nawet, gdyby w ogrodzie na terenie jego rezydencji wyladowala cala armia Marsjan.

– Nie – odparlem. – Byl czwarty.

– Och – jeknela cicho, a ja nie klopotalem sie z wyjasnieniem, ze sprawdzilem, na ktorym miejscu przybyl na mete wspomniany kon, tylko dlatego, ze to ona miala go dosiasc. Zwykla ciekawosc, nic wiecej.

– Bylam prawie pod domem… widzialam juz wille w oddali. Zblizalam sie do bramy wjazdowej. Zwolnilam, aby skrecic na podjazd…

Klasyczne miejsce porwania. Tuz pod domem ofiary. Miala czerwony, sportowy woz, a poza tym jechala z opuszczonym dachem. Zawsze tak jezdzila, gdy byla ladna pogoda. Kiedy slyszalem takie opowiesci, dochodzilem do wniosku, ze pewne osoby ulatwiaja zadanie potencjalnym porywaczom.

– I wtedy nadjechal ten woz… czekalam, az mnie minie, aby skrecic… ale on nie pojechal dalej, zatrzymal sie pomiedzy moim autem a brama… blokujac mi droge. – Przerwala i spojrzala trwozliwie na ojca. – Nie moglam nic na to poradzic, tato, naprawde. Nic nie moglam zrobic.

– Moja malenka, moja kochana… – wydawal sie zaskoczony sugestia zawarta w slowach corki. W przeciwienstwie do mnie nie zdawal sobie sprawy, jak wielkie nosila w sobie brzemie winy, to byl zaledwie czubek gory lodowej, ale coz, jak dotad nie mial watpliwej przyjemnosci znalezc sie w podobnej sytuacji.

– Nie wiedzialam, co zamierzaja – powiedziala. – A potem wszystkie drzwiczki w tamtym aucie otworzyly sie rownoczesnie i ze srodka wypadlo czterech mezczyzn… wszyscy nosili przerazajace maski… naprawde okropne… maski diablow i jakichs potworow. Pomyslalam, ze chca mnie obrabowac. Rzucilam im torebke i probowalam wlaczyc wsteczny, wycofac woz… ale oni rzucili sie na mnie… wskoczyli do mojego samochodu… w jednej chwili byli juz w srodku…

Przerwala, gdy poczula, ze ogarnia ja zdenerwowanie, a Pucinelli wykonal obiema dlonmi kojacy, uspokajajacy gest.

– Byli naprawde szybcy – dodala przepraszajacym tonem. – Nic nie moglam zrobic…

– Signorina – rzekl ze spokojem Pucinelli – nie ma sie pani czego wstydzic. Jezeli porywacze chca kogos uprowadzic, to nic ich przed tym nie powstrzyma. Nawet kilku ochroniarzy nie bylo w stanie zapobiec porwaniu Aldo Moro. A co dopiero mowic o samotnej dziewczynie w odkrytym wozie… – Wzruszyl znaczaco ramionami, konczac bezglosnie acz wymownie swoj wywod, i to przynajmniej na razie ja uspokoilo.

Miesiac wczesniej w prywatnej rozmowie ze mna stwierdzil, ze kazda bogata dziewczyna rozbijajaca sie otwartym sportowym autem stanowi jawne zaproszenie do tego, by ktos ja zgwalcil albo porwal: – Nie twierdze, ze i tak by jej nie uprowadzili, ale zachowala sie glupio i nieodpowiedzialnie. Ulatwila im zadanie.

– Gdy ma sie dwadziescia trzy lata, pieniadze i slawe, jak mozna nie cieszyc sie zyciem, nie jezdzic w sloneczny dzien otwartym sportowym autem? Co by jej pan doradzil – aby jezdzila w kolko po rezydencji, oczywiscie za pozamykanymi na cztery spusty bramami?

– Owszem – odparl. – Podobnie jak pan, gdyby zwrocono sie do panskiej firmy z prosba o porade. Za to przeciez wam placa.

– Niby tak…

Alessia mowila dalej: – Nalozyli mi na glowe plocienny kaptur… a potem poczulam slodkawa won…

– Slodkawa? – spytal Pucinelli.

– No wie pan. Eter. Chloroform. Cos w rym rodzaju. Zachcialo mi sie spac. Probowalam stawiac opor… Ale oni unieruchomili mi rece… dzwigneli w gore… i to wszystko, co pamietam.

– Wyniesli pania z auta?

– Chyba tak. Najwyrazniej. Musialo tak byc.

Pucinelli pokiwal glowa. Jej woz zostal odnaleziony na waskiej drodze przy jednej z farm, jakies poltora kilometra od Villa Francese.

– Obudzilam sie w namiocie – rzekla Alessia.

– W namiocie? – powtorzyl Cenci, zdenerwowany.

– Tak… to znaczy, ten namiot byl rozbity wewnatrz pokoju, ale z poczatku nie zdawalam sobie z tego sprawy.

– Jaki to byl namiot? – spytal Pucinelli. – Prosze go opisac.

– Och… – Machnela reka. – Znam kazdy cal, kazdy szew tego namiotu. Zielone plotno. Jakies dwa i pol metra kwadratowego… moze mniej. Byl wysoki… moglam w nim stanac wyprostowana.

Czyli namiot ze stelazem.

– Mial tez podloge. Z bardzo twardego plotna. Szarego. Wodoodpornego, jak sadze, choc to oczywiscie nie mialo znaczenia…

– Kiedy sie pani obudzila – wtracil Pucinelli – co sie wtedy stalo?

– Jeden z porywaczy kleczal obok na podlodze i klepal mnie otwarta dlonia po twarzy. Dosc mocno. Szybciej, mowil. Szybciej. Kiedy otworzylam oczy, chrzaknal i powiedzial, ze gdy tylko powtorze kilka slow, bede mogla spac dalej.

– Nosil maske?

– Tak… maske diabla… pomaranczowa… z mnostwem brodawek.

Wszyscy wiedzieli, o jakich slowach mowila. Sluchalismy ich w nieskonczonosc, nagranych na pierwsza z otrzymanych przez nas tasm. „Mowi Alessia. Prosze, zrobcie, co kaza. Zabija mnie, jesli tego nie zrobicie”. Glos belkotliwy, znieksztalcony od prochow, ale nietrudny do rozpoznania.

– Wiedzialam, co mowie – rzekla. – Wiedzialam, kiedy sie juz na dobre obudzilam, ale w tamtej chwili wszystko bylo takie rozmyte i nierealne. Prawie nie widzialam jego maski… bo odplywalam, to znow powracalam do rzeczywistosci. Czulam sie jak we snie.

– Czy widziala ich pani kiedykolwiek bez masek? – spytal Pucinelli.

Kaciki bladych ust wykrzywil watly usmiech. – Nigdy wiecej nie zobaczylam zadnego z nich, nawet w masce. Juz nigdy. Nikogo. Pierwsza osoba, ktora ujrzalam od tamtego dnia, byla ciotka Luisa… siedzaca przy moim lozku… robiaca makatke… i pomyslalam, ze snie. – W jej oczach nagle pojawily sie lzy, zamrugala powiekami, by sie ich pozbyc. – Powiedzieli… ze jak bede probowala zobaczyc ich twarze, to mnie zabija. – Przelknela sline. – Wiec… nie probowalam.

– Uwierzyla im pani?

Chwila przerwy. W koncu powiedziala: – Tak – i to z takim przekonaniem, ze wszyscy zrozumielismy, co musiala wtedy odczuwac. Cenci, choc sam wierzyl w grozby porywaczy, wydawal sie zdruzgotany. Pucinelli z powaga zapewnil ja, ze postapila slusznie, a ja podzielalem to przekonanie.

– Powiedzieli… ze wroce bezpiecznie do domu… jesli bede cicho… i jesli ty, tato… zaplacisz za moje uwolnienie… – Wciaz tlumila w sobie lzy. – Tato…

– Najdrozsza… zaplacilbym kazda sume. – On takze byl bliski lez.

– Tak – wtracil rzeczowo Pucinelli. – Pani ojciec zaplacil okup. Spojrzalem na niego.

– Zaplacil – powtorzyl policjant, spogladajac znowu na Cenciego. – Ale w jakiej kwocie i gdzie go zlozyl, tylko on wie. W przeciwnym razie wciaz jeszcze bylaby pani w rekach porywaczy.

Cenci odpowiedzial: – Mialem szczescie, ze dano mi druga szanse po tym, jak panscy ludzie…

Pucinelli odchrzaknal teatralnie. – Kontynuujmy. Signorina, prosze opowiedziec nam, jak wygladalo pani zycie przez ostatnie szesc tygodni.

– Nie wiedzialam, ile czasu uplynelo, dopoki nie powiedziala mi tego ciotka Luisa. Stracilam rachube czasu… dni plynely jeden za drugim, a kazdy z nich byl identyczny jak poprzedni. Nigdy nie odpowiadali na moje pytania. Nie warto bylo w ogole pytac… ale czasami pytalam, chocby po to, by uslyszec wlasny glos. – Przerwala. – Dziwnie sie czuje, gdy tak wiele mowie. Bywalo, ze calymi dniami nie wypowiedzialam ani slowa.

– Czy oni cos do pani mowili, signorina?

– Wydawali mi polecenia.

– Jakie polecenia?

– Abym zabrala jedzenie. Wystawila wiadro… – Przerwala, po czym dorzucila pospiesznie: – Tu, w tym pokoju, to wszystko wydaje sie takie straszne… okropne…

Powiodla wzrokiem po szlachetnych regalach, ciagnacych sie az pod wysoko sklepiony sufit, przyjrzala sie obitym jedwabnym brokatem fotelom i miekkiemu, jasnemu chinskiemu dywanowi, zascielajacemu wylozona marmurowymi plytami posadzke. Wszystkie pomieszczenia w rezydencji przepelniala aura przepychu i zamoznosci, antyki od dziesiecioleci staly w tych samych miejscach, wydawalo sie, ze kazda z tych bezcennych rzeczy stanowi nieodlaczny element domu. Podczas swej kariery jezdzieckiej Alessia musiala widziec wiele zaniedbanych, tanich

Вы читаете Zagrozenie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату