– Wlasnie. Od poczatku bylismy w bledzie. Trzeba przyjac inna hipoteze. Ze Franz otrzymal dramatyczny telefon od Orozca lub Sancheza. Od kogos, kto mial dla niego szczegolne znaczenie. Komu byl cos winien. Nie klienta, lecz czlowieka, ktoremu nie mogl odmowic. Musial wkroczyc do akcji i pomoc niezaleznie od tego, co pomyslalaby Angela i Charlie.
W pokoju zapadlo milczenie.- Orozco skontaktowal sie z Departamentem Bezpieczenstwa Krajowego. To trudna sprawa. Jedyne kreatywne posuniecie, ktore dostrzeglismy do tej pory. Mozna odniesc wrazenie, ze Orozco zrobil wiecej od Franza.
– Ludzie Mauneya sadza, ze Orozco zginal przed Franzem – zauwazyl O’Donnell. – To moze miec znaczenie.
– Tak – przytaknela Dixon. – Gdyby to Franz prowadzil sprawe, dlaczego zlecalby tak powazne zadanie Orozcowi? Wedlug mnie sam zrobilby to lepiej. To wskazuje, ze kolejnosc zdarzen byla inna, nie sadzicie?
– Masz racje – odparl Reacher. – Nie popelnijmy kolejny raz tego samego bledu. A moze wszystko zaczelo sie od Swana?
– Swan nie pracowal.
– W takim razie od Sancheza, a nie od Orozca.
– Raczej od ich obu.
– Sugerowaloby to, ze chodzi o Vegas, a nie Los Angeles. Czy nasze liczby moga miec cos wspolnego z kasynem?
– Niewykluczone – przytaknela Dixon. – Byc moze chodzi o liczbe wygranych po rozpracowaniu systemu.
– Jaka gre rozgrywa sie dziewiec, dziesiec lub dwanascie razy dziennie?
– Praktycznie kazda. Nie istnieje cos takiego jak minimalna lub maksymalna liczba rozgrywek.
– Karty?
– Niemal na pewno, jesli w gre wchodzi system. O’Donnell skinal glowa.
– Szescset piecdziesiat nieprzewidzianych wygranych po sto tysiecy. To wzbudziloby zainteresowanie kazdego.
– Nie pozwoliliby facetowi wygrac szescset piecdziesiat razy przez cztery kolejne miesiace.
– Moze bylo ich kilku. Moze mamy do czynienia z kartelem.
– Musimy pojechac do Vegas.
W tym momencie zadzwonil telefon w pokoju Dixon. Podniosla sluchawke. Jej pokoj, jej telefon. Sluchala przez chwile, a nastepnie podala ja Reacherowi, mowiac:
– To Curtis Mauney, do ciebie.
Reacher odebral sluchawke i przedstawil sie.
– Andrew MacBride wsiadl do samolotu w Denver. Leci do Las Vegas. Informuje was o tym wylacznie przez uprzejmosc. Zostancie tam, gdzie jestescie. Zadnych samodzielnych dzialan, zrozumiano?
42
Postanowili, ze zamiast leciec, pojada do Vegas samochodem. Latwiej wszystko zaplanowac i zorganizowac, a do celu dotra w tym samym czasie. Poza tym na poklad nie mogliby zabrac pistoletow, a wiedzieli, ze bron wczesniej czy pozniej bedzie im potrzebna. Reacher zszedl na dol, czekajac, az pozostali sie spakuja. Neagley pojawila sie pierwsza. Wymeldowala sie i podpisala rachunek, nawet na niego nie patrzac. Postawila swoja torbe przy drzwiach i przysiadla sie do Reachera. Drugi zjawil sie O’Donnell, a na koncu Dixon z kluczykami samochodu od Hertza.
Umiescili rzeczy w bagazniku i zajeli miejsca. Dixon i Neagley z przodu, Reacher i O’Donnell z tylu. Ruszyli na wschod od Sunset, przebijajac sie przez zakorkowane ulice w strone Pietnastki. Zamierzali pojechac nia na polnoc przez gory, a nastepnie ruszyc na polnocny wschod do Vegas.
Pietnastka biegla w poblizu miejsca, nad ktorym trzy tygodnie wczesniej przynajmniej dwukrotnie zawisl helikopter. Na wysokosci dziewieciuset metrow, w samym srodku nocy, z otwartymi drzwiami. Reacher postanowil sobie, ze nie bedzie patrzyl, lecz to zrobil. Kiedy zjechali ze wzgorz, przylapal sie na tym, ze spoglada na zachod w kierunku plaskich brazowych polaci pustyni. Podobnie uczynila Neagley. I Dixon. Na chwile oderwala wzrok od drogi, aby spojrzec w lewo. Zmruzyla oczy w promieniach zachodzacego slonca i opadly jej kaciki ust.
Zatrzymali sie na obiad w Barstow, w Kalifornii, w nedznej przydroznej jadlodajni, ktora nie miala zadnych zalet poza ta, ze stala przy autostradzie. Przed nimi rozciagalo sie pustkowie. Knajpa byla brudna, obsluga ospala, a jedzenie kiepskie. Chociaz Reacher nie byl smakoszem, nawet on poczul sie oszukany. Kiedys Reacher, Dixon lub Neagley, a z pewnoscia O’Donnell poskarzyliby sie lub cisneli krzeslem w okno, jednak tego wieczoru nikt sie nie odezwal. Zjedli trzy dania, popili slaba kawa i ruszyli dalej.
Mezczyzna w ciemnoniebieskim garniturze zadzwonil z parkingu przy Chateau Marmont.
– Wyjechali. Cala czworka.
– Dokad? – zapytal jego szef.
– Recepcjonistka sadzi, ze do Vegas. Podsluchala rozmowe.
– Swietnie. Tam to zalatwimy. Wszystko w jednym miejscu. Nie lec. Wroc samochodem.
Kiedy czarnowlosy czterdziestolatek podajacy sie za Andre w MacBride’a opuscil rekaw laczacy samolot z terminalem lotniska w Los Angeles, pierwsza rzecza, na ktora zwrocil uwage, byl rzad automatow do gry. Czarnych, srebrnych i zlotych masywnych skrzyn z migoczacymi neonowymi swiatlami. Ze dwadziescia sztuk ustawionych plecami do siebie w rzedzie liczacym po dziesiec maszyn. Kazdy z automatow mial przed soba wykonany z winylu taboret. Kazdy byl wyposazony w waska szara polke u dolu z popielniczka po lewej i uchwytem na kubek po prawej stronie. Dwanascie z dwudziestu taboretow bylo zajetych. Mezczyzni i kobiety wpatrywali sie w ekran osobliwym wzrokiem wyrazajacym zmeczenie i koncentracje.
Andrew MacBride postanowil sprobowac szczescia. Pomyslal, ze rezultat bedzie zwiastunem przyszlego sukcesu. Jesli wygra, wszystko bedzie dobrze.
A jesli przegra?
Usmiechnal sie. Wiedzial, ze jesli przegra, zdola to sobie jakos wytlumaczyc. Nie byl przesadny.
Usiadl na taborecie, opierajac lokiec na teczce. W kieszeni trzymal portmonetke. Wyciagnal ja i wysypal na dlon wszystkie cwiercdolarowki, ktore udalo mu sie uzbierac. Nie bylo tego wiele. Ulozyl krotki szereg monet na polce pomiedzy popielniczka i uchwytem na kubek.
Jedna po drugiej wsunal je do automatu, sluchajac przyjemnego metalicznego dzwieku. Czerwone diody elektroluminescencyjne wyswietlily informacje, ze ma cztery proby. Powinien nacisnac duzy panel dotykowy, aby rozpoczac gre. Zuzyty i poplamiony dotknieciami milionow palcow.
Zaczal go naciskac raz za razem.
Cztery pierwsze proby zakonczyly sie fiaskiem.
Za piatym razem wygral.
Rozlegl sie stlumiony dzwiek dzwonka i cicha syrena. Automat zakolysal sie lekko, jakby solidna maszyna ukryta w srodku odliczala setke cwiercdolarowek. Monety zabrzeczaly i wysypaly sie do wkleslego metalowego naczynia w poblizu jednego z jego kolan.
Z Barstow w Kalifornii do Las Vegas w Nevadzie bylo jakichs trzysta kilometrow. W nocy, gdy jedzie sie