– Cos w tym rodzaju.

– I ta wioska lezy o godzine drogi od Bolonii? Od domu, w ktorym przetrzymywano Alessie?

– Chyba tak… o ile znaloby sie droge. To miejsce na uboczu.

– A… czy… jest tam piekarnia?

Po krotkiej przerwie odparl. – Moi ludzie pojada tam niezwlocznie i wszystko gruntownie sprawdza. Ale… widzi pan, Andrew, przewozenie tam ofiary porwania byloby nierozsadne. Przeciez w wiosce takiej jak ta wszyscy doskonale sie znaja. Nie ma mowy, aby mozna bylo tam ukryc obca osobe.

– Niech pan rzuci nazwe Viralto w rozmowie z tym porywaczem, ktory wczesniej opowiadal wam o pierwszym domu, gdzie wieziono Alessie.

– Moze byc pan pewien, ze to zrobie – rzucil z zadowoleniem w glosie. – Wyznal mi wlasnie, ze to on byl jednym z czterech zamaskowanych mezczyzn, ktorzy porwali signorine Cenci. Podobno przesiadywal tam nocami i jej pilnowal, ale nigdy sie do niej nie odzywal, a ona przewaznie spala. – Przerwal. – Kilkakrotnie kazdego dnia pytalem go, jak nazywa sie ten z portretu pamieciowego. Twierdzi, ze ma na imie Giuseppe. Tak w kazdym razie mial sie do niego rzekomo zwracac i nie wie, czy bylo to jego prawdziwe imie, czy tez nie. Moze mowi prawde, a moze klamie. Tak czy owak, zamierzam go jeszcze o to zapytac. Moze ktoregos dnia powie cos innego.

– Enrico – rzeklem niesmialo – jest pan doswiadczonym sledczym, nie chcialbym niczego panu sugerowac…

Na drugim koncu lacza w Bolonii dal sie slyszec cichy smiech.

– Jakies wahanie? W panskim przypadku to cos nowego.

– Wobec tego… moze przed panskim wyjazdem do Viralto powinnismy naklonic Paolo Cenciego, aby obiecal nagrode za odzyskanie chocby czesci pieniedzy z okupu? Moglby pan wowczas pojechac tam z ta obietnica i portretem pamieciowym „Giuseppa”…?

– Wezmiemy takze zdjecia naszych porywaczy i Alessi – odparl. – Signor Cenci z pewnoscia zgodzi sie na ufundowanie nagrody. Tyle tylko ze… – przerwal – to Viralto… bylo tylko jakims slowem uslyszanym we snie.

– Slowem, ktore wywolalo silne zdenerwowanie, poty i przyspieszone bicie serca – dodalem. – Slowem, ktore ja przerazilo.

– Doprawdy? Hmm. W takim razie nie ma sprawy, przemkniemy przez te wioske jak sirocco.

– Prosze popytac wsrod dzieci – podpowiedzialem. Zasmial sie. – Juz to widze… ich matki nie pozwola nam.

– Szkoda.

Po skonczonej rozmowie zadzwonilem do Paolo Cenciego, ktory bez oporow zgodzil sie ufundowac nagrode, a potem raz jeszcze skontaktowalem sie z Pucinellim, aby to potwierdzic.

– Przygotuje ulotke do powielenia – oznajmil. – Bedzie tam informacja o nagrodzie i wszystkie zdjecia. Zadzwonie, jesli czegos sie dowiemy.

– Prosze zadzwonic niezaleznie od rezultatow.

– Dobrze, w porzadku.

Zadzwonil do mnie ponownie nazajutrz, w piatkowy wieczor, kiedy akurat pelnilem dyzur w dyspozytorni.

– Spedzilem w tej przekletej wiosce caly dzien – rzekl glosem pelnym wyczerpania. – Ci ludzie… zamykaja przed nami wszystko… drzwi, oczy, serca…

– Nic? – spytalem, nie ukrywajac rozczarowania.

– Cos mamy – odparl. – Tyle tylko ze nie wiem co. Nazwa Viralto wywarla spory szok u naszego rozmownego porywacza. Ale facet zarzeka sie, ze nic dla niego nie znaczy. Przysiega na dusze swojej niezyjacej matki, ale rownoczesnie poci sie jak wieprz. Klamie. – Zamilkl.

– Niestety, w Viralto… nie znalezlismy nic. Wzielismy ostro w obroty miejscowego piekarza, ktory rownoczesnie prowadzi niewielki sklepik spozywczy. W poblizu jego piekarni nie ma domu, gdzie mogla byc przetrzymywana Alessia, a przeszukalismy wszystko wzdluz i wszerz. Za jego pozwoleniem. Powiedzial, ze nie ma nic do ukrycia. Twierdzi, ze wiedzialby, gdyby Alessie przywieziono do wioski. Uwaza, ze wie o wszystkim, co sie tam dzieje. Mowi, ze nigdy jej tam nie bylo.

– I uwierzyl mu pan? – spytalem.

– Niestety tak. Pytalismy wszedzie, w kazdym domu. Zahaczylismy nawet kilkoro dzieci. Nikt nic nie wiedzial, nie dowiedzielismy sie niczego istotnego. Ale…

– Ale…? – powtorzylem z naciskiem.

– Spojrzalem na mape – rzekl, ziewajac. – Viralto lezy przy bocznej drodze, ktora nie prowadzi nigdzie indziej. Jesli jednak ktos minie zakret do wioski i pojedzie dalej, znajdzie sie na trasie wiodacej w gory i choc nie jest to wymarzony szlak, aby przekroczyc nim Apeniny, mozna tego dokonac i dotrzec az do Firenze. Niedaleko Viralto jest rezydencja, dawny zamek przebudowany obecnie na hotel. Moze signorina nie uslyszala calej wypowiedzi… moze ktos chcial powiedziec, ze co najmniej godzina drogi do Viralto, a stamtad jeszcze kawalek, do miejsca, do ktorego zmierzali? Ja jutro… – przerwal z westchnieniem.

– Jutro nie mam sluzby, a mimo to zamierzam troche popracowac. Pojade do tego hotelu i przemkne przezen jak sirrocoi

– Moze wystarczy, jesli wysle pan tam kilku swoich ludzi – zaproponowalem.Po dluzszej przerwie odparl z powaga: – Wydalem scisle zalecenie, ze nikt nie moze nawet kiwnac palcem w tej sprawie bez mojej wiedzy i nadzoru.

– Ach, tak.

– Wobec tego moze zadzwonie jutro, jesli to nie problem.

– Jutro bede pod tym numerem od czwartej az do polnocy – poinformowalem go, nie ukrywajac wdziecznosci. – Potem prosze krecic smialo na moj telefon domowy.

W sobote rano Popsy zadzwonila do mnie, akurat gdy krecilem sie po mieszkaniu, starajac sie nie dostrzegac rzeczy, ktore domagaly sie, abym niezwlocznie sie nimi zajal.

– Cos sie stalo? – spytalem, zaniepokojony tonem, jakim sie ze mna przywitala.

– Poniekad. Potrzebuje panskiej pomocy. Moze pan przyjechac?

– Natychmiast czy moze byc jutro? Mam dyzur od czwartej.

– W sobote po poludniu? – wydawala sie zdziwiona.

– Niestety tak.

Zawahala sie. – Alessia nie pojechala wczoraj na powrozku, poniewaz bolala ja glowa.

– Ach, tak… a dzis?

– Dzis po prostu nie miala ochoty. Widzi pan – rzekla nagle – powiedzialabym, ze na sama mysl o tym ogarniaja przerazenie… Ale dlaczego? Przeciez widzial pan, jak trzyma sie w siodle i jak plynnie wtedy pojechala? – W jej glosie slychac bylo wyrazna nute rozdraznienia i szczerego zatroskania. Kiedy nie odpowiedzialem od razu, zapytala z naciskiem: – Jest pan tam jeszcze?

– Tak zamyslilem sie tylko – powiedzialem. – Nie ulega watpliwosci, ze nie przerazily ja konie ani jazda konna. Moze bac sie… sam nie wiem, jak mam to wyrazic… zamkniecia… niemoznosci ucieczki… podczas jazdy na powrozku. To troche jak klaustrofobia, mimo iz jest sie na otwartej przestrzeni. Moze wlasnie dlatego nie chciala wczesniej pojechac na powrozku, ale sama, dosiadajac konia wtedy, w Downs, czula sie wysmienicie.

Zamyslila sie nad tym przez chwile, po czym rzekla: – Moze ma pan racje. Wczoraj na pewno miala kiepski nastroj… wiekszosc dnia przesiedziala w swoim pokoju, unikala mnie.

– Popsy… prosze jej nie przymuszac. Jest jej pani bardzo potrzebna, ale ona przede wszystkim oczekuje pani obecnosci, bez zadnych naciskow. Niech jej pani nie kaze jezdzic na powrozku, dopoki sama sie na to nie zdecyduje. Prosze jej powiedziec, ze wszystko gra, ze cieszy pania jej towarzystwo i ze moze robic, co zechce. Co pani na to? Potrafi sie pani na to zdobyc? Powie jej to pani? Obiecuje, ze przyjade jutro z samego rana.

– Tak, tak i jeszcze raz tak – odparla z westchnieniem. – Naprawde bardzo ja lubie. A pan niech przyjedzie na lunch i pokaze, jaki z pana magik. Prosze nie zapomniec czarodziejskiej rozdzki…

Pucinelli zadzwonil poznym wieczorem – mial wiesci dobre, zle i nijakie.

– Signorina miala racje – rzucil na wstepie z zadowoleniem w glosie. – Zabrano ja wlasnie do tego hotelu w okolicy Viralto. Skonsultowalismy sie z kierownikiem. Twierdzi, ze o niczym nie wie, ale pozwolil nam przeszukac wszystkie zabudowania, obecnie magazyny i spizarnie, a dawniej kwatery dla sluzby oraz stajnie dla koni

Вы читаете Zagrozenie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату