powiedziec
PAROKSYZM
Operacje sideralne, jako zjawiska o rozmiarach astronomicznych, nie moga, przez wyzwalane w nich potegi, stac sie dla obserwatora przezyciem rownie doglebnym i wstrzasajacym jak powodz czy tajfun. Juz trzesienie ziemi, zajscie podmikroskopijne w skali gwiazd, wykracza poza chlonnosc ludzkich zmyslow. Prawdziwa groze, jak i przejmujacy zachwyt, wzbudzaja w czlowieku wydarzenia ani zbyt gigantyczne, ani nadto drobne. Nikt nie zdola doswiadczyc gwiazdy jak kamienia czy brylantu. Najmniejsza z gwiazd, ocean oceanow wiecznego ognia, juz z dystansu miliona kilometrow staje sie wybiegajaca za horyzonty sciana zaru, a w zblizeniu zatraca wszelki ksztalt, rozpadly w chaotyczne wiry jednakowo oslepiajacych plomieni: tylko z wielkiej dali chlodniejsze leje chromosfery maleja, w plamy sloneczne.
Zreszta ta sama prawidlowosc, udaremniajaca przezycie jako doznawanie ogromu, dziala wsrod samych ludzi. Mozna wspolczuc mekom jednostki, rodziny, lecz zaglada tysiecy tak samo jak milionow istnien jest zamknieta w liczbach abstrakcja, ktorej tresci egzystencjalnej nie da sie ogarnac.
Totez kawitacyjne roztrzaskanie ciala niebieskiego, planety czy ksiezyca, stanowi osobliwie skromne widowisko zachodzace nie tylko z senna powolnoscia, ale przez bezglosny i leniwy przebieg jak gdyby sztucznie udawane, zwlaszcza ze aby je zobaczyc i nie zginac, trzeba widziec je przez teleskop lub na ekranie monitora, a chirurgowie sideralni ogladaja postepujaca eksplozje przez filtry, kolejno nasuwane na aparatury obiektywow, zeby dokladnie sledzic fazy rozpadu. Wskutek tego obraz, wybiorczo postrzegany w monochromatycznych pasmach widma, raz zolty jak sloma, raz czerwony jak cynober, sprawia wrazenie niewinnej igraszki kalejdoskopowej, a nie ponadczlowieczego kataklizmu.
Kwinta milczala do godziny zero. Kawitacje Ksiezyca mialo spowodowac osiemnascie pociskow, biegnacych z dalekiego okola ku jego rownikowej powierzchni po trajektoriach typu ewolwenty.
Jak sie okazalo, GOD mial niestety slusznosc, wyprowadzajac te operacje poza obszar pewnie obliczalnych przedsiewziec.
Gdyby wszystkie glowice trafily skorupe pustynnego trabanta pod tym samym katem, gdyby, drazac w niej tunelowe przestrzeliny, zbiegly sie wokol jego ciezkiego jadra; gdyby z zaprogramowana w sekundach dokladnoscia obrocily to wciaz nie ostygle, polplynne jadro w gaz, odlamy rozwalanego Ksiezyca, przy ktorych Himalaje sa okruszkami, rozbieglyby sie po dotychczasowej orbicie, a udarowa fala wyzwolonej nagle mocy spowodowalaby tylko mierne trzesienia ziemi i pchnela ku szelfom kontynentow ocean seria dlugich fal tsunami.
Jednakowoz Kwinta wmieszala sie w operacje. Trzy pociski „Hermesa“, biegnace ku Ksiezycowi od strony tarczy planetarnej, napotkaly ciezkie rakiety balistyczne i zmiazdzywszy je w rozzagwione kleby gazu, daly przedwczesny zaplon niesionych ladunkow sideralnych. Wskutek tego nie doszlo do zaplanowanego zesrodkowania wszystkich udarow w jadro ksiezycowe naraz i kawitacja nastapila mimosrodkowo. Czesc poludniowej skorupy i glebokich mas skalnych obruszyla sie ulewa na Kwinte, a reszta — jakichs szesc siodmych masy — weszla na wyzsza orbite. Stalo sie tak dlatego, poniewaz sideratory mialy wtargnac przez skorupe w jadro po spiralach, wiec przykwintanskie pchac pekajacy glob ku planecie, a odkwintanskie ku Sloncu; skoro te wlasnie, co mialy chronic planete od meteorytowego potopu, ulegly staranowaniu, ze sto trylionow ton gorotworow spadlo mnostwem eliptycznych trajektorii na Kwinte. Czesc splonela od atmosferycznego tarcia, lecz najwieksze odlamy, tryliony ton, wpadly szerokim rozrzutem do oceanu, a skrajne zbombardowaly wybrzeza Norstralii. Planeta wziela w bok ulamek Ksiezyca jak ladunek srutu bijacy pod ostrym katem.
W dwie setne sekundy po zaplonie kawitacyjnych glowic Ksiezyc okryl sie caly zoltawa chmura tak gesta, ze pozornie urosl — jakby puchl. Potem nadzwyczaj pomalu, niby w zwolnionym filmie, jal sie rozwierac, rozlupywany na nieregularne kawaly, jak pomarancza rwana niewidzialnymi pazurami, a z pekniec skorupy tryskal dlugimi wystrzalami jasno gorejacy zar, rowny slonecznemu. W osmej sekundzie kawitacji kleby udarowych fal plonac nadaly rozdzieranemu Ksiezycowi wyglad olbrzymiego krzaka ognistego w prozni. Bijacy blask zacmil najblizsze gwiazdy. W sterowni grawitacyjnej wszyscy zmartwieli, zastygli przy monitorach. Slychac bylo jedynie tykot chronometrow odliczajacych postepy lunoklazmu, a z ogniowego klebowiska wylatywaly omglone kurzawa, pekajace jak kartacze Alpy, Kordyliery, Wezuwiusze — az ta potworna chmura zaczela sie powoli rozciagac i juz jej zrazu kraglokrzaczasty ksztalt zmienial sie, wydluzany — nie trzeba bylo patrzec na przyrzady, aby wiedziec, ze za kilka godzin Ksiezyc pocznie padac na planete. Czy na dobre, czy na zle — trafil ja z dala od lodowego pierscienia i dopiero kolo polnocy odchylony roj odlamkow w zderzeniach iskrzacych sie jak fajerwerk tuz nad atmosfera przeszyl lodowa plaszczyzne.
Tak demonstracja sily zwichnela sie w kataklizm.
ESCHATOLOGIA KOSMICZNA
Po poludniu nastepnego dnia Steergard wezwal do siebie Nakamure i obu pilotow. Tuz po katastrofie „Hermes“ wyszedl pelna moca manewrowej silowni nad ekliptyke, by opuscic chmary odlamow ksiezycowych, i zmierzal parabolicznym kursem w strone Slonca. Zarazem wyrzucal i zostawial za rufa sondy radiowe i transmitery. Nadawaly komunikaty, wyjasniajace, ze Kwinta sama sciagnela na siebie gruzy rozbitego Ksiezyca, bo salwa rakiet balistycznych zaklocila kawitacje tak, ze jej ekscentryczny przebieg dal rykoszet w planete.
Jego skutki, dostrzegalne optycznie, choc statek potroil juz dystans od Kwinty, byly przerazliwe. Z oceanicznego epicentrum rozbiegly sie fale tsunami. Masy wod, spietrzonych na stukrotna wysokosc najwiekszych przyplywow, zalaly, jako blizsze, wschodnie wybrzeza Heparii i tysiacmilowym frontem zatopily jej ogromna rowninna polac. Ocean wtargnal w glab ladu i nie odplynal caly, tworzac jeziora rozmiaru morz, bo gleboka plyta litosferycznego plaszcza Kwinty ulegla zgnieceniu, a wody zapelnily powstale na powierzchni depresje.
Zarazem biliony ton wody, wypchniete kipiaca para powyzej stratosfery, zamknely cala tarcze planetarna lita powloka chmur. Tylko cienki pierscien lodowy jasnial nad nia w Sloncu jak brzytwa.
Steergard zazadal od Nakamury sprawozdania ze spinoskopii, wykonywanej bezustannie od lunoklazmu. Natychmiast po nim kazal wystrzelic z pokladu i wprowadzic na orbite Kwinty przed nia i za nia najciezsze agregaty magnetronowe, istne molochy wraz z zasilaczami sideralnymi, kazdy o masie siedmiu tysiecy ton, i otoczyc je dla oslony przed mozliwym atakiem miotaczami spojnego ciazenia. Byly to bombowe gracery jednorazowego uzytku i zgodnie z ustalonym przez sztab SETI planem mialy sluzyc do anihilacji asteroidow, jesliby „Hermes“ napotkal je lecac ku Kwincie, niezdolny przez swa przyswietlna szybkosc manewrowac dla wyminiecia przeszkod, ktorym nie oparlyby sie tarcze ochronne.
Nim Nakamura przedstawil rezultaty spinoskopii, Steergard ni z tego, ni z owego zagadnal drugiego pilota, skad mu sie wzielo prastare zawolanie lacinskie
Tempe nie pamietal.
— Nie mysle, abys byl kiedys filologiem. Raczej czytales Poego.
Na te slowa Steergarda pilot potrzasnal bezradnie glowa.
— Byc moze, Poe? Ten pisarz? Fantastycznych opowiadan? Raczej watpie. Zreszta nie przypominam sobie moich lektur... sprzed Tytana. Czy to wazne?
— To sie dopiero okaze. Ale nie teraz. Prosze o wyniki. Nakamura nie otworzyl jeszcze ust, gdy Steergard dorzucil:
— Czy aparatura byla atakowana?
— Dwukrotnie. Gracery zniszczyly kilkadziesiat rakiet. Ugiecia holenbachowskie przerwaly odbior spinogramow bez szkody dla obrazu.
— Skad wystartowaly te rakiety?
— Z ugodzonego ladu, ale spoza obszaru katastrofy.
— A dokladniej?
— Z czterech miejsc systemu gorskiego, pietnascie stopni pod kolem podbiegunowym. Wyrzutnie sa podziemne i utwardzone imitacja skaly. Takich wyrzutni jest tam wiecej — w pasmach poludnikowych, az po zwrotnik. Zdjecia wykryly ponad tysiac. Zapewne jest ich wiecej, ale najwyrazniej daly sie dostrzec te, ktore staly prostopadle do pola impulsowego. Planeta obraca sie, a pole pozostaje nieruchome. Przy ciaglej spinoskopii powstalby obraz bez wszelkiej wartosci — jakby przeswietlany rentgenem czlowiek obracal sie podczas robienia zdjec. Dlatego przeszlismy na tomografie migawkowa w mikrosekundach. Dotychczas zebralo sie kilkanascie milionow klatek. Chcialem doczekac konca, to znaczy pelnego obrotu Kwinty, i dopiero potem dac wszystkie tasmy GODowi...
— Rozumiem — dokonczyl za niego Steergard. — GOD nie dostal jeszcze zdjec i nie zbilansowal ich?
— Calosci nie. Zdazylem przejrzec zbiorczo cogodzinne zbitki tomogramow.
— A wiec jednak cos! Slucham.
— Wole, zeby astrogator sam przejrzal najostrzejsze spinogramy. Opis w slowach nie moze byc obiektywny. Niemal wszystko widoczne na filmach daje podstawy do okreslonej interpretacji, ale nie do calkiem pewnej diagnozy.
— Dobrze.
Wstali. Nakamura wetknal dysk do magnetowidu i jego monitor zajasnial. Przez ekrany biegly rozmazane dygocace smugi, fizyk manipulowal chwile nastrojeniem, obraz sciemnial, az zobaczyli koliste widmo z czarna kragla plama w centrum i nierownomiernie rozjasnionym okolem..Nakamura przesuwal obraz dopoty, az wypukla powierzchnia planetarna znalazla sie w dolnej polowie ekranu. Nad krzywizna litosfery, nieprzejrzyscie czarna, rozposcierala sie tak samo wygietym pasmem bialawa mgla, najgestsza wzdluz styku z horyzontem: atmosfera z mikroskopijnymi klaczkami chmur. Fizyk przestroil widmo, schodzac od lekkich do coraz ciezszych pierwiastkow. Gazy atmosferyczne znikly jak zdmuchniete i nieprzenikniona dotad czern kontynentalnej plyty poczela sie rozjasniac.
Tempe stal miedzy Harrachem i dowodca, wpatrzony w ekran. Zaznajomil sie z planetarna spinoskopia jeszcze na pokladzie „Eurydyki“, lecz zastosowanej z