– Wybralem sobie zawod! – odrzekl. – Powinienem sprzedawac kosmetyki do pielegnacji wlosow.
Mloda kobieta zasmiala sie i wziela pieniadze. Pomachala mu na odchodnym.
Kiedy zniknal z pola widzenia, juz na ulicy, wyciagnal z kieszeni kosmyk wlosow i dolaczyl je do niedopalka w kopercie. Potem poszedl do apteki na rogu, gdzie kupil dwie pary rekawiczek chirurgicznych, paczke plastikowych workow na smieci, kilka duzych, gumowych opasek oraz jakies leki przeciw grypie.
Dosc szybko udalo mu sie zlapac taksowke, ktora pojechal do najblizszego supermarketu. Zaplacil kierowcy i szybko wszedl do srodka, patrzac na zegarek, zeby sie upewnic, czy nie jest juz zbyt dlugo poza bankiem. Supermarket byl jednym ze starszych w dzielnicy – ogrodzony murem, zajmowal kilka hektarow gruntu, na ktorym kiedys byly uprawy. Pamietal, jak bylo tam wtedy ladnie – na zielonych lakach pasly sie krowy i konie, a kolby kukurydzy dojrzewaly w letnim sloncu. Oczywiscie, teraz teren ten przynosi duzo wiecej pieniedzy. Przed osiemnastu laty jego przeksztalcenie sprawilo mu przykrosc i wstyd mu bylo, ze teraz juz tego nie odczuwa. Bank przyznal na ten cel pozyczke i pomogl w finansowaniu budowy. Byl to jeden z jego pierwszych projektow. Bywalo, ze przejezdzal tedy nocami, liczac stojace na parkingu samochody. A w dni wolne od pracy chodzil po korytarzach liczac ludzi i czujac rodzaj ulgi, gdy musial przepychac sie przez tlum.
Szybko wszedl do srodka bocznym wejsciem i udal sie prosto do stoiska z artykulami sportowymi. Skinal na sprzedawce ubranego w sedziowski podkoszulek w paski.
– Poprosze jakies dobre tenisowki dla mojego bratanka.
– Jakiego rozmiaru?
– Dziesiec i pol, szerokosc D.
– A ile chcialby pan wydac?
– Ze trzydziesci dolcow? Sprzedajacy pokrecil glowa.
– Moga byc z plotna i beda odparzac stopy. No i z kiepskimi podeszwami.
– A za czterdziesci?
– Mamy skorzane za piecdziesiat.
– Boze, kiedy ja latalem po boisku, kosztowaly kolo dziesieciu.
– Kiedy to bylo?
– W czasach prehistorycznych. W epoce dinozaurow.
Mlody czlowiek rozesmial sie i poszedl po buty. Powinny byc dobre, ocenil Duncan. Sa o caly numer mniejsze niz moj normalny rozmiar. Powinny byc dobre.
Zaplacil gotowka za buty i kupil jeszcze bluze dresowa.
W stoisku z odzieza, pare krokow dalej, nabyl tani, niebiesko-czerwony sweter z akrylo-poliestru. Takie swetry kupuja na ogol studenci, nosza je, poki sie nie rozpadna, co nastepuje blyskawicznie, po czym kupuja nastepne. Za ten nabytek tez zaplacil gotowka.
W innej czesci magazynu podszedl do stoiska z narzedziami i kupil kilka zaciskow i przewodow elektrycznych, tasme, zestaw srubokretow i maly mlotek. W banku bedzie ciemno, pomyslal, i siegnal po latarke i bateryjki. Po opuszczeniu stoiska zatrzymal sie na chwile w przejsciu, popatrzyl na tloczacych sie ludzi i pomyslal, ze jest wsrod nich rownie anonimowy, ze jak inni i on traci swa tozsamosc w handlowym molochu. Tu – mimo doskonalego oswietlenia – kazdy byl niewidzialny. Skierowal sie do bocznego wyjscia.
Kiedy wyszedl na zewnatrz, oderwal wszystkie metki z ubrania i wyrzucil je do kosza na smieci. Ubranie wcisnal do teczki i z trudem ja zamknal. Spojrzal na niebo. Szarosc stopniowo ustepowala przed ciemnoscia nocy. Szybko sie sciemnialo. Tak jakby jasnosc nie byla zbyt slaba, by zwyciezyc ciemnosci. Odetchnal gleboko. Z jego ust wydobyl sie bialy obloczek. Czas zaczynac, pomyslal. Poczul skurcz wokol serca i zoladka; poczul, ze kolana sie pod nim uginaja. Stal nieruchomo, a zimne powietrze przenikalo jego cialo. Czul sie jak sprinter przykucniety na pasie startowym, tuz przy ziemi, czekajacy na wystrzal startera, by skoczyc do przodu. Podniosl do gory reke wyciagajac palce na ksztalt pistoletu.
– Bang – powiedzial cicho.
Szczelnie owinal sie plaszczem i zatrzymal taksowke, zeby zawiozla go do centrum.
Bylo pozne popoludnie. Ramon Gutierrez nie czul przenikliwego zimna, calkowicie pochloniety wypatrywaniem, kiedy blizniaczki pojawia sie na szkolnym parkingu. Z podniesionym kolnierzem i w nasunietym na oczy kapeluszu stal, anonimowy, na przyleglej ulicy, obserwujac mlodziez wskakujaca do roznorodnych mlodziezowych pojazdow, sluchajac wizgu opon na czarnym makadamie parkingu. Nie roznilo sie to wiele od jego szkoly w Poludniowym Bronxie, tyle ze tam wszyscy spieszyli do autobusow albo do metra, nie bylo sportowych samochodow i motocykli. Byl to niebezpieczny, pelen napiecia moment, czas kiedy czlonkowie gangow wyrownywali rachunki albo ludzie umawiali sie na randki na weekend. On tez szykowal sie na swoje wlasne, bardzo specjalne spotkanie. Tylko one o tym nie wiedzialy.
Zobaczyl blizniaczki, gdy wsiadaly do swojego czerwonego, sportowego samochodu i usmiechnal sie. Przejechaly zaledwie kawalek, zostaly zatrzymane przez dwoch nastolatkow, ktorzy uwiesili sie u okna samochodu nachylajac w strone dziewczat. Nie wiedzial, o czym rozmawiaja, ale puscil wodze wyobrazni.
Po raz pierwszy od paru dni byl w dobrym humorze.
Olivia wydawala mu polecenia wsciekla od proby ucieczki Tommy'ego. Przed oczami stanal mu chlopiec, zwiniety w pozycji plodowej na podlodze strychu. Nigdy dotad nie widzial, jak umiera dziecko, i zastanawial sie, czy to wlasnie tak wyglada. Niech sie dzieje co chce, pomyslal. Dopoki nie dostaniemy pieniedzy. Dziadek natychmiast zaczal sie rzucac w szoku i panice, az Olivia musiala go uciszac. A kiedy zaczal wrzeszczec w protescie, odciagnela spust rewolweru i przylozyla go sedziemu do glowy. Pamietal, co powiedziala:
– Nie draznij mnie, sedzio. Nie odpychaj mojej reki, bo przestane sie wahac.
Kiedy zamknieto ich juz na klucz, jej wscieklosc eksplodowala, az zatrzesly sie sciany starego domostwa. Ramona zaniepokoilo to. Kiedy usiadl za kierownica samochodu, wyobrazil ja sobie – wykrzywiona z wscieklosci, miotajaca przeklenstwa na Billa Lewisa, ktory stal potulnie, bez slowa, jak winowajca.
Pewnie, powinien sie wstydzic, pomyslal Ramon. Niemal wszystko rozwalil. Po tych wszystkich planach i przygotowaniach, prawie pod koniec roboty. Chryste!
Przez moment myslal, ze Olivia zastrzeli Billa, potem – ze zabije zakladnikow. Machajac bronia, skrecajac sie z furii, przemierzala nerwowo pokoj. Najbardziej zaskoczylo go to, ze potraktowala probe ucieczki chlopca bardzo osobiscie, jakby zrobil cos jej samej, a nie po prostu probowal ratowac siebie.
Ramon nie wiedzial, co o tym myslec. Gdybym zostal zlapany, mowil sobie, zrobilbym to samo. A przynajmniej probowalbym. Pamietal, jak probowal uciec z osrodka poprawczego zsuwajac sie po rynnie, jak upadl, zwichnal sobie noge i jak go zlapali, kiedy kustykal ku wolnosci.
Musial niechetnie przyznac, ze nabral do dzieciaka pewnego szacunku. Nienawidzil tych chwil w dziecinstwie, kiedy ludzie robili mu rozne rzeczy, a on nigdy nie sprzeciwial sie temu, nie uciekal, nie walczyl.
Ciag jego mysli zostal nagle przerwany. Blizniaczki wjezdzaly samochodem na ulice.
Pamietal rozkaz Olivii, kiedy juz sie nieco opanowala.
– Jedz i zloz wizyte blizniaczkom. Megan jest w pracy. Dom jest pusty. Nastrasz je troche. Niech sie…
– Jak?
– Jak chcesz, do cholery.
Wstyd, jaki go ogarnal, gdy obwiazywal sznurem chude cialo uwiezionego dziecka, rozplynal sie. Wrzucil bieg i przyspieszyl.
Karen i Lauren nie zauwazyly, ze nowy model sedana minal je na Pleasant Street, nie zauwazyly tez ukradkowego lypniecia kierowcy w ich strone. Akurat pochloniete byly sprzeczka.
– Nadal uwazam, ze powinnysmy cos zrobic – nalegala Lauren, podczas gdy siostra uparcie krecila glowa.
– Przeciez robimy cos. To, co nam kazali.
– Nie wiem, czy to wystarczy.
– No dobrze, nie mozemy powiedziec, prawda?
– Nie, i tym wlasnie sie martwie. Nie chce mi sie wierzyc, ze mozesz tak siedziec i nic nie chcesz zrobic.
– Tak, rzeczywiscie nie chce zrobic czegos, co jeszcze pogorszy sprawe.
– Tego przeciez nie wiesz! – upierala sie Lauren. – Nie mozesz przeciez powiedziec, ze to, co oni robia, jest sluszne. A mama i tata, skad oni moga wiedziec, jak postepowac z tymi ludzmi? To wszystko moze byc do kitu.