wodospadom, czy raczej wodolotom, druga predkosc kosmiczna i tym samym wymiesc masy lodowe poza poblize globu, zeby roztopione w Sloncu ulotnily sie bez sladu lub jako lodowe meteory przepadly wsrod asteroidow.
Niedostatek mocy powstrzymalby projektantow od niezdarnego dziela. Prognoza krachu byla elementarnie latwym zadaniem. Wiec nie omylka planetarnej inzynierii, lecz cos innego wstrzymalo rozpoczete przed wielu laty dzialania. Taki wniosek zdawal sie nieuchronny. Pierscien, plaska tarcza z dziura o pietnastu tysiacach kilometrow srednicy, w ktorej tkwila przepasana planeta, skladal sie w pasmach posrednich z lodowych bryl, a na zewnetrznych krawedziach z drobnych krysztalkow lodu, spolaryzowanych, co tez musialo byc rezultatem umyslnej interwencji. Jednym slowem, przy powstawaniu podlegal zwiadowcom jego ruchu i postaci. Zostal wysterowany w plaszczyzne rownika, jako stacjonarna, lecz po stronie wewnetrznej, zawislej nad rownikiem, stawal sie chaotyczna miazga. W calosci wygladal jak kosmiczna budowla porzucona w toku robot. Dlaczego?
Z oceanow wznosily sie dwa wielkie kontynenty i jeden mniejszy, o trzykrotnej powierzchni Australii, lecz u polnocnego kola podbiegunowego, przez co zwiadowcy nazwali go Norstralia. Infralokatory wykryly na kontynentach niesejsmiczne, cieplejsze miejsca, wiec chyba cieplne wydaliny wielkich silowni. Nie byly to ani centrale cieplne, uzytkujace kopaliny w rodzaju ropy lub wegla, ani paliwo nuklearnego typu. Pierwsze zdradzilyby sie odchodami, zanieczyszczajacymi powietrze, drugie daloby radioaktywne popioly. Jak wiadomo, we wczesnej fazie jadrowej energetyki Ziemia miala najwieksze klopoty z ich bezpiecznym usuwaniem. Lecz dla technikow, zdolnych wyrzucic z grawitacyjnego leja czesc oceanow, wyrzucenie radioaktywnych spalin byloby fraszka. A jednak lody pierscienia nie wykazaly sladu radioaktywnosci. Albo Kwintanie uprawiali inna postac energetyki nuklearnej, albo mieli zupelnie odmienna energetyke. Jaka?
Za planeta ciagnal sie gazowy ogon, przepojony obficie para wodna, pochodzaca glownie z pierscienia. „Hermes“, zawisnawszy na stacjonarnej orbicie za Seksta, podobna do Marsa, lecz wieksza od niego, o gestej atmosferze, zatrutej nieustannymi wyziewami wulkanow i gazowymi zwiazkami cyjanu, wyslal jako obserwatoria Kwinty szesc orbiterow, ktore przekazywaly bezustannie wyniki postrzezen. GOD ukladal z nich szczegolowy wizerunek Kwinty. Najdziwniejszy byl jej szum radiowy. Co najmniej kilkaset silnych nadajnikow pracowalo na wielkich ladach, bez objawow modulacji fazowej lub czestotliwosciowej. Ich emisja byla chaotycznym bialym szumem. Anteny dalo sie dokladnie zlokalizowac jako emitujace kierunkowo lub izotropowe, jakby Kwintanie postanowili zaczopowac sobie wszystkie kanaly elektromagnetycznej lacznosci od fal najkrotszych po kilometrowe. Mogli miec lacznosc tylko przewodowa — ale do czego sluzyl im ow szum, kosztujacy gigawaty? Jeszcze dziwniejsze — bo „dziwnosci“ planety rosly w miare postepow obserwacyjnych — okazaly sie sztuczne satelity. Naliczono ich omal milion, na wysokich i niskich orbitach, zarowno prawie kolowych, jak eliptycznych o afeliach siegajacych daleko poza Ksiezyc. Sondy „Hermesa“ notowaly tez satelity we wlasnym poblizu, a kilka ledwie o osiem do dziesieciu milionow kilometrow. Te satelity roznily sie znacznie rozmiarami i masa. Najwieksze byly prawdopodobnie puste, rodzaj wydetych w prozni nie sterowanych balonow. Czesc zapadla sie od wycieku gazow. Raz na kilka dni ktorys z martwych satelitow zderzal sie z lodowym pierscieniem, dajac efektowne widowisko blyskan we wszystkich barwach teczy, gdyz promienie Slonca rozszczepialy sie w chmurach krysztalow lodu. Tak powstaly oblok rozwiewal sie z wolna w przestrzeni. Natomiast satelity objawiajace aktywnosc, juz to dlatego, ze poruszaly sie po wymuszonych orbitach, wymagajacych ciaglej korekcji kursu, juz to zmieniajace ksztalty w niepojety sposob, niby ogromne zwoje folii metalicznej, nigdy sie z pierscieniem Kwinty nie zderzaly. Holograficznie sporzadzona trojwymiarowa mapa satelitow wygladala na pierwszy rzut oka jak olbrzymi roj pszczol, szerszeni i mikroskopijnych muszek, wirujacy wokol planety. To wielowarstwowe rojowisko nie znajdowalo sie w chaotycznym rozproszeniu. Od razu daly sie dostrzec w nim proste regularnosci — satelity na bliskich orbitach szly czesto parami lub trojkami, a inne, zwlaszcza przy okregu stacjonarnym, na ktorym kazde cialo jest wspolbiezne z powierzchnia globu, chodzily kuslonecznie i odslonecznie jak w figurach tanca.
W miare naplywu lokalizacyjnych pomiarow GOD utworzyl system koordynant, rodzaj sferycznego systemu wykresow. Odroznienie satelitow „martwych“ od „zywych“, czyli dryfujacych biernie od sterowanych badz samosterownych, przedstawialo twardy do zgryzienia orzech, jako problem wielu mikroskopijnych mas, poruszajacych sie w polu ciazenia wielkich mas Kwinty, jej Ksiezyca i Slonca. Wreszcie wyostrzana obserwacja wykryla niezliczone miriady rakietowych i satelitarnych szczatkow, ktore czesto spadaly na Slonce. Niektore z nich mialy postac toroidow, wiec obraczkowa, i z tych sterczaly nitkowate kolce — przy czym najwieksze, w pol drogi miedzy planeta i jej Ksiezycem, wyjawialy pewna aktywnosc. Kolce byly dipolowymi antenami i ich emisje odfiltrowana od szumowego tla planety dalo sie wyosobnic jako szum w najkrotszych pozaradiowych falach. Czesc tego szumu przypadala na twarde promieniowanie rentgenowskie, niezdolne dotrzec do powierzchni Kwinty, gdyz pochlaniala je jej atmosfera. Codziennie do zbioru zyskanych wiadomosci dolaczal GOD nowa porcje i kiedy Nakamura, Polassar, Rotmond i Steergard lamali sobie glowy nad rebusem, zlozonym z rebusow, piloci nie wtracajac sie do naukowych roztrzasan mieli juz wlasne zdanie: zawarte w zwiezlym powiedzonku, ze Kwinta jest planeta inzynierow oblakanych jakas mania, a soczysciej, ze SETI wlozyl miliardy i natrudzil sie, zeby znalezc cywilizacje wariatke. Lecz i oni wyczuli w tym szalenstwie metode. Napraszal sie obraz „radiowej wojny“, doprowadzonej do calkowitego absurdu: nikt juz niczego nie nadaje, gdyz kazda strona zaglusza inne.
Fizycy usilowali wesprzec GODa hipotezami zwroconymi w antypody czlowieczenstwa. Moze mieszkancy Kwinty roznia sie od ludzi anatomia i fizjologia w tak zasadniczy sposob, ze obraz i mowe zastepuja im inne, nieakustyczne, pozawizualne zmysly czy kody? Moze taktylne? wechowe? zwiazane percepcyjnie z ciazeniem? Moze szum to przesyl energii, a nie informacji? Moze informacja biegnie falowodami w strumieniach niewykrywalnych astrofizycznie? Moze, zamiast nadal filtrowac na wsze sposoby ten pozornie bezsensowny elektromagnetyczny ryk, nalezy dokonac zasadniczej rewizji calego analitycznego programu? GOD odpowiadal ze zwykla bezduszna cierpliwoscia. Wiedzac sporo o ludzkich emocjach, sam nie znal zadnych.
Jesli to jest przesyl energii, musza istniec uklady odbiorcze i dawac pewne minimum uciekow, czyli strat, poniewaz wydajny stuprocentowo jest niemozliwy. Lecz na planecie nie widac zadnych odbiorczych urzadzen proporcjonalnych do nadawanej mocy. Jej czesc, zdolna przebijac atmosfere, zmierza do wielu orbiterow. Lecz inne nadajniki i inne orbitery zagluszaja tamto celowe promieniowanie, i to w doskonaly sposob. Zachodzi cos takiego, jakby ogromny tlum ludzi chcial z soba rozmawiac, przy czym wszyscy mowia naraz, i to krzyczac coraz glosniej. Na koniec, jesli nawet kazdy z mowcow jest medrcem, wypadkowa utworzy choralny dziki wrzask.
Po wtore, jesli jakieskolwiek pasma sluza lacznosci, moga przy calkowitym wypelnieniu kanalow przesylowych wygladac jak bialy szum, ale kwintanski szum ujawnia ciekawa charakterystyke. To nie jest „absolutny chaos“. Jest to raczej wypadkowa przeciwbieznych emisji. Dlugosc fali utrzymuje kazdy nadajnik nader precyzyjnie. Inne nadajniki zagluszaja go albo wyciszaja przez odwrocenie nadawczej amplitudy w fazie. GOD unaocznil im ow stan elektromagnetycznych rzeczy, przesunawszy widma radiowe w strefe optyczna. Biala, spokojna pelnie planety zastapil obraz roznobarwnych drgan. Kiedy GOD nadal koherentnym emitorom barwe zielona, przekaznikom biala, a „kontremitorom“ purpurowa, tarcza Kwinty popstrzyla sie zmaganiem barw. Rozlewajaca sie purpura ogarniala retranslatory, rozowiac ich biel, a zarazem wplywala tam zielen; powstawala rozmazujaca sie pajeczyna kolorow; chwilami jeden z nich pikowal i natychmiast ulegal zatarciu.
Tymczasem przybyly informacje od sond skierowanych na zdalny rekonesans Ksiezyca Kwinty. Z pieciu dwie przepadly nie wiadomo jak, gdyz znikly w periselenium, niewidocznym z „Hermesa“. Steergard udzielil za te nieostroznosc nagany Harrachowi, ktory nie poslal w slad za patrolem odwodu, umozliwiajacego ciagly nadzor takze w przestrzeni zaksiezycowej. Trzy sondy oblecialy jednak trabanta planety, a nie mogac przebic sygnalizacji przez szumowy gaszcz, nadawaly zdobyte zdjecia laserowym kodem. Informacja zostala pierwej tak stloczona, ze tysiac bitow zawieral jeden impuls w nanosekundzie. Po niepelnej minucie tej emisji GOD doniosl, ze z aposelenium ruszyly ku patrolowcom trzy kwintanskie orbitery, dotad nie dostrzezone jako zbyt drobne. Wykryl je od ciepla uruchomionych silnikow wraz z rozwijanym przyspieszeniem podlug efektu Dopplera. Nic nie wskazywalo na to, by nakaz przechwycenia patrolowcow zostal wyslany z planety. Nie starczyloby raczej na to czasu. Gorace punkty szly juz na czolowe spotkanie. Dowodca kazal go uniknac. Trojkowy patrol wyrzucil wiec atrapy, plujac przed siebie mnostwem metalowej folii i balonow. Poniewaz nie zmylily przechwytywaczy, patrol wystrzelil oblok sodu i wtrysnal wen tlen. Powstala ognista chmura. Ledwie znikly w niej kwintanskie rakiety, patrolowce wychynely z palajacego obloku spirala i zamiast leciec ku statkowi, zderzyly sie stracencze, by prysnac w kurz. Steergard sciagnal na poklad wszystkie sondy obserwacyjne z ich stanowisk orbitalnych, a GOD wyswietlal juz rezultaty rekonesansu. Na odwrotnej polkuli Ksiezyca, rozrytej kraterami i pustynnej, chodzil tam i na powrot ognik o widmie plazmy jadrowej tak szybko, ze gdyby go nie powstrzymywalo nalezycie skupione pole magnetyczne, wylecialby w przestrzen i natychmiast w niej zgasl. Co wlasciwie wedrowalo tam wahadlowo miedzy dwoma starymi kraterami — z predkoscia szescdziesieciu kilometrow na sekunde? Czym byl ow bledny plomyk? GOD zapewnial, ze planeta nie wykryla „Hermesa“, wiec go nie sledzi. Nic na to nie wskazywalo. Notowal ciagly szum, przezwyciezajace go trzaski, wywolywane wejsciem satelitow w