potrafilam nawet zejsc na dol… czulam sie przez to podle, ale nie moglam…

Zamyslilem sie przez chwile, po czym rzeklem: – Zacznij od poczatku. Od tego, jak wstalas. Pomysl o stroju do konnej jazdy. Pomysl o koniach. Pomysl o jezdzie przez miasto. Pomysl o kazdej z tych rzeczy z osobna, po kolei, i powiedz mi, ktora z tych mysli sprawia, ze czujesz sie taka… wzburzona.

Spojrzala na mnie z powatpiewaniem, ale w koncu zamrugala powiekami i zrobila, o co ja poprosilem. Po chwili pokrecila glowa. – Nie czuje sie teraz wzburzona. Nie wiem, o co w tym chodzi… Pomyslalam o wszystkim. To chlopcy. - Te ostatnie slowa jakby ktos z niej wypchnal, dobyly sie bez jej woli, gdzies z glebi.

– Chlopcy?

– Stajenni.

– A konkretnie?

– Ich oczy. – Znow jakby ktos to z niej wypchnal.

– Jezeli bedziesz jechac na koncu stawki, nie beda cie widziec – powiedzialem.

– Ale wciaz bede myslec o ich oczach.

Spojrzalem na jej zmeczone, wychudzone i przepelnione niepewnoscia oblicze. Nie wiem, czy jestem w stanie jej pomoc, stwierdzilem. Jej jest potrzebny zawodowiec, a nie amator wspierany glosem zdrowego rozsadku.

– Dlaczego wlasnie o ich oczach? – spytalem.

– Bo te oczy… – mowila glosno, jakby same te slowa wymagaly gwaltownosci. – Oni mnie obserwowali. Wiedzialam, ze to robia. Ze patrza na mnie. – Nagle odwrocila sie i z wsciekloscia kopnela opone land rovera. – Wchodzili do srodka. Wiem, ze tak bylo. Nienawidze tego… Nienawidze… Nie moge zniesc… ich wzroku… ich oczu…

Wyciagnalem rece, objalem ja i mocno przytulilem. – Alessio… Alessio… To nie ma znaczenia. A jesli nawet to robili… co z tego?

– Czuje sie… brudna… zbrukana.

– Jakbys zostala zgwalcona? – spytalem.

– Tak.

– Ale nie…?Pokrecila glowa. Bez slowa. Zdecydowanie.

– Skad wiesz, ze wchodzili do srodka? – spytalem.

– Suwak – odparla. – Mowilam ci, ze znalam kazdy, nawet najmniejszy fragment tego namiotu… wiedzialam, ile jest zabkow w zamku. I bywaly dni, kiedy byl otwarty wyzej niz zwykle. To oni rozsuwali suwak przy wejsciu… wchodzili do srodka i… a potem zapinali go, ale inaczej niz wczesniej… szesc albo siedem zabkow wyzej, dziewiec nizej… to mnie przerazalo.

Wciaz ja tulilem. Nie wiedzialem, co mam powiedziec.

– Probuje sie nie przejmowac – rzekla. – Ale wciaz mam koszmary… – Przerwala na chwile, po czym dodala: – Snia mi sie oczy.

Poglaskalem ja jedna reka po plecach, probujac pocieszyc.

– Powiedz mi wiecej… – rzucilem. – Co jeszcze jest dla ciebie nie do zniesienia?

Stala z twarza wtulona w moja piers tak dlugo, ze sadzilem, iz nic wiecej nie powie, a jednak z chlodna determinacja dodala: – Chcialam, aby mnie polubil. Chcialam, aby byl ze mnie zadowolony. Powiedzialam tacie i Pucinellemu, ze mial zimny, bezlitosny glos… ale tak bylo… tylko z poczatku. Za kazdym razem, kiedy przychodzil z mikrofonem… aby nagrac moja wypowiedz… zachowywalam sie zalotnie. – Przerwala. – Czuje wstret… do samej siebie… I tak przerazliwie… tak nieznosnie… sie wstydze… – Zamilkla i po prostu stala przy mnie.

– Czesto tak bywa, ze ofiary porwan zaczynaja darzyc swoich porywaczy sympatia – powiedzialem. – To nic niezwyklego. Zupelnie jakby czlowiek nie potrafil zyc bez przyjaznego kontaktu z innymi. W zakladach karnych wiezniowie i straznicy czesto utrzymuja przyjacielskie relacje. Kiedy terrorysci biora wieksza grupe zakladnikow, niektorzy z nich zaprzyjazniaja sie z jednym lub nawet kilkoma sposrod swoich oprawcow. Bywa, ze zakladnicy blagaja policjantow spieszacych im na pomoc, aby nie robili krzywdy porywaczom. Nie wolno ci, nie powinnas obwiniac siebie za to, ze chcialas, aby ten czlowiek z mikrofonem cie polubil. To calkiem normalne. Zwyczajne. A jaka byla jego reakcja?

Przelknela sline: – Mowil do mnie… moja droga.

– Moja droga – powtorzylem z emfaza. – Nie miej wyrzutow sumienia. Jestes calkiem normalna. Zachowalas sie zwyczajnie, wszyscy probuja zaprzyjaznic sie ze swymi porywaczami i jezeli im sie to uda, to tym lepiej dla nich.

– Jak to? – Te slowa, choc stlumione, byly pelne pasji.

– Poniewaz wrogosc rodzi wrogosc. Ofiara, ktora zdola wzbudzic sympatie porywacza, jest o wiele bardziej bezpieczna. Jest mniejsze prawdopodobienstwo, ze taki czlowiek zechce ja skrzywdzic… i staje sie o wiele ostrozniejszy… robi, co moze, aby ofiara nie zobaczyla jego twarzy… Porywaczom trudno jest zdobyc sie na zabicie ofiary, ktora polubili.

Zadrzala.

– A co sie tyczy tego, ze wchodzili, aby patrzec na ciebie, gdy spalas… moze przygladali ci sie z zyczliwoscia… przyjaznie… Moze chcieli upewnic sie, ze nic ci nie jest, bo przeciez nie mogli tego zrobic, kiedy czuwalas.

Sam nie mialem pewnosci, czy wierze w to, co wlasnie powiedzialem, ale brzmialo to calkiem przekonujaco. Co sie tyczy reszty – byla to szczera prawda.

– Ci chlopcy tutaj, to nie porywacze – powiedzialem.

– Nie, oczywiscie, ze nie.

– To po prostu inni mezczyzni. Pokiwala glowa, ale wciaz sie do mnie tulila.

– To nie ich oczy ci sie snia.

– Nie. – Westchnela gleboko.

– Nie musisz jezdzic na powrozku, dopoki sama nie bedziesz na to gotowa. Popsy dopilnuje, aby na Downs czekal na ciebie wierzchowiec. – Przerwalem. – Nie przejmuj sie, jezeli jutro znow bedziesz czula sie wzburzona. To, ze znasz powod pojawienia sie pewnych doznan, nie oznacza, ze one juz wiecej nie powroca.

Przez chwile stala w milczeniu, wreszcie powoli uwolnila sie z mego uscisku i nie patrzac na mnie, rzekla: – Nie wiem, co bym bez ciebie zrobila. Gdyby nie ty, bylabym teraz w domu wariatow.

– Ktoregos dnia – powiedzialem lagodnie – przyjade na Derby i bede oklaskiwal twoj triumf.

Usmiechnela sie i wsiadla do land rovera, ale ja zamiast zawrocic, pojechalem dalej na teren cwiczen.

– Dokad mnie wieziesz? – spytala.

– Donikad. Po prostu tutaj. – Zatrzymalem woz i zaciagnalem hamulec.

Na trawiastym stoku widac bylo rozstawione przeszkody, stacjonaty i oksery. Nie wysiadlem z samochodu.

– Rozmawialem z Pucinellim – powiedzialem.

– Och.

– Odnalazl drugie miejsce, gdzie przetrzymywano cie przez kilka ostatnich dni.

– Och. – Cichy szept, ale pozbawiony nuty paniki.

– Czy mowi ci cos nazwa hotel Vistaclara? Zmarszczyla brwi, zamyslila sie i pokrecila glowa.

– Znajduje sie wysoko w gorach – odparlem. – Za niewielka wioska o nazwie Viralto, o ktorej mi niedawno wspominalas. Pucinelli znalazl tam zlozony zielony namiot na stryszku nad stara stajnia.

– Nad stajnia? – zdziwila sie.

– Mhm.

Zmarszczyla nos. – Nie czulam zapachu koni.

– Nie ma ich tam od pieciu lat – odparlem. – Mowilas natomiast, ze czulas zapach swiezego chleba. W hotelu wypiekaja wlasny chleb. Pytanie brzmi, dlaczego tylko chleb… – zastanawialem sie glosno. – Czemu nie czulas zapachu innych potraw?

Patrzyla przez przednia szybe na lagodne wzgorza i kotliny przed nami, oddychajac gleboko swiezym, rzeskim powietrzem, po czym spokojnie bez nerwow i lez wyjasnila:

– Noca, kiedy zjadlam juz przyniesiony posilek, jeden z nich przychodzil i kazal mi wystawic talerz i wiadro na zewnatrz do przedsionka. Nigdy nie slyszalam, jak sie zblizali, bo stale grala muzyka. Wiedzialam, ze sa obok dopiero, gdy uslyszalam ich glosy. – Przerwala. – Po przebudzeniu rano znow przychodzili i kazali mi wstawic wiadro do srodka… bylo juz wtedy czyste i puste. – Znow przerwala. – Wlasnie wtedy w tych ostatnich dniach

Вы читаете Zagrozenie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату