– Czy dostane za to inny caly wolny dzien?

– Moze Dawn podzieli z toba zmiane ktorejs nocy?

Nieuprzejmie prychnelam, choc babcia stala obok, patrzac na mnie z surowa mina. Wiedzialam, ze za chwile palnie mi wyklad.

– Och, no dobrze – mruknelam niechetnie. – Zobaczymy sie o piatej.

– Dzieki, Sookie – powiedzial. – Wiedzialem, ze moge na ciebie liczyc.

Sprobowalam czuc z tego powodu dume. Jednakze dobroc wydala mi sie nudna zaleta. „Tak, na Sookie zawsze mozna liczyc, Sookie zawsze przyjdzie i pomoze, bo nie ma dziewczyna zadnego zycia osobistego!”.

Coz, moglam oczywiscie bez problemu pojechac do Billa po dziewiatej wieczor. Moj wampir i tak bedzie na nogach przez cala noc.

Praca nigdy mi sie tak nie ciagnela jak tego dnia. Nie moglam sie skoncentrowac na tyle, by blokowac naplyw mysli otaczajacych mnie ludzi, poniewaz bez przerwy myslalam o Billu. Na szczescie w barze bylo niewielu klientow, w przeciwnym razie zalalaby mnie masa niechcianych mysli. Niestety mimowolnie odkrylam, ze Arlene spoznia sie okres i moja przyjaciolka boi sie, czy nie jest w ciazy. Zanim zdolalam sie powstrzymac, przytulilam ja. Przyjrzala mi sie badawczo, po czym straszliwie sie zaczerwienila.

– Weszlas w moj umysl, Sookie? – spytala ostro. Arlene byla jedna z nielicznych osob, ktore po prostu przyjely do wiadomosci istnienie mojego daru, nie probujac w zaden sposob go wyjasniac ani nie nazywajac mnie z jego powodu dziwadlem. Zauwazylam jednak, ze nawet ona nie mowila o tej sprawie ani zbyt czesto, ani normalnym tonem.

– Przepraszam, nie zrobilam tego specjalnie – baknelam. – Nie jestem dzisiaj za bardzo skupiona.

– No to w porzadku. Od tej chwili jednak staraj sie nad soba panowac. – Pogrozila mi palcem, jednoczesnie potrzasajac glowa; ogniste loki poruszyly sie przy jej policzkach.

Odnioslam wrazenie, ze zaraz sie rozplacze.

– Przepraszam – powtorzylam i ruszylam wielkim krokiem do magazynu, by sie tam uspokoic. Staralam sie trzymac glowe prosto, lecz z trudem powstrzymywalam lzy.

Uslyszalam, jak otwieraja sie za mna drzwi.

– Hej, Arlene, przeciez cie przeprosilam! – warknelam. Chcialam zostac sama. Czasami Arlene mieszala telepatie z umiejetnoscia przewidywania przyszlosci. Balam sie, ze mnie spyta, czy naprawde jest w ciazy. Lepiej kupilaby sobie w aptece test ciazowy.

– Sookie. – To byl Sam. Polozyl mi reke na ramieniu i lekko mnie odwrocil ku sobie. – Co sie dzieje?

Jego lagodny glos z niewiadomych wzgledow poglebil moj smutek.

– Wolalabym, zebys na mnie nakrzyczal – jeknelam. – Inaczej sie rozplacze!

Rozesmial sie cicho i krotko, po czym objal mnie ramieniem.

– O co chodzi? – Nie poddawal sie i nie odchodzil.

– Bo ja… – I tu utknelam.

Nigdy nie dyskutowalam otwarcie o moim problemie (jak go nazywalam) ani z Samem, ani z nikim innym. Wszyscy w Bon Temps znali pogloski zwiazane z przyczynami mojej „odmiennosci”, wyraznie jednak nikt nie rozumial, ze non stop musze sluchac ich umyslowego belkotu, czy tego chce, czy nie… Ach te ich codziennie narzekania, narzekania, narzekania…

– Uslyszalas cos, co cie zdenerwowalo? – spytal spokojnie i trzezwo. Dotknal srodka mojego czola, sugerujac specyficzne znaczenie slowa „slyszec”.

– Tak.

– Nic na to nie mozesz poradzic, prawda?

– Nic.

– Nienawidzisz tego, co, kochanie?

– Och, tak!

– A wiec nie ma w tym twojej winy?

– Staram sie nie podsluchiwac ludzi, ale nie zawsze potrafie sie obronic przed naplywem ich mysli. – Poczulam, ze lza, ktorej nie moglam dluzej tlumic, zaczyna splywac po moim policzku.

– Powiedz, jak to robisz, Sookie? To znaczy… jak sie przed tym bronisz?

Wygladal na naprawde zainteresowanego i chyba wcale mnie nie uwazal za kogos gorszego od siebie. Podnioslam nieco glowe i wpatrzylam sie w jego wielkie, piekne, niebieskie oczy.

– Po prostu… trudno sie cos takiego opisuje komus, kto tego nie potrafi… Stawiam takie umyslowe ogrodzenie… blokade… taka sztuczna ochrone… jakby stalowe plyty miedzy moim mozgiem i umyslami innych osob.

– Musisz pilnowac, by to ogrodzenie nie… opadlo?

– Tak. Utrzymywanie go wymaga ode mnie ogromnej koncentracji. Jakos przez caly ten czas troche sie… oddzielam sie od mojego umyslu i moze wlasnie dlatego ludzie uwazaja mnie za stuknieta. Jedna polowa mojego mozgu stara sie podtrzymywac te stalowe plyty, podczas gdy druga skupia sie na przyjmowaniu zamowien, totez czasami nie mam sily na prowadzenie logicznej rozmowy. – Czulam olbrzymia ulge, ze moge komus o tym opowiadac.

– Slyszysz slowa czy raczej docieraja do ciebie wrazenia?

– Hmm… wszystko zalezy od osoby, ktorej… slucham. I od jej stanu. Jesli ktos jest pijany albo zaniepokojony, otrzymuje jedynie obrazy, wrazenia, zamiary… W przypadku osob trzezwych i spokojnych czesto slysze slowa i widze nieco obrazow.

– Wampir twierdzi, ze jego mysli nie slyszysz.

Poczulam sie bardzo dziwnie na mysl, ze Bill i Sam rozmawiali o mnie.

– Zgadza sie – przyznalam.

– Czy ten fakt cie relaksuje?

– O tak, zdecydowanie – odrzeklam szczerze.

– A moje mysli slyszysz, Sookie?

– Nie chce nawet probowac! – odrzeklam pospiesznie. Ruszylam do drzwi magazynu, lecz zatrzymalam sie z reka na galce. Wyciagnelam chusteczke z kieszeni szortow i delikatnie starlam lzy z policzka. – Jesli zajrze w twoj umysl, bede musiala odejsc z pracy, Sam! A lubie ciebie i lubie tu pracowac.

– Och, tylko kiedys sprobuj, Sookie – odpowiedzial niedbale, po czym odwrocil sie, wyjal z kieszeni ostry noz i zaczal nim otwierac karton z butelkami whisky. – Nie przejmuj sie mna. Mozesz tu pracowac, jak dlugo chcesz.

Wytarlam stolik, na ktory Jason rozsypal sol. Zanim poszedl, zjadl hamburgera i frytki. Wypil tez pare piw.

Zastanowilam sie nad propozycja Sama.

Dzis nie bede probowala go posluchac. Byl na to przeciez przygotowany. Poczekam, az intensywnie sie czyms zajmie. Wslizgne sie jedynie na moment w jego umysl i poslucham jego mysli. Wszak sam mnie zachecal, co zreszta wydalo mi sie osobliwe i absolutnie unikatowe.

Milo otrzymac zaproszenie.

Poprawilam makijaz i wyszczotkowalam wlosy. Nosilam teraz rozpuszczone, poniewaz Bill wyraznie taka fryzure lubil, choc przeszkadzala mi ona w pracy.

Kiedy wreszcie nadszedl koniec mojej zmiany, wzielam torebke z szuflady w biurze Sama.

* * *

Dom Comptonow – podobnie jak dom mojej babci – stal z dala od glownej drogi. Byl nieco lepiej widoczny z drogi gminnej niz nasz, a z jego okien rozciagal sie widok na cmentarz, ktorego nasz nie mial. Powodem (przynajmniej czesciowym) bylo wyzsze usytuowanie domu Comptonow. Znajdowal na szczycie pagorka i skladal sie z pelnych dwoch kondygnacji. Dom babci posiadal dwie zapasowe sypialnie na pietrze i stryszek, lecz nie bylo to pelne pietro – w najlepszym razie polpietro.

W pewnym momencie swojej dlugiej historii Comptonowie mieli bardzo mily dom. Nawet w ciemnosciach dostrzegalam jego urokliwosc. Wiedzialam jednak, ze w swietle dziennym zauwazylabym zapewne, ze filary sie luszcza, drewniane deski wygladaja na wypaczone, a podworko zaroslo niczym dzungla. W wilgotnym cieple Luizjany roslinnosc rozwija sie niezwykle szybko, trzeba wiec ja czesto przycinac, stary pan Compton zas nie mial zwyczaju wynajmowac pomocnikow, totez gdy oslabl, pozostawil podworko na laske losu.

Вы читаете Martwy Az Do Zmroku
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату