Reacher pojechal dalej. Prelude nie rzucala sie w oczy, lecz nie chcial, aby samochod widziano zbyt wiele razy w tym samym miejscu. Skrecil na najblizszym skrzyzowaniu i stanal w odleglosci pieciuset metrow od fabryki. Milczal. Nie mial nic do powiedzenia.
Telefon Neagley zadzwonil powtornie. Jej prywatna komorka. Odebrala. Wysluchala. Rozlaczyla sie i zamknela oczy.
– Dzwonil moj znajomy z Pentagonu – oznajmila. – Rakiety opuscily fabryke w Kolorado.
70
Jesli Mahmoud dostanie rakiety, sprawa ich przerosnie. Beda musieli pogodzic sie z porazka i dalej zyc. Reacher spojrzal na Neagley. Uniosla powieki i popatrzyla mu w oczy.
– Jak sadzisz, ile waza? – zapytal Reacher.
– Waza?
– Jaki maja ciezar. W kilogramach.
– Skad mam wiedziec. Sa nowe. Nigdy ich nie widzialam.
– Tak sadzilem.
– Musza byc ciezsze od stingera, wiecej potrafia. Z drugiej strony waga rakiety nie moze byc zbyt duza, zeby mogl ja przenosic jeden czlowiek. Razem z wyrzutnia, czesciami zapasowymi i instrukcja rakieta wazy pewnie jakies dwadziescia kilogramow.
– W sumie bedzie szesnascie i pol tony.
– Potrzebna ciezarowka z naczepa – stwierdzila Neagley.
– Przecietna predkosc na autostradach miedzystanowych? Osiemdziesiat kilometrow na godzine?
– Pewnie tak.
– Pojedzie na polnoc I-dwadziescia piec i I-osiemdziesiat, a pozniej skreci na zachod, do Nevady. To jakies tysiac piecset kilometrow. Mamy osiemnascie godzin. Powiedzmy dwadziescia. Kierowca musi odpoczac.
– Nie pojedzie do Nevady – zaprzeczyla Neagley. – Nevada to scierna. Przeciez nie zamierzaja ich niszczyc, tylko uzyc.
– Niewazne. Istotne jest jedynie to, ze miejsce, do ktorego jedzie, jest oddalone o osiemnascie godzin jazdy od Denver.
Neagley potrzasnela glowa.
– To chory pomysl. Nie mozemy czekac dwadziescia cztery godziny. Sam powiedziales, ze moga byc dziesiatki tysiecy zabitych.
– Jeszcze nikt nie zginal.
– Nie mozemy czekac – powtorzyla Neagley. – Latwiej zatrzymac ciezarowke, gdy bedzie wyjezdzac z Denver. Moze pojechac doslownie wszedzie. Do Nowego Jorku. Na lotnisko JFK albo La Guardia. Do Chicago. Chcesz, aby odpalili Little Wing na lotnisku O’Hare?
– Chyba nie.
– Kazda minuta zwloki oznacza, ze ciezarowke trudniej bedzie odnalezc.
– No to mamy moralny dylemat – przyznal Reacher. – Dwoje ludzi, ktorych znamy, lub dziesiec tysiecy, ktorych nie mielismy okazji poznac.
– Musimy komus powiedziec. Nie odpowiedzial.
– Musimy, Reacher.
– Moga nas nie posluchac. Nie posluchali przed jedenastym wrzesnia.
– Szukasz wymowek. Zmienili sie. Musimy komus powiedziec.
– Zrobimy to – zgodzil sie Reacher. – Tylko nie teraz.
– Karla i Dave beda mieli wieksze szanse, jesli kilka druzyn SWAT stanie u ich boku.
– Zartujesz. Jesli dojdzie do walki, zostana uznani za nieuniknione ofiary wsrod ludnosci cywilnej.
– Nawet nie zdolamy sforsowac ogrodzenia – powiedziala Neagley. – Zginie Dixon, zginie O’Donnell, zginie dziesiec tysiecy i my.
– Chcialbys zyc wiecznie?
– Nie chce umrzec jutro. A ty?
– Nie zalezy mi.
– Powaznie.
– Nigdy mi nie zalezalo. Dlaczego mialoby byc inaczej?
– Jestes chory.
– Spojrz na jasniejsza strone sytuacji.
– Jaka?
– Moze nie wydarzy sie zadne z nieszczesc, o ktorych wspomnialas.
– Niby dlaczego?
– Moze zwyciezymy. Ty i ja.
– Tutaj? Byc moze, ale pozniej? Mozesz sobie pomarzyc. Nawet nie wiemy, dokad jedzie ta ciezarowka.
– Pozniej sie dowiemy.
– Tak sadzisz?
– Jestesmy w tym dobrzy.
– Wystarczajaco dobrzy, aby zaryzykowac zycie dziesieciu tysiecy ludzi dla dwoch?
– Mam nadzieje – odparl Reacher.
Pojechal dwa kilometry na poludnie i zaparkowal ponownie na kretej bocznej uliczce przed warsztatem, w ktorym naprawiano harleye. W oddali widzial helikopter New Age.
– Jaki maja system zabezpieczen? – zapytal.
– Pewnie czujniki ruchu na ogrodzeniu, solidne zamki we wszystkich drzwiach i czlowieka w budce wartowniczej przez cala dobe. Normalnie nie potrzeba nic wiecej, ale dzisiaj nie bedzie normalnie. Zapomnij o tym. Wiedza, ze jestesmy w poblizu. W srodku bedzie cala ochrona New Age, zabarykadowana, z bronia gotowa do strzalu.
– Siedmiu ludzi.
– Siedmiu, o ktorych wiemy. Moze byc ich wiecej.
– Moze.
– Beda stali po jednej stronie ogrodzenia, a my po drugiej.
– Ogrodzenie zostaw mnie.
– Nie ma sposobu, aby je pokonac.- To nie bedzie konieczne. Przeciez maja brame. Kiedy zapadna calkowite ciemnosci?
– O dziewiatej.
– Wczesniej nie wystartuja. Mamy siedem godzin. Siedem z dwudziestu czterech.
– Nigdy nie mielismy dwudziestu czterech godzin.
– Wybralas mnie na dowodce. Jesli mowie, ze mamy, to tak jest.
– Mogli ich juz zastrzelic.
– Nie zastrzelili Franza, Orozca ani Swana. Nie chca zostawiac sladow balistycznych.
– To chore.
– Nie mam zamiaru stracic dwoch kolejnych ludzi – powiedzial Reacher.
Ponownie objechali kwartal New Age, szybko i nie rzucajac sie w oczy. Zwracali uwage na uksztaltowanie terenu. Brama znajdowala sie posrodku frontowego ogrodzenia. Tuz za nia, na srodku, stal glowny budynek, do ktorego prowadzil krotki podjazd. Z tylu – trzy mniejsze zabudowania. Jedno blisko ladowiska, drugie nieco dalej.