Skorzystal z chustki raz jeszcze, pociagnal nosem i rzucil: – Prowadzi pan dziwne zycie, nieprawdaz?
– Boja wiem?
– Tylko prosze nikomu nie mowic, ze ona nic na sobie nie miala. Prosze mi to obiecac, Andrew.
– Obiecuje.
Powiedzialem, ze musze powiadomic Pucinellego, iz dziewczyna jest bezpieczna, a Cenci, natychmiast zaniepokojony, znowu wymogl na mnie wiadoma obietnice. Zrobilem to bez wiekszego zniecierpliwienia, bo teraz napiecia i stresy beda pojawialy sie i znikaly w najdziwniejszy sposob, a powrot ofiary do domu nie oznaczal konca drogi przez meke.
Na szczescie Pucinelli pelnil dyzur w karetce, choc moglem pewnie przekazac wiadomosc przez urzadzenia podsluchowe.
– Jest juz w domu – rzucilem lakonicznie. – Jestem teraz w willi. Dziewczyna spi na gorze.
– Alessia? – Niedowierzanie, ulga, cien podejrzliwosci.
– We wlasnej osobie. Nafaszerowana prochami, ale cala i zdrowa. Bez pospiechu, pospi jeszcze dobrych pare godzin. Jak sytuacja?
– Andrew! – Nuta rozdraznienia. – Co tam sie wydarzylo?
– Przyjedzie pan tu sam?
Krotka chwila ciszy na laczach. Zauwazyl kiedys, ze zawsze formuluje sugestie w formie pytan, i chyba faktycznie tak bylo. To bylo proste – podsunac komus mysl i czekac na podjecie decyzji. Wiedzial, ze telefon jest na podsluchu, sam polecil jego zalozenie i nagrywanie kazdej bez wyjatku rozmowy. Powinien domyslec sie, ze o pewnych rzeczach bede chcial porozmawiac z nim na osobnosci.
– Tak – odparl. – Przyjade.
– Teraz, rzecz jasna, bedzie pan mial nielichego haka na tych dwoch porywaczy w mieszkaniu, zgadza sie? A gdy odzyska pan okup, nie watpie, ze przywiezie pan pieniadze od razu tutaj, do willi? Badz co badz, naleza one do signora Cenci.
– Oczywiscie – odrzekl ochryplym glosem. – Ale ta decyzja moze nie zalezec ode mnie.
– Mhm. No coz… ma sie rozumiec, ze sfotografowalem wszystkie banknoty.
Chwila ciszy. – Paskudny z pana typ, wie pan o tym?
– Nie raz zdarzylo sie, ze rzeczy ginely z policyjnego depozytu.
– To potwarz! Oskarza pan
– Bynajmniej. Posterunki policji to nie banki. Jestem pewien, ze carabinieri z radoscia pozbeda sie niewygodnej odpowiedzialnosci zwiazanej z pilnowaniem tak duzej kwoty pieniedzy.
– To materialy dowodowe.
– Pozostali porywacze sa wciaz na wolnosci i bez watpienia nadal maja na nie chrapke. Pieniadze beda bezpieczne dopiero, gdy znajda sie w sejfie ktoregos z bankow signora Cenci.Znow chwila milczenia. – Moze da sie to zalatwic – rzekl niepewnym tonem, choc w jego glosie wciaz wyczuwalo sie gniewna nute. – Wobec tego, do zobaczenia w willi.
Odlozylem sluchawke ze smutnym usmiechem na twarzy. Ufalem Pucinellemu, ale moje zaufanie nie odnosilo sie do wszystkich strozow prawa. W Ameryce Poludniowej, gdzie pracowalem kilkakrotnie, porywacze regularnie przekupywali lub zastraszali gliniarzy, aby ci przymykali oko na ich ciemne sprawy. Zwyczaj ten nie byl obcy kidnaperom takze w innych czesciach swiata. Porywacze nie maja skrupulow ani sumienia, sa zwykle bezlitosni i wielu policjantow musialo przez nich wybierac miedzy obowiazkami sluzbowymi a bezpieczenstwem swoich rodzin, zwlaszcza zon i dzieci.
W niecale dziesiec minut pozniej Pucinelli oddzwonil do mnie.
– Tak dla panskiej wiadomosci… cos sie ruszylo. Prosze przyjechac, jesli pan chce. Niech pan podjedzie od zachodu, czyli od naszej strony. Dopilnuje, aby pana przepuszczono.
– Dzieki.
Partnerom to by sie nie spodobalo, ale pojechalem. Studiowalem cale mnostwo przypadkow oblezen i bywalem na wykladach osob bioracych w wielu z nich udzial, jednak nigdy dotad sam w czyms takim nie uczestniczylem – zal mi bylo przepuscic taka okazje. Przebralem sie z uniformu kierowcy w stroj zwyklego, pospolitego przechodnia, rzeczy wypozyczylem z obszernych szaf znajdujacych sie w rezydencji i w rekordowym czasie dotarlem na miejsce.
Pucinelli dotrzymal slowa, przy pierwszej zaporze czekala na mnie przepustka, ktora pomogla mi bez przeszkod dotrzec az do ambulansu. Wszedlem do srodka, tak jak stamtad wyszedlem, przez niewidoczne od strony domu drzwi po stronie pasazera, i zastalem tam Pucinellego wraz z technikiem i trzema mezczyznami w garniturach.
– Przyszedl pan… – rzekl.
– Dzieki za zaproszenie.
Usmiechnal sie do mnie lekko i przedstawil mnie cywilom – negocjatorowi i dwom psychiatrom.
– Panowie doktorzy dziela sie z nami wiedza na temat zmian zachodzacych w psychice porywaczy – rzekl formalnym tonem Pucinelli.
Obaj mezczyzni potakneli bezglosnie.
– Na ich stan psychiczny wplywa przede wszystkim zachowanie niemowlecia – ciagnal Pucinelli. – Dziecko bardzo czesto plakalo. Najwyrazniej mleko, ktore dostarczylismy, zaszkodzilo malenstwu jeszcze bardziej.
Jak na komende, z „pluskwy” podlozonej w mieszkaniu doszedl zawodzacy szloch malego dziecka, a sadzac po wyrazie twarzy pieciu mezczyzn, ktorych mialem przed soba, ten dzwiek na dluzsza mete byl w stanie wyprowadzic z rownowagi nie tylko rozdraznionych niekorzystnym dla nich obrotem spraw porywaczy.
– Czterdziesci minut temu – rzucil Pucinelli, sciszajac przejmujacy szloch niemowlecia – porywacz o glebokim glosie zadzwonil tu i powiedzial, ze on i jego kompan wyjda z mieszkania, jesli tylko spelnione zostana pewne podstawowe warunki. Nie chca juz samolotu, zrezygnowali tez z zadan. Chca miec jedynie pewnosc, ze ich nie wystrzelamy. Za jakies dwadziescia minut… bo to mialo byc po godzinie od ich telefonu… maja wypuscic matke z dzieckiem. A potem wyjdzie jeden z porywaczy. W zadnym z sasiednich mieszkan nie moze byc
Spojrzalem na niego. – Czy przedyskutowali to wszystko miedzy soba? Slyszal pan, jak snuja plany wyjscia? Wychwycil pan to dzieki podsluchowi?
Pokrecil glowa. – Nie. Ani slowa.
– I zadzwonili do pana niemal zaraz po tym, jak Alessia wrocila do domu?
– Podejrzanie szybko.
– Nie przypuszcza pan, ze maja krotkofalowke? – spytalem.
– Tak. – Westchnal. – Przez ostatnich pare dni monitorowalismy czestotliwosci radiowe. Bez rezultatu, choc pare razy przyszlo mi do glowy, ze porywacze otrzymuja dokladne instrukcje, co maja robic.
Instrukcje, dodalem w duchu, od kogos nader inteligentnego, opanowanego i zuchwalego. Szkoda, ze ktos taki wykorzystywal swoj nieposledni potencjal do celow przestepczych.
– Co zamierzaja zrobic z okupem? – zapytalem.
– Zostawia w mieszkaniu.
Zerknalem na ekran, ktory wskazywal umiejscowienie nadajnika ukrytego w walizce z okupem, ale panel byl ciemny. Nachylilem sie, wlaczylem ekran i po chwili ujrzalem na nim mrugajace wciaz w tym samym miejscu swiatelko sygnalizatora. Przynajmniej walizka musiala byc nadal w mieszkaniu.
– Chcialbym pojsc tam jako przedstawiciel signora Cenci – oznajmilem. – Aby dopilnowac, ze wszystko zostanie nalezycie zabezpieczone.
– No dobrze – odparl Pucinelli, tlumiac w sobie irytacje.
– To spora kwota – dodalem, choc nie bylo to konieczne.
– No tak… oczywiscie… – Wydawal sie poirytowany, chyba dlatego, ze sam byl czlowiekiem z gruntu uczciwym, a do tego komunista. Taka fortuna w rekach jednego czlowieka stanowila dla niego jawny afront i nie przejalby sie zbytnio, gdyby Cenci stracil te pieniadze.
Okna w mieszkaniu po drugiej stronie ulicy wciaz byly pozamykane. Podobnie jak okna w innych mieszkaniach