorej gorowal gegajacy glos Lawrence'a. Drzwi trzasnely i nastapil moment ciszy, wreszcie uslyszeli, jak mowi:
– Wejdz! Natychmiast!
Luke i Campion, zaslonieci przez skrzydlo rozkladanych drzwi, nawet nie drgneli. W ciemnym kacie byli raczej slabo widoczni.
Lawrence spiesznie wszedl do pokoju. Siegnal do przelacznika swiatla i niezwykle czyms pochloniety nie zwrocil uwagi, ze juz jest zapalone. Wysoki, koscisty, byl bardziej niezgrabny niz zwykle, a trzasl sie przy tym tak bardzo, ze drzwi, o ktore oparl reke, drzaly wyraznie, a ksiazka ze stosu na krzesle zsunela sie na ziemie.
Pochylajac sie po nia stracil inne, zrobil ruch, zeby je podniesc, ale zmienil zamiar i wyprostowal sie z gestem rezygnacji.
– Wejdz! – powtorzyl, a ton jego glosu wprawil w wibracje struny pianina. -.Wejdz w tej chwili!
Do pokoju weszla powoli Klytia White, blada, z podkrazonymi oczami, blekitnoczarne wlosy, zwykle gladko zaczesane, byly potargane, a brzydka sukienka zwisala niedbale.
– Kapitan poszedl na gore – powiedziala tak cicho, ze ledwie ja slyszeli.
– Nic mnie to nie obchodzi.- Zamknal drzwi i oparl sie o nie, rozkrzyzowawszy sie na nich w sztucznej, choc nieswiadomie, pozie. Jego usta, zwykle blade i zacisniete, teraz zarozowily sie. Nagie oczy bez okularow sprawialy wrazenie niewidzacych. Byl bliski lez. Nareszcie dal sie slyszec jego nieprzyjemnie brzmiacy, donosny glos:
– Nieszczesna dziewczyno!
Byli swiadkami sceny z kiepskiego melodramatu, calkowicie absurdalnej a jednak zdumiewajacej szczeroscia. Jego cierpienie bylo wprost namacalne.
– Wygladasz jak moja siostra, kiedy ja zobaczylem pierwszy raz. – Akcentowal ostatnie sylaby nie zdajac sobie z tego sprawy, a urywane slowa i nieprzyjemny glosy, sprawialy, ze wymowka przeksztalcila sie w gwaltowny atak. – Byla czysta jak ty. Ale klamala. Wymykala sie, by potajemnie uprawiac milosc na ulicach jak dziewka.
Nie byl ani aktorem, ani adonisem, a jednak budzil raczej lek niz smiesznosc. Campion westchnal. Charlie Luke poruszyl sie.
Klytia stala sztywno przed swym oskarzycielem. Jej ciemne oczy patrzyly bacznie i z przejeciem, jak oczy dziecka, ktore wiele przezylo. Sprawiala wrazenie raczej zmeczonej niz przestraszonej.
– Ona wyszla za maz za mojego ojca – powiedziala nieoczekiwanie.- Niech wujek nie opowiada, ze oszukiwala, tak jak sie o mnie opowiada. Ja nie uprawiam w parku milosci.
– Ani na publicznym korytarzu, ani w szpitalu. – Jego pogarda byla pelna udreki. – Czynisz to, bo sie nie mozesz temu oprzec. Siedzi w tobie jad. Rozgoraczkowane dlonie w burzliwej ciemnosci i kroki ciekawskich przechodniow. Czy wiesz, ze mi jest mdlo z powodu ciebie! O Boze, napawasz mnie wstretem! Napawasz mnie wstretem! Czy slyszysz?
Dziewczyna byla wstrzasnieta. Pobladla jeszcze mocniej i zacisnela usta. Bezwolne pochylenie ciala wyrazalo rezygnacje nierozumianej mlodosci.
Spojrzala mu w oczy i przekorny slaby usmieszek, ktorego nie mogla opanowac, przemknal po jej twarzy.
– Wcale tak nie jest – powiedziala. – Wiesz wuju, wydaje mi sie, ze ty nic na ten temat nie wiesz, tyle tylko cos przeczytal w ksiazkach.
Zachwial sie,, jakby go uderzyla w twarz, a Campion, ktory rozpoznal cos znajomego w tym wybuchu, wpatrywal sie w niego intensywnie.
Lawrence'a oczywiscie rozzloscilo to jeszcze bardziej.
Rzucil sie w strone kominka.
– Owszem, czytalem i to nawet duzo. – Schwycil koperte z kominka i rzucil w jej strone. – Czy
Skwapliwosc, z jaka chwycila koperte, sprawila, ze jej zdziwienie bylo przekonywajace. Zdumiona spojrzala na adres.
– Oczywiscie, ze nie. To nie jest moj charakter pisma.
– Nie? – Pochylil sie w jej kierunku z rozpacza. – Nie? A wiec nie jestes odpowiedzialna za te wszystkie anonimowe listy, ktore sprowadzily na twoja rodzine ten straszny rozglos?
– Nie. – Kiedy zrozumiala oskarzenie, krew naplynela jej do twarzy. W tej chwili wyraznie sie go bala, a oczy jej zrobily sie czarne i wielkie. – To podlosc, co mowisz.
– Podlosc? O Boze! Dziewczyno, czy ty wiesz, co piszesz? O Boze'! Z jakich zakamarkow podswiadomosci czerpiesz taki brud? Przeczytaj i wreszcie, na milosc boska, przyznaj sie!
Stala niepewnie, z koperta w dloni. Zmarszczyla czolo i bylo tak oczywiste, ze watpi w jego normalnosc, jakby to glosno powiedziala. Wreszcie wyciagnela z koperty zlozony, brudny swistek, ale ciagle go nie rozkladala.
– Uczciwie mowie, ze nigdy, przedtem tego nie widzialam – zaczela stanowczo, ale bez wiary, ze go przekona. – Mowie, wujku, swieta prawde. Nigdy tego nie widzialam i naprawde nie jestem tego rodzaju osoba,