Rozumnych zrownuje sie z zyciosprawcza potencja Natury. Przewidziec dalszego biegu pojedynczej cywilizacji nie mozna. Wynika to z samego charakteru rozdroza. Pewna czesc cywilizacji moze pozostac na glownym ciagu, przez silna restrykcje dostepnej, lecz nie urzeczywistnianej autoewolucji. Przypadek graniczny biokonserwatyzmu oznacza wtedy prawo stanowione (ustawy, konwencje, zakazy z penitencjarna sankcja), ktoremu podlegaja kategorycznie sprawnosci, przejete od Natury. Powstaja techniki zwrocone ratowniczo ku srodowisku: winny przystosowac technosfere bezurazowo do biosfery. Zadanie to moze, choc nie musi, zostac wykonane; wowczas cywilizacja, w serii autodestrukcyjnych kryzysow, faluje demograficznie. Moze padac i regenerowac sie szereg razy, placac za te samozgubna inercje miliardami ofiar. Nawiazywanie miedzygwiezdnej lacznosci nie nalezy wtedy do jej najpilniejszych zadan.
Konserwatysci glownego ciagu milcza: to oczywiste.
Niekonserwatywnych biotycznie rozwiazan jest wiele. Podjete decyzje sa na ogol nieodwracalne. Stad silny rozbieg starych psychozoikow. Hortega, Neyssel i Amicar wprowadzili pojecie „okna kontaktu“. Jest to przedzial czasu, w ktorym Rozumni stoja JUZ wysoko uzytkowa wiedza, lecz JESZCZE nie wzieli sie do przeksztalcania naturalnie danej im Rozumnosci — odpowiednika mozgu ludzkiego. „Okno kontaktu“ jest kosmicznie mgnieniem.
Od luczywa do lampy naftowej uplynelo 16 000 lat, od tej lampy do lasera sto lat, roznica informacji niezbednej dla kroku luczywo—laser jest podobna do roznicy nieodzownej dla kroku dzielacego rozpoznanie kodu dziedzicznosci od jego wdrozenia w poatomowy przemysl. Przyrosty wiedzy sa w fazie „okna kontaktu“ eksponencjalne, u jej kresu — hyperboliczne. Przedzial kontaktu jako porozumienia liczy pesymalnie 1000 lat ziemskich, optymalnie 1800 do 2500 lat.
Poza oknem panuje dla wszystkich cywilizacji niedojrzalych i przejrzalych milczenie. Pierwsze nie dysponuja dla lacznosci moca, drugie albo otorbiaja sie, albo tworza agregaty komunikujace sie z soba nadswietlnie. W kwestii nadswietlnej lacznosci panowal spor. Zadnego rodzaju materii badz energii nie mozna doprowadzic do przekroczenia chyzosci swiatla, lecz te bariere mozna, twierdzili niektorzy, ominac wybiegiem. Niechaj pulsar z wmrozonym w neutronowa gwiazde magnetycznym polem wiruje z przyswietlna szybkoscia. Promien jego emisji zatacza kregi wokol osi pulsara i w dostatecznej odleglosci przemierza odcinki przestrzeni z nadswietlna predkoscia. Jez;eli na kolejnych odcinkach obiegu tego promienia znajduja sie obserwatorzy, moga zsynchronizowac swoje zegary ponad bariera wykryta przez Einsteina. Winni tylko znac dane dotyczace odleglosci bokow trojkata „pulsar—obserwator A—obserwator B“ oraz predkosc obrotowa „latarni morskiej“.
Tyle dowiedzial sie wskrzeszony na „Eurydyce“ o kosmicznych cywilizacjach w roku jej bezustannie rosnacego pedu. Dotarl wtedy do bariery, ktorej nie umial przezwyciezyc. Maszynowy pedagog nie okazal niezadowolenia uczniowi zbyt malo zdolnemu, by pojac arkana energetyki sideralnej i jej zwiazkow z inzynieria i balistyka grawitacyjna. Te owoce ostatnich odkryc wsparly projekt wyprawy do gwiazd Harpii, zakrytych przed zeszlowiecznymi astronomami chmura, zwana Workiem Wegla. „Eurydyka“ miala go wyminac, wejsc do „temporalnej przystani“ kollapsara ochrzczonego Hadesem, wyslac jeden swoj czlon ku planecie zwanej Kwinta Dzety Harpii, czekac powrotu zwiadowcy i wykonac dla powrotu zagadkowy manewr zwany pasazem przez retrochronalny teroid — dzieki czemu wroci w poblize Slonca ledwie osiem lat po starcie. Bez tego pasazu wrocilaby po dwoch tysiacach lat, a wlasciwie nigdy.
Statek zwiadowczy „Eurydyki“ mial samodzielnie przebyc caly parsek z zaloga w stanie embrionacji. Wariant wili yfikowania ludzi odrzucono, poniewaz dawal tylko 98% pewnosci ozywienia scietych w lod. Pilot przedwiecznych lakiet czul sie przy tych wykladach jak dziecko wdrazane w funkcje synchrofazotronu. Albo niedostateczne byly umiejetnosci Memnora, albo jego. Uznal tez, ze stal sie odludkiem i nie moze dluzej byc Robinsonem u boku elektronicznego Pietaszka. Pojechal do obserwatorium w dziobowym czlonie „Eurydyki“, zeby zobaczyc gwiazdy. Istna hala lsnila niepojeta aparatura, darmo szukal armatniej osady reflektora albo teleskopu znanej konstrukcji — czy po prostu kopuly z przeslona dla wizualnych obserwacji nieba. Wysoka przestrzen zdawala sie bezludna, choc oswietlona pietrowymi girlandami dookolnych lamp. Biegly wzdluz nich waskie galerie, polaczone kolumnami aparatow. Wrociwszy po nieudanej wizycie do swej kajuty, zauwazyl na stole stara, roztrzepana ksiazke z karteczka od Gerberta, ktory uzyczyl mu tej lektury do snu. Lekarz znany byl z
„...opowiedziec panu?
Profesor zaplotl rece na piersiach.
— Okretem do portu Borna — zaczal, opadajac na krzeslo. Przymknal oczy.
— Kolowcem rzecznym do Bangala. Tam zaczyna sie dzungla. Potem szesc tygodni konno, dluzej nie mozna. Nawet muly gina. Spiaczka... Byl tam taki stary szaman, Nfo Tuabe — wymowil to slowo z francuskim akcentem na ostatniej sylabie. — Przyjechalem lapac motyle. Ale on wskazal mi droge...
Przerwal na krotka chwile. Otworzyl oczy.
— Pan wie, co to znaczy dzungla? Skad moze pan wiedziec? Zielone, oszalale zycie. Wszystko drzy, czuwa, rusza sie, w gestwinie natlok zarlocznych stworzen, oblakane kwiaty jak wybuchy kolorow, ukryte w lepkich pajeczynach owady — tysiace, tysiace nie poklasyfikowanych gatunkow. Nie to co u nas, w Europie. Nie trzeba szukac. W nocy caly namiot obsiadaja cmy, wielkie jak dlon, natarczywe, slepe, setkami padaja w ogien. Cienie chodza po plotnie. Murzyni drza, wiatr nawiewa grzmoty z roznych stron. Lwy, szakale... No, ale to nic. Potem przychodzi oslabienie i goraczka. Jesli sie juz porzucilo konie — dalej pieszo. Mialem surowice, chinine, germanine, wszystko co pan chce. Wreszcie pewnego dnia zadnej rachuby nie ma, czlowiek czuje dopiero, ze podzial tygodni i caly kalendarz jest jakims smiesznym sztucznym tworem — pewnego dnia nie mozna dalej isc. Dzungla sie konczy. Jeszcze jedna wioska murzynska. Nad sama rzeka. Rzeki nie ma na mapie, bo trzy razy do roku zapada w lotne piaski. Czesc koryta jest podziemna. Ot, kilka lepianek z wypalonej sloncem gliny i szlamu. Tam mieszkal Nfo Tuabe. Nie znal angielskiego, skadze. Mialem dwu tlumaczy. Pierwszy przekladal moje slowa na dialekt wybrzeza, a drugi tlumaczyl z dialektu na jezyk Buszmenow. Nad calym pasem dzungli, od szostego stopnia szerokosci, panuje tam stara rodzina krolewska. Potomkowie Egipcjan, jak sadze. Wyzsi i daleko inteligentniejsi od Murzynow z Afryki Srodkowej. Nfo Tuabe narysowal mi nawet mape, oznaczyl na niej granice krolestwa. Uratowalem mu syna od spiaczki. I za to wlasnie...
Nie otwierajac oczu, profesor siegnal do wewnetrznej kieszeni. Wydobyl z notatnika kartke papieru porysowana czerwonym atramentem. Wily sie na niej pogmatwane linie.
— Trudno sie zorientowac... Tutaj konczy sie dzungla, jak ucieta nozem. To granica krolestwa. Spytalem, co jest dalej. Nie chcial mowic o tym w nocy. Musialem przyjsc w dzien. Dopiero wtedy, w tej swojej cuchnacej norze bez okien... nie wyobraza pan sobie, jaki tam jest zaduch... powiedzial mi, ze dalej sa mrowki. Biale slepe mrowki, ktore buduja wielkie miasta. Kraj ich ciagnie sie calymi kilometrami. Rude mrowki walcza z bialymi. Nadchodza wielka, zywa rzeka przez dzungle. Wtedy slonie uchodza z okolicy stadami, wylamujac w poszyciu wielkie tunele. Tygrysy uciekaja. Nawet weze. Z ptakow zostaja tylko sepy. Mrowki ida rozmaicie: czasem miesiac, dniem i noca, rdzawym ruchomym strumieniem, a cokolwiek stanie na ich drodze — niszcza. Dochodza do skraju dzungli, napotykaja kopce bialych i zaczyna sie walka. Nfo Tuabe widzial ja raz w zyciu. Rude mrowki, pokonawszy straze bialych, wchodza do ich miasta. Nie wracaja nigdy. Co sie dzieje z nimi — nie wiadomo. Ale na drugi rok przedzieraja sie przez dzungle nowe zastepy. Tak bylo za jego ojca, dziada i pradziada. Tak bylo zawsze. Gleba w miescie bialych mrowek jest zyzna. Za dawnych czasow Murzyni probowali zuzytkowac ja, usilowali zniszczyc ogniem kopce termitow. Ale przegrali te walke. Zasiewy zostaly zniszczone. Budowali szalasy i zagrody z drzewa. Termity docieraja do nich podziemnymi korytarzami, przenikaja w glab konstrukcji i tak je przegryzaja od wnetrza, ze nagle padaja, gdy dotknac reka. Probowali uzyc gliny. Wtedy zamiast robotnikow zjawiali sie zolnierze. Ci wlasnie — wskazal na sloj.
W srodku, przymocowane klamerkami do szklanej plytki, widnialy okazy olbrzymich termitow. Kilka wojownikow, ogromnych i jakby kalekich stworzen. Trzecia czesc tulowia okrywal rogowy pancerz z przylbica zakonczona rozdziawionymi nozycami. Delikatne nozki i odwlok przytlaczala masa rozroslego pancerza.
— To nie jest dla pana niczym nowym, prawda? Wiemy, ze sa polacie ziemi, na ktorych panuja termity. W Ameryce Poludniowej... Maja dwa rodzaje