sasiedzi widzieli wchodzacych i wychodzacych mezczyzn, ale jak dotad nikt ich nie zidentyfikowal.

Usmiechnalem sie do siebie. Zdemaskowanie porywacza niemal na calym swiecie bylo niebezpieczne dla zdrowia i nikt nie mial ochoty odgrywac roli denuncjatora.

– Dom byl umeblowany przez wlasciciela, ale sprawdzilismy dokladnie i w jednym z pomieszczen na pietrze znalezlismy slady na dywanie wskazujace, ze wczesniej meble staly na nim przez dluzszy czas w nieco innych miejscach. – Przerwal i rzekl niepewnie: – Rozumie pan, Andrew?

– Oczywiscie – odparlem. – Wszystkie meble zostaly poprzestawiane.

– Zgadza sie. – Ulzylo mu. – Lozko, ciezki kredens, komoda i regal z ksiazkami. Wszystko przestawiono. Pokoj jest duzy, dostatecznie duzy, by mozna w nim rozbic namiot, a przez okno nie widac nic procz ogrodu i drzew. Z zewnatrz nie da sie zajrzec do srodka.

– Czy odnalazl pan cos uzytecznego… jakies slady w pozostalej czesci domu?

– Nadal szukamy. Zaledwie wczoraj weszlismy do tego domu. Pomyslalem, ze chcialby pan o tym wiedziec.

– Ma sie rozumiec. To wspaniale wiesci.

– A signorina Cenci – dodal. – Czy przypomniala sobie cos jeszcze?

– Na razie nie.

– Niech ja pan ode mnie pozdrowi.

– Nie omieszkam – zapewnilem.

– Jeszcze zadzwonie – powiedzial. – Czy moge, w razie gdyby zaszlo cos istotnego, zadzwonic do pana do domu? Wie pan, o co mi chodzi, abysmy mogli porozmawiac swobodniej…

– Smialo – odparlem. – Kiedy tylko pan zechce.

Pozegnal sie ze mna, a w jego glosie pobrzmiewala nuta zasluzonej satysfakcji, ja zas dopisalem to, czego sie wlasnie dowiedzialem, w aneksie do mojego raportu.

W czwartek rano wrocilem do Lambourn przede wszystkim po liste utworow muzycznych, a gdy przybylem na miejsce, zobaczylem, ze konie Popsy zostaly wlasnie wyprowadzone na trening.

A sama Popsy, procz dzinsow i koszuli, miala na sobie pikowana kamizelke, tym razem jasnorozowa, jakby lipcowy upal nie robil na niej najmniejszego wrazenia; do tego puszyste szpakowate wlosy otaczaly jej glowe jak osobisty cumulus.

Stala na podworzu przed stajniami, otoczona przez przestepujace z nogi na noge wierzchowce, a ujrzawszy mnie, przywolala do siebie przyjaznym, zamaszystym ruchem reki. Starajac sie nie okazywac zdenerwowania – aczkolwiek bez wiekszego powodzenia – wyminalem zwinnie kilka az zanadto ruchliwych ton miesni i stanalem obok niej.

Zielone oczy spojrzaly na mnie z ukosa. Usmiechnela sie. – Nie przywykl pan do koni, co?

– No coz… – odparlem niepewnie. – Jakos nie bardzo.

– Chcialby pan ujrzec je w galopie?

– Bardzo chetnie. – Lustrowalem wzrokiem jezdzcow, spodziewajac sie ujrzec wsrod nich Alessie, lecz jej tam nie bylo.

Grupa, zdawaloby sie calkiem niezorganizowana, ruszyla nagle w strone drogi, wierzchowce poslusznie ustawily sie w rownej linii, jeden za drugim, a Popsy ruchem glowy dala mi znak, abym poszedl za nia do kuchni, tam tez przy stole z kubkiem kawy w reku siedziala Alessia.

Wciaz wydawala sie blada, ale moze bladosc ta wynikala z kontrastu z ogorzala od slonca Popsy, a poza tym wygladala na wychudzona i potwornie oslabiona. Jej usmiech, kiedy mnie ujrzala, zrodzil sie w glebi oczu, a nastepnie splynal w dol, do uszminkowanych na rozowo ust – ot, mile, przyjacielskie powitanie.

– Andrew wybiera sie do Downs, aby obejrzec trening – rzekla Popsy.

– To swietnie.

– Ty nie trenujesz? – zwrocilem sie do Alessi.

– Nie… bo… a zreszta konie Popsy to skoczki.

Popsy skrzywila sie, jakby nie uwazala tego powodu za dosc przekonujacy, aby nie dosiasc ktoregos z nich, ale powstrzymala sie od komentarza.

Pogawedzilem z nia troche na ogolne tematy, ale Alessia niemal przez caly czas milczala.

We trojke zajelismy miejsca na przednim siedzeniu zakurzonego land rovera. Popsy prowadzila ze swoboda, jadac z Lambourn boczna droga i waskimi, pelnymi wybojow traktami, az w koncu znalezlismy sie na otwartej, porosnietej trawa przestrzeni.

Hen, na horyzoncie mocno pofaldowany teren rozplywal sie w oparach blekitnej mgielki, a pod naszymi stopami, gdy wyszlismy z land rovera, trawa byla przycieta na piec centymetrow. Jezeli nie liczyc spiewu ptakow dochodzacego z oddali, wokolo panowala kompletna cisza; promienie slonca grzaly, ze az milo, slychac bylo delikatny szelest materialu naszych ubran.

– Podoba sie tu panu, prawda? – zauwazyla Popsy, patrzac na moja twarz.

Pokiwalem glowa.

– Powinien pan przyjechac w styczniu, kiedy na rowninie hula lodowaty wiatr. Mimo ze dygocze sie z zimna, jest tu naprawde przepieknie.

Oslaniajac dlonia oczy, zlustrowalem wzrokiem pobliska kotline.

– Konie przybeda stamtad, cwalem – oznajmila. – Mina miejsce, gdzie teraz stoimy. Potem pojedziemy za nimi land roverem na tor przeszkod.

Znow pokiwalem glowa, choc nie mialem pojecia, czym rozni sie cwal, dajmy na to, od galopu, ale gdy u wylotu kotliny pojawily sie czarne punkciki, wierzchowce, zrozumialem, o jakiej predkosci mowila Popsy. Patrzyla w glebokim skupieniu przez wielka lornetke, az punkciki staly sie ksztaltami, a te z kolei nabraly ostrosci i zmienily sie w rozpedzone wierzchowce, gnajac jeden za drugim, tak ze kazdy z nich byl dobrze widoczny. Wydela wargi, ale nie wygladala na niezadowolona i juz wkrotce podazylismy za nimi, by zatrzymac sie pod nawisem wzgorza, a gdy wysiedlismy z samochodu, ujrzelismy konie biegajace w kolo, potrzasajace lbami i parskajace glosno.

– Widzi pan te przeszkody? – spytala Popsy, wskazujac na stojace w rownych odstepach formacje z drewna i krzewow, wygladajace jak odrzuty z toru wyscigow konnych. – To przeszkody szkoleniowe.

Aby konie nauczyly sie skakac. – Spojrzala na mnie i dorzucila. – To stacjonaty i oksery, uzywane przy treningach do biegow z przeszkodami. – Znow skinalem glowa. – Na placu cwiczen znajduje sie po szesc stacjonat z kazdego rodzaju, aby konie mogly dobrze sie rozruszac, ale dzis nie sa w najlepszej formie, wiec pokonaja tylko cztery ostatnie przeszkody.

Nagle oddalila sie i podeszla do swojej podekscytowanej czworonoznej rodzinki, Alessia zas z czuloscia rzekla: – Jest wspanialym trenerem, widzi, kiedy kon nie czuje sie najlepiej, nawet jesli z pozoru wszystko jest z nim w porzadku. Kiedy pojawia sie na placu, wszystkie zwierzeta instynktownie wyczuwaja jej obecnosc. I od razu unosza lby, jakby chcialy sie z nia przywitac.

Popsy skierowala trzy wierzchowce na drugi koniec placu cwiczen.

– Teraz te trzy konie pokonaja przeszkody – tlumaczyla Alessia. – A potem ich jezdzcy przesiada sie na inne wierzchowce i powtorza cwiczenie.

Zdziwilem sie. – Czyzby nie wszyscy jezdzcy potrafili skakac? – spytalem.

– Wiekszosc z nich nie jezdzi na tyle dobrze, aby moc uczyc. Z tych trzech prowadzacych szkolenie, dwaj sa zawodowymi dzokejami, a trzeci to najlepszy stajenny Popsy.

Popsy stanela przy nas z lornetka w dloni, podczas gdy trzy konie pokonaly przeszkode. Z wyjatkiem tetentu kopyt przy podejsciu do stacjonaty, wszystko odbylo sie niemal w zupelnej ciszy – po czesci dlatego, ze brakowalo komentarza sprawozdawcy, jak podczas relacji z zawodow w telewizji. Konie zdawaly sie czynic wiecej halasu, gdy pokonaly juz wszystkie przeszkody i zaczely sie oddalac.

Popsy wymamrotala cos pod nosem, zas Alessia rzekla: – Borodino dobrze skoczyl – z takim naciskiem w glosie, ze nie musiala dodawac, iz dwa pozostale wykonaly fatalne skoki.

Czekalismy, podczas gdy trzej jezdzcy szkoleniowi przesiedli sie na inne wierzchowce i pomkneli w dol zbocza na punkt startowy. Poczulem, ze Alessia poruszyla sie nagle nerwowo tuz obok mnie i wziela gleboki oddech, po czym odeszla na bok i zaczela niespokojnie krazyc w kolko. Popsy spojrzala na nia, lecz nie odezwala sie slowem, a po chwili Alessia zatrzymala sie i rzucila: – Jutro…

– Dzis, tu i teraz – oznajmila stanowczo Popsy i zawolala kogos imieniem Bob, zadajac, aby natychmiast do niej podjechal.Bob okazal sie mezczyzna w srednim wieku dosiadajacym kasztanowatego ogiera, ktory odlaczyl sie

Вы читаете Zagrozenie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату