Wybral numer przelozonego i oznajmil:
– Mamy juz trojke, szefie. Nowy to pewnie O’Donnell. Ten o wygladzie menela to Reacher. Chyba zlapali przynete.
Piec tysiecy kilometrow dalej, w Nowym Jorku, ciemnowlosy czterdziestolatek siedzial we wspolnym biurze kilku linii lotniczych nieopodal skrzyzowania Park Avenue i Czterdziestej Drugiej Ulicy. Przed chwila kupil bilet w obie strony z lotniska La Guardia do Denver w Kolorado. Uregulowal naleznosc platynowa karta visa wystawiona na Alana Masona.
21
Droga do Santa Ana wiodla na poludniowy wschod, obok Anaheim, przez hrabstwo Orange. Miasto lezalo w odleglosci czterdziestu kilometrow na zachod od gor Santa Ana, w ktorych biora poczatek nieslawne wiatry – pojawiajace sie znienacka, suche, gorace i doprowadzajace do szalenstwa cale Los Angeles. Reacher byl kilkakrotnie swiadkiem skutkow ich dzialania. Raz przybyl do miasta po wizycie w bazie piechoty morskiej w Camp Pendleton. Drugim razem wyskoczyl do niego na weekendowa przepustke z Fort Irwin. Pamietal banalne karczemne sprzeczki z finalem w postaci wielokrotnego zabojstwa pierwszego stopnia. Slyszal historie o przypaleniu grzanki, co doprowadzilo do pobicia zony, zakonczonego kara wiezienia i rozwodem. Widzial faceta, ktory zostal dotkliwie poturbowany za to, ze szedl zbyt wolno po chodniku.
Na szczescie tego dnia nie bylo wiatru. Powietrze bylo gorace i nieruchome, brazowe i ciezkie. Uprzejmy acz uporczywy zenski glos nagrany na GPS wypozyczonego auta O’Donnella kazal im zjechac z Piatki na poludnie od zoo, na wysokosci Austin. Nastepnie powiodl ich platanina ulic w okolice Muzeum Sztuki hrabstwa Orange. Tuz przed muzeum polecil skrecic w lewo, a nastepnie w prawo i ponownie w lewo, by oznajmic, ze zblizaja sie do celu podrozy.
Najwyrazniej tak wlasnie bylo.
O’Donnell zaparkowal woz obok przydroznej skrzynki na listy o wygladzie labedzia. Samo pudlo na listy bylo metalowa skrzynka odpowiadajaca standardom poczty Stanow Zjednoczonych, umieszczona na slupie i pomalowana biala farba. Na szczycie skrzynki widnial pionowy ksztalt wyciety z drewnianej plyty. Wspomniany ksztalt mial dluga, pelna wdzieku szyje, zaokraglony grzbiet i uniesiony kuper. On rowniez zostal pomalowany na bialo z wyjatkiem ciemnopomaranczowego dzioba i czarnych oczu. Jesli dodac do tego skrzynke pocztowa pelniaca funkcje tulowia zwierzecia, bylo to calkiem sugestywne przedstawienie.
– Nie uwierze, ze Swan** Swan (ang.) – labedz. sam to zrobil – stwierdzil O’Donnell.
– Dostal go w prezencie od bratanka lub bratanicy – odparla Neagley. – Chcieli nadac temu domowi odrobine ciepla.
– Pewnie zakladal to ustrojstwo, gdy go odwiedzali.
– To mile z jego strony.
Za skrzynka na listy znajdowal sie waski betonowy podjazd prowadzacy do podwojnej bramy i ogrodzenia wysokosci poltora metra, wykonanego z drutu pokrytego zielona izolacja z plastiku. Cztery slupki wienczyl maly ananas odlany z jakiegos stopu. Obie bramy byly zamkniete, na obu widnial znak „Uwaga! Zly pies”. Podjazd prowadzil do garazu mieszczacego jeden samochod. Sciezka wiodla do drzwi wejsciowych malego, parterowego, otynkowanego domu w kolorze brazowym przypominajacym opalenizne. Nad oknami znajdowaly sie male markizy z blachy falistej, kojarzyly sie z brwiami. Podobny, wezszy daszek umieszczono wyzej, nad drzwiami. Wszystko sprawialo powazne, surowe, stonowane, pozbawione frywolnosci wrazenie. Typowo meska siedziba.
Wokol panowaly bezruch i cisza.
– Dom wyglada na pusty – zauwazyla Neagley. – Jakby nikogo nie bylo.
Reacher skinal glowa. Na podworku przed domem rosla jedynie trawa. Brakowalo roslin – kwiatow lub krzewow.
Trawnik sprawial wrazenie wyschnietego i nieco zarosnietego, jakby skrupulatny wlasciciel przestal go podlewac jakies trzy tygodnie temu.
Nie dostrzegli zadnego systemu alarmowego.
– Rozejrzyjmy sie – zaproponowal Reacher. Wysiedli z samochodu i podeszli do pojedynczej bramy.
Reacher nacisnal dzwonek. Poczekal. Nie uslyszal odpowiedzi. Wokol budynku biegla wydeptana sciezka. Ruszyli nia w kierunku przeciwnym do mchu wskazowek zegara. W bocznej czesci garazu znajdowaly sie drzwi dla sluzby. Byly zamkniete. Z tylu domu odnalezli dmgie drzwi prowadzace do kuchni. Takze zamkniete. Przez okno mozna bylo dojrzec mala kuchnie, staromodna, nieodnawiana od czterdziesta lat, chociaz czysta i praktyczna. Nie dostrzegli sladow balaganu. Brudnych naczyn. Urzadzenia kuchenne byly pokryte zielona emalia w groszki. Stol i dwa krzesla. Puste miski dla psa ustawione rowno na podlodze pokrytej zielonym linoleum.
Za drzwiami do kuchni znajdowala sie opuszczana roleta i schodek prowadzacy na male, wybetonowane patio. Roleta byla czesciowo zasunieta. Za nia mozna bylo dostrzec lekko zaciagniete kotary. Pewnie byla to sypialnia, byc moze pelniaca rowniez funkcje azylu.
W calej okolicy panowala cisza. Z domu nie dolatywal zaden halas ani dzwiek pomszanych przedmiotow, z wyjatkiem slabego, podprogowego buczenia, ktore sprawilo, ze wlosy na ramionach Reachera stanely deba, a w glebi jego podswiadomosci rozlegl sie slaby sygnal alarmowy.
– Drzwi do kuchni? – zapytal O’Donnell.
Reacher skinal glowa. O’Donnell wsunal reke do kieszeni i wyjal kastet. Scisle mowiac, kastet wykonany z materialu ceramicznego, choc taki przedmiot ma niewiele wspolnego z kubkami i spodeczkami. Wykonuje sieje z mieszanki sproszkowanych mineralow, ksztaltuje pod ogromnym cisnieniem i spaja klejem epoksydowym. Takie kastety sa przypuszczalnie twardsze od stali, a z pewnoscia od mosiadzu, z ktorego pierwotnie wykonywano te bron. Proces odlewania pozwala nadac powierzchni uderzeniowej wymyslny ksztalt. Cios zadany takim przedmiotem przez olbrzyma wielkosci Davida O’Donnella przypominalby uderzenie pilka do kregli nabijana zebami rekina.
O’Donnell zacisnal palce na kastecie i zwinal dlon w piesc. Podszedl do kuchennych drzwi i delikatnie uderzyl szybe z backhandu, jakby chcial zwrocic uwage lokatora bez wprawiania go w przerazenie. Szyba pekla i do srodka wpadl trojkatny kawalek rozbitego szkla. O’Donnell mial tak dobra koordynacje mchow, ze zatrzymal dlon zanim ta dotarla do postrzepionych fragmentow szyby. Uderzyl jeszcze dwa razy, oczyszczajac otwor na tyle, aby moc wlozyc reke do srodka. Nastepnie zdjal kastet, podwinal rekaw i wsunal ramie, aby przekrecic galke.
Lekko uchylil drzwi.
Zaden alarm sie nie wlaczyl.
Reacher wszedl pierwszy. Zrobil dwa kroki i zamarl. Buczenie stalo sie jeszcze glosniejsze. Wyczul w powietrzu charakterystyczna won. Slyszal podobny dzwiek i wdychal podobny zapach znacznie czesciej, niz chcialby pamietac.
Buczenie wydawal roj oszalalych much.
Won byla odorem rozkladajacego sie ciala wydzielajacego gnilne plyny i gazy.
Neagley i O’Donnell staneli za nim. Zamarli bez mchu.
– Domyslalismy sie tego – powiedzial O’Donnell tak, jakby zwracal sie do samego siebie. – Nie jestesmy zaszokowani.
– Takie odkrycie zwykle wywoluje szok – odparla Neagley. – Mam nadzieje, ze tak pozostanie.
Zaslonila usta i nos. Reacher przekroczyl prog kuchni. Na podlodze w korytarzu nie bylo niczego, jednak cuchnacy odor i buczenie znacznie sie wzmogly. W powietrzu unosil sie roj much – ogromnych, niebieskich i lsniacych. Owady bzyczaly i uderzaly gwaltownie o sciany, wydajac cichy dzwiek. Znajdowaly sie po jednej i drugiej stronie na wpol uchylonych drzwi.
– Lazienka – powiedzial Reacher.
Dom Swana mial uklad podobny do ukladu domu Franza, byl jednak bardziej przestronny, poniewaz dzialki budowlane w Santa Ana sa wieksze niz w Santa Monica. Nizsza cena nieruchomosci oznacza wiecej miejsca. Przez srodek domu biegl korytarz, a kazdy pokoj byl prawdziwym pomieszczeniem zamiast jedynie czescia jednej, otwartej przestrzeni. Kuchnie polozona z tylu domu oddzielalo od frontowego salonu pomieszczenie przeznaczone