ulga. – A wiec pan wie. Rozumie pan. Nie potrafilam powiedziec… wyrazic slowami… nie chcialam ich denerwowac… a poza tym… poza tym…
– Jest pani wstyd – dokonczylem.
– Och. – Jej oczy rozszerzyly sie. – N-no tak… Dlaczego?
– Nie wiem, ale prawie wszyscy odczuwaja to samo.
– Naprawde?
– Tak.
Siedziala przez chwile w milczeniu, po czym spytala: – Jak dlugo potrwa, nim… zdolam to w sobie przezwyciezyc?
Nie potrafilem jej odpowiedziec. – Niektorzy radza sobie z tym niemal natychmiast – odparlem. – Ale to jest jak z choroba albo z powaznymi obrazeniami ciala… rany musza sie zabliznic.
U niektorych proces ten trwal kilka dni, u innych pare tygodni, u niektorych cale lata, a byli tacy, ktorzy odczuwali skutki tego, co ich spotkalo, az do smierci. Bywalo, ze ci, co wydawali sie najsilniejsi, znosili to najgorzej. To oni zalamywali sie jako pierwsi. Nie sposob stwierdzic, jak bylo w jej przypadku, nie w jeden dzien po uwolnieniu.
Ilaria weszla do pokoju, ubrana w olsniewajaca szkarlatno-zlota toge i zaczela zapalac lampy.
– W radio wlasnie podali, ze zostalas uwolniona – rzekla do Alessi. – Uslyszalam to, kiedy bylam na gorze. Wykorzystaj kazda chwile spokoju, poki jeszcze mozesz. Zanim zdazysz mrugnac, paparazzi zleca sie tu jak muchy do miodu.
Alessia znow skulila sie w fotelu z nietega mina. Ilaria zas, jak pomyslalem z uszczypliwoscia, celowo wystroila sie na te wlasnie okazje: jeszcze jeden przyklad na to, ze nie chciala pozostawac w cieniu siostry.
– Czy panskie rady dotycza tez paparazzi? – spytala slabo Alessia, a ja pokiwalem glowa.
– Jezeli pani sobie zyczy.
Mijajac moj fotel, Ilaria poklepala mnie lekko po glowie. – Nasz Pan Dobra Rada nigdy nie traci rezonu. I nigdy nie przegrywa.
Zjawil sie Paolo Cenci z Luisa, on wydawal sie mocno zaniepokojony, ona – jak zawsze roztropna.
– Zadzwonil ktos ze stacji telewizyjnej – oznajmil Cenci. – Powiedzial, ze jedzie do nas woz transmisyjny. Alessia, lepiej zostan w swoim pokoju, dopoki nie odjedzie.
Pokrecilem glowa. – To na nic. Beda koczowac przed panska rezydencja i czekac na dogodna okazje. Lepiej miec to juz za soba. – Spojrzalem na Alessie. – Jezeli uda sie pani… wiem, ze to trudne… powiedziec do nich choc kilka slow, a przy tym jeszcze zazartowac, tym szybciej sie pani od nich uwolni.
– A to czemu? – spytala, zdziwiona.
– Poniewaz dobre wiadomosci maja krotki zywot w mediach. Jezeli dziennikarze uznaja, ze jest z pania kiepsko, nie dadza pani spokoju. Niech im pani powie, ze porywacze dobrze pania traktowali, ze cieszy sie pani z powrotu do domu i ze zapewne juz wkrotce wroci pani na tory wyscigowe. Gdyby zadali pani pytanie na tyle klopotliwe, ze wolalaby pani im nie odpowiadac, prosze sprobowac sie wewnetrznie wyciszyc i obrocic je w zart.
– Nie wiem… czy potrafie.
– Caly swiat chce uslyszec, ze wszystko z pania w porzadku – odparlem. – Ludzie chca odetchnac z ulga, widzac usmiech na pani twarzy. Jezeli uda sie to pani juz teraz, powinno to w znacznym stopniu ulatwic pani powrot do normalnego zycia. Znajomi beda spotykac sie z pania z prawdziwa przyjemnoscia, bez skrepowania, co na pewno mialoby miejsce, gdyby teraz dala sie pani poniesc emocjom i wpadla w histerie.
Cenci stanal w jej obronie. – Moja corka nie jest histeryczka.
– Rozumiem, o co mu chodzi – rzekla Alessia. Usmiechnela sie blado do ojca: – Slyszalam, ze placisz temu panu za rady, wiec lepiej chyba sie do nich stosowac…
Gdy tylko sie zmobilizowala, cala rodzina urzadzila calkiem przekonujacy i wiarygodny spektakl, niemal jak prawdziwi aktorzy. Najmniej problemow mialy z tym Ilaria i Luisa, Cenci jednak musial czuc sie dosc niezrecznie w roli mistrza ceremonii, gdy jak na gospodarza przystalo, wital ekipe telewizyjna w progach swego domu, a nawet pomagal przy przesuwaniu mebli i podlaczeniu rozstawionych kamer do gniazdek w scianach.
Druga ekipa telewizyjna zjawila sie, gdy pierwsza jeszcze rozkladala sprzet, po niej zas zjawilo sie kilka aut z fotoreporterami i dziennikarzami, w tym takze paru korespondentow zagranicznych dziennikow.
Ilaria uwijala sie wsrod nich jak szkarlatny ptak, gawedzac w najlepsze, i nawet Luisa, choc jak zawsze troche rozanielona i nieobecna, zachowywala postawe pelna powagi i dostojenstwa.
Obserwowalem caly ten cyrk zza lekko uchylonych drzwi biblioteki, podczas gdy Alessia siedziala w milczeniu w fotelu, a pod oczami robily sie jej coraz wieksze since.
– Nie dam rady. Nie zrobie tego – wyszeptala.
– Nie oczekuja, ze wystapi pani przed nimi jak na recitalu. To nie wieczor spiewu i tanca. Prosze po prostu zachowywac sie… zwyczajnie.
– I sprobowac wysilic sie na zart.
– Tak.
– Niedobrze mi – rzekla.
– Przywykla pani do tlumow – odparlem. – Przywykla pani do tego, ze ludzie na pania patrza. Prosze pomyslec, ze jest pani… – szukalem odpowiedniego porownania -…w kregu zwyciezcow, na mecie kolejnego wyscigu. Halas, gwar, scisk. To dla pani nic nowego, prosze to wykorzystac.
Przelknela sline, a kiedy przyszedl po nia ojciec, po prostu wyszla z biblioteki i bez mrugniecia okiem stawila czolo baterii fleszy, obiektywom kamer i calej masie pytan, ktorymi ja zasypano. Obserwowalem ja przez uchylone drzwi i sluchalem, jak odpowiada po wlosku, starannie dobierajac slowa.
– Ciesze sie, ze znow jestem w domu z moja rodzina. Nie, nic mi nie jest. Czuje sie dobrze. Owszem, mam nadzieje, ze juz niedlugo wroce na tory wyscigowe.
W swietle niezbednym dla pracy kamer telewizyjnych jej twarz wygladala wyjatkowo blado, zwlaszcza w porownaniu z olsniewajaca Ilaria, ale spokojny, delikatny usmieszek ani na chwile nie zniknal z jej ust.
– Nie, ani przez chwile nie widzialam twarzy porywaczy. Byli bardzo… dyskretni.
Dziennikarze zareagowali na to slowo znaczacymi usmieszkami i cichym, zduszonym chichotem.
– Tak, jedzenie bylo wspaniale… o ile ktos lubi spaghetti z puszki. Miala wysmienite wyczucie chwili, tym razem przedstawiciele prasy i telewizji rykneli nieskrepowanym smiechem.
– Mieszkalam w czyms w rodzaju duzego namiotu. Jakiej wielkosci? Jednoosobowej sypialni… Owszem, byl dosc wygodny… Przez wiekszosc czasu sluchalam muzyki…
Glos miala cichy, ale niewzruszony, jak skala. Reporterzy odnosili sie wobec Alessi z coraz wiekszym cieplem i zyczliwoscia – co odzwierciedlalo sie w ich pytaniach i sposobie ich zadawania – ona zas z rozbrajajaca szczeroscia wyjasniala im mankamenty prowadzenia sportowego kabrioletu i wyrazila ubolewanie, ze przysporzyla wszystkim tak wielu klopotow.
– Ile wynosil okup? Nie wiem. Ojciec mowi, ze w sumie nieduzo.
– Co bylo dla mnie najgorsze, jezeli chodzi o porwanie? – Powtorzyla pytanie, jakby sama sie nad tym zastanawiala, i po chwili odparla: – Chyba to, ze ominal mnie udzial w wyscigach Derby. Zaluje, ze nie moglam pojechac na Brunelleschim.
To byla kulminacja. Przy nastepnym pytaniu usmiechnela sie i powiedziala, ze ma jeszcze wiele do nadrobienia, jest troche zmeczona i uprzejmie spytala, czy zebrani zechca jej wybaczyc, jesli wlasnie w tym momencie zakonczy to spotkanie.
Jej slowa zostaly nagrodzone oklaskami. Sluchalem z nieklamanym zdumieniem, jak gromada najbardziej cynicznych typow na tym swiecie oddaje hold mlodziutkiej mistrzyni europejskich torow wyscigowych, a gdy wrocila do biblioteki, jej oczy promienialy blaskiem i cieplem. Byla usmiechnieta i zadowolona. W mgnieniu oka zorientowalem sie, w czym kryla sie tajemnica jej sukcesu i slawy – ta dziewczyna miala nie tylko talent i odwage, ale rowniez, a moze przede wszystkim, klase i styl.
ANGLIA
6