ciaglym swiszczacym gromem i dygotaniem dookolnego poszycia, jego drzacej przedsmiertelnie bieli. Natomiast wybuch niespodziewany, chocby niezbyt bliski, najczesciej stawal sie przyczyna gigantycznego obwalu.

Angus przylgnal omal twarza do pancernej szyby i patrzal, stawiajac powoli, powoli krok za krokiem. Widzial bialomleczne pnie najgrubszych zastyglych pionowo strumieni i jak wyzej rozdrzewiaja sie migotliwym klebowiskiem, bo zwarte i masywne byly tylko u spodu. A na zlodowacialej dzungli przyziemia rosly nastepne, coraz bardziej lotnymi kondygnacjami, krzepnac w szkieletowate, pajeczyniaste wypustki, kokony, gniazda, niby-widlaki, wiciowce, skrzela odartych z ciala ryb, ale oddychajace jeszcze, bo wszystko, wszedzie mzac rozpelzalo sie, owijalo, z grubych okisci wysnuwaly sie cienkie iglaste pedy, laczyly sie w zwoje, osiadaly, splywaly, znow zachodzily na siebie marznacym, bezustannie siapiacym z niewiadomych wysokosci, kleistym mlekiem. Zadne slowo, powstale na Ziemi, nie moglo sprostac owej pracy, w bialym, odmytym z cieni, jasnym milczeniu, tej ciszy, spoza ktorej dochodzil daleki jeszcze, budzacy sie dopiero pomruk, swiadectwo podziemnego naplywu, wtlaczanego w kominy gejzerow, i kiedy stanal, aby nasluchiwac, skad idzie ten glosniejacy pogrom, dostrzegl, jak birnamski las zaczal go w siebie wchlaniac. Nie podszedl do niego jak las w Makbecie, lecz jakby znikad, z powietrza, zupelnie tutaj nieruchomego, wylanialy sie mikroskopijne platki sniegu, ktory nie padal, lecz zjawial sie na ciemnych plytach pancerza, na spawach naramiennych tarcz, juz caly wierzchni korpus mial przyproszony tym sniegiem, ktory zatracal podobienstwo do sniegu, bo nie padal ulegle na metalowe plaszczyzny kadluba, nie zbieral sie sypko w jego zaglebieniach, lecz lgnal jak bialy syrop, kielkowal, wypuszczal mlecznowlokniste nici i Angus ani sie obejrzal, jak obrosl snieznym futrem, ktore tysiacznymi pasemkami ciagnac sie i grajac swiatlem pokrylo go i zmienilo kadlub Diglatora w olbrzymia biala palube, w dziwacznego balwana. Wtedy wykonal niewielki ruch, szarpniecie, i oto zakrzeple odlewy jego zelaznych konczyn, nagolennikow, runely ogromnymi kawalami, obrocone upadkiem w stosy delikatnych drzazg. Blask wylanial z chwiejnej kipieli fantasmagoryczne ksztalty i razil, lecz nie oswietlal gruntu, wiec teraz dopiero ocenil Angus wlasciwie korzysc, jaka dawal mu wlaczony promiennik. Jego niewidzialny zar wytapial w gaszczu tunel, ktorym szedl, slyszac to z prawej, to z lewej strony donoszace sie z uczepionej podscieliskiem chmury odglosy gazowych strumieni, jak wystrzaly armatnie, a w pewnym momencie minal targany wscieklymi zrywami, biczujacy otoczenie pioropusz niedalekiego gejzeru. Nagle sniezysty las zrzedl, tworzac jakby polane pod pecherzowato wydeta galezista kopula. Posrodku lezal czarny ogrom, ukazujac mu dna sczepionych zelaznych stop i skrecony bokiem korpus, w skrocie podobny do okretowego wraku na mieliznie. Lewe ramie, gorne, wchodzilo miedzy biale pnie, z garscia przeslonieta ich krzaczastym gaszczem, prawe wgniotl w grunt kadlub przy upadku. Zelazny olbrzym spoczywal skrecony, lecz jak gdyby nie pokonany ze wszystkim, gdyz procz oszronionych konczyn byl wolny od sniegu. Powietrze drzalo nieznacznie nad wypukloscia tulowia, ogrzewane wciaz plynacym z wnetrza cieplem i Parvis skamienialy przed blizniaczym wielkochodem nie smial wprost uwierzyc oczom, ze przeciez zaszedl niewiarygodny cud — spotkania. Juz chcial sie odezwac, gdy dwie rzeczy spostrzegl jednoczesnie: pod obalonym Diglatorem rozciekla sie szeroko kaluza oleiscie zoltawego plynu — z peknietych przewodow hydraulicznych, co oznaczalo chociazby i czesciowe porazenie ruchow. Nadto przednia szyba kabiny, teraz tak podobna do owalnego okna okretowego, ziala rozbita i tylko z listew obramowania sterczaly izolacyjne poduszki. Ten otwor, pelen mroku, parowal, jakby gigant nie mogl wydac w agonii ostatniego tchnienia. Triumf, radosc, dziekczynne zaskoczenie pilota zastapila zgroza. Zanim ostroznie i pomalu pochylil sie nad wrakiem, wiedzial, ze jest pusty. Jakoz jego reflektor obiegl wnetrze z przewodami zwisajacymi bezladnie i doczepiona do nich metaliczna skora — nie mogac juz nachylic sie bardziej, z trudem zazieral we wszystkie katy opuszczonej kabiny w nadziei, ze rozbitek, uszedlszy w skafandrze, zostawil jakas wiadomosc, znak, ale odkryl tylko wywrocona skrzynke narzedziowa i klucze, ktore sie z niej wysypaly. Dosc dlugo probowal domyslic sie, co zaszlo. Diglatora mogl powalic obwal, a kierowca przytloczony gruzem, gdy wysilki podzwigniecia maszyny spelzly na niczym, wylaczyl system bezpiecznikow ograniczajacych dopuszczalna moc i w rezultacie pekly przewody od zbytniego cisnienia oleju. Szyby w kabinie nie rozbil sam, mogl przeciez wydostac sie wlazem udowym lub awaryjnym na grzbiecie. Raczej strzaskala sie przy obwale, gdy wielkochod runal i pierwotnie lezal na plask. Na bok obrocil sie w toku zmagan z masywem, ktory go przytlaczal. Trujaca atmosfera wypelniwszy kabine zabilaby czlowieka szybciej niz mroz. Jesli tak, obwal nie zaskoczyl nie przygotowanego. Gdy sklepiony gaszcz naparl z gory na maszyne, widzac, ze nie ustoi, kierowca zdazyl wlozyc skafander. Tym samym zostal zdany na awaryjne sterowanie, bo pierwej musial sciagnac z siebie elektroniczna skore. Jego Diglator nie mial wysokocieplnego promiennika, wiec uczynil jedyna rozsadna rzecz, dobrze o nim swiadczaca. Wzial narzedzia, wpelzl do maszynowni i stwierdziwszy, ze nie uda mu sie naprawic hydrauliki, bo popekalo zbyt wiele rurociagow i wyciek okazal sie tez nadto wielki, odlaczyl przekladnie lokomocyjne od reaktora i wrzucil go na cala prawie moc. Wielkochod uznal slusznie za stracony, ale zar nuklearnego stosu, chocby poprzepalal wnetrze silowni, albo raczej wlasnie przez to, ze je rozgrzal do czerwonosci, wydzielal sie przez pancerny kadlub i roztapial tym samym gore gruzowiska. Tak powstala owa jaskinia z zeszklonymi scianami, swiadczac ich wygladem o temperaturze bijacej z wraku. Angus sprawdzil odtworzone wypadki, zblizywszy do grzbietu kadluba Geigery. Od razu zaterkotaly ostro. Stos na szybkich neutronach juz roztopil sie od wlasnego zaru i pewno chlodl, ale zewnetrzny pancerz byl i radioaktywny, i goracy. Kierowca opuscil wiec swoj wehikul przez rozbite okno, porzucil bezwartosciowe narzedzia i poszedl pieszo w las. Szukal jego sladow w rozlanym oleju, a nie znalazlszy zadnych, okrazyl metalowego trupa wypatrujac otworow w scianach blyszczacej pieczary, dosc obszernych, by przepuscily czlowieka. Nie bylo takich nigdzie. Angus nie potrafil wyliczyc w glowie, ile czasu moglo uplynac od katastrofy. Dwaj ludzie zgineli w lesie przed trzema dobami, Pirx jakies dwadziescia do trzydziestu godzin pozniej. Roznica w czasie jako zbyt nikla nie dawala podstaw do ustalenia, czy trafil na wrak ktoregos z operatorow Graala, czy Pirxa. Stal, zywy w zelazie nad martwym zelastwem i z zimna rozwaga zastanawial sie co poczac. W ktoryms uchylku tego wytopionego goracem babla niechybnie zial przelaz, wykorzystany przez kierowce, lecz sie po jego odejsciu zasklepil. Porcelanowa blizna powinna byc dosc cienka. Z Diglatora by jej nie wypatrzyl. Unieruchomiwszy go, przebral sie jak mogl najszybciej w skafander, dudniac po stopniach zbiegl do udowej klapy, osunal sie po drabince na stope i zeskoczyl na szklisty grunt. Wytopiona w obwale jaskinia wydala mu sie natychmiast znacznie wieksza, czy tez raczej on sam jakby nagle zmalal. Obszedl ja dokola — prawie szescset krokow. Przyblizal helm ku przejrzystszym miejscom, opukiwal je, bylo ich niestety wiele, a kiedy mlotem, wzietym ze sterowki, jal kuc wneke miedzy iscie debowymi filarami, trzasla jak szklo, a zarazem zaczal sie nan sypac gruz ze sklepienia. Lecial ciurkiem, potem zatrzeszczalo i oberwala sie na niego istna chmura lekkich bryl i szklanego pylu. Zrozumial wtedy, ze to na nic. Tropow tamtego nie odnajdzie, a sam tkwi w nie najlepszej pulapce. Wylom, przez ktory wstapil w glab nadtopionego obwalu, juz sie zasklepial bialymi soplami, juz tezaly jak slupy soli, ale nieziemskiej, bo rozkrzewiajacej sie grubszymi od ramienia splotami. Nie bylo rady. Co wiecej, nie bylo i czasu na ostrozny rozmysl, sklepienie siadalo bowiem i omal juz dotykalo kopuly promiennika na barach jego wielkochodu, jakby stawal sie Atlasem dzwigajacym na sobie caly ciezar skrzeplych w gore gejzerowych wytryskow. Sam nie spamietal, jak znalazl sie na powrot w kabinie, juz nieznacznie pochylajacej sie razem z kadlubem, zginanym milimetr po milimetrze, jak wciagnal elektroniczny stroj i przez mgnienie wazyl jeszcze mysl, czy wlaczyc promiennik. Lecz tutaj we wszelkim poczynaniu tkwilo ryzyko nie do przewidzenia; nadtopiony strop mogl rownie dobrze poddac sie, jak runac; odnalazl kilkoma krokami miejsce tuz przy czarnym wraku, z ktorego mogl wziac rozped, i cala moca taranowal zamarzly wylom, nie aby haniebnie uciec, lecz wydostac sie ze szklistego grobowca. A potem sie zobaczy, co dalej.

Silownia zagrala turbinami. Wzdeta naciekami biel sciany zarysowala sie, uderzona dwojgiem stalowych garsci, te czarniawe rysy poszly gwiazdziscie w gore i na boki, a zarazem huknal zewszad grom. To, co sie stalo, zaszlo zbyt szybko, by nadazyl z rozumieniem. Poczul udar z wysoka tak potezny, az otaczajacy go gigant wydal jeden basowy skowyt, zatoczyl sie, lecac przez rozpekly wylom jak kartka papieru, i wyrznal pod lawina bryl, stluczek, mialu tak nagle w grunt, ze wbrew wszystkim amortyzatorom zawieszenia Parvisowi wnetrznosci wbily sie wprost w gardlo. Zarazem ostatnia faza runiecia byla niesamowicie powolna: gruzy, zascielajace droge, ktora przyszedl, zblizaly sie, widziane przez szyby, jakby nie on padal, lecz ta sniezna gladz, bombardowana gradem ruin, stawala przed nim deba; z pietrowych wyzyn zblizal sie ku tej bieli, okutanej oblokami kurzawy, az poprzez wszystkie wregi kadluba, wyjace silniki, ich osady, ochronne plyny pancerza dotarl do niego ostatni, grzmiacy cios. Lezal osleply. Szyba nie pekla, lecz wryla sie w halde gruzowiska, ktorego wlasciwa mase czul na sobie, na grzbiecie Diglatora. Turbiny wyly juz nie pod nim, lecz za nim na jalowych obrotach, bo w szczycie przelezenia same sie wysprzeglily. Na czarnym jak sadza tle okna czerwono plonely wszystkie wskazniki. Powoli prawe zbladly, poszarzaly, przeszly w seledyn, lecz te z lewej gasly juz jeden po drugim jak stygnace kostki wegla. Spoczywal w porazonym lewostronnie wraku. Wraku — ruchom reki i nogi z tej strony nie odpowiadalo nic. Swiecil tylko zarys drugiej symetrycznej polowy wielkochodu. Wciagajac kurczowo powietrze, wyczul w nim won goracego oleju: stalo sie. Czy mozna choc pelzac w

Вы читаете Fiasko
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×