pociagowych i innych zwierzat gospodarskich. Na pietrze w jednej ze stajni znalezlismy namiot! – Zamilkl na chwile, by dodac swoim slowom dramatyzmu, a ja mu pogratulowalem. – Byl zwiniety – kontynuowal – ale kiedy go rozlozylismy, okazalo sie, ze jest wlasciwych rozmiarow. Zielone, plocienne sciany, szary spod, dokladnie tak, jak powiedziala signorina Cenci. Podloga na strychu byla z drewna, wkrecono w nia haki, zeby mozna bylo rozbic namiot. Bo w tym domu na przedmiesciach, to rozbito namiot, przymocowujac chyba haki do mebli…
– Mhm – rzucilem zachecajaco.
– Stajnia znajduje sie na tylach hotelu, po drugiej stronie nieduzego podworza, w niewielkim oddaleniu od hotelowej kuchni. Calkiem mozliwe, ze signorina Cenci poczula zapach swiezo pieczonego chleba… hotel ma wlasna piekarnie.
– Wspaniale – mruknalem.
– Nie do konca. Nikt jej tam nie widzial. Nikt nie chcial nam nic powiedziec. Wiekszosc przybudowek stanowia magazyny, jest tam mnostwo rozmaitych rzeczy, przechowuje sie tam takze mieso i warzywa… chlodnia jest naprawde olbrzymia… furgonetki codziennie dowoza produkty do spizarni. Mysle, ze signorina mogla zostac przywieziona do hotelu w jednej z tych furgonetek i nikt nie zwrocil na nia wiekszej uwagi. Na tylach hotelu jest tyle przybudowek i podworek… garaze, skladziki na sprzet ogrodowy, magazyny z rzeczami i meblami, ktore nie sa aktualnie uzywane, stajnie, gdzie skladuje sie dawne wyposazenie zamku – stare kuchnie, wanny, jest tego tyle, ze mozna by zapelnic miejskie wysypisko smieci. Mozna by ukrywac sie tam przez miesiac. Nikt by pana nie znalazl.
– Zatem portret pamieciowy i zdjecia porywaczy nic nie pomogly? – spytalem.
– Niestety, nikt nie zna tego czlowieka. Nikt nie widzial wczesniej tych dwoch, ktorych zamknelismy. Nikt nic nie wie. – Wydawal sie zmeczony i zawiedziony.
– Tak czy owak, ma pan namiot. I nie ulega watpliwosci, ze jeden z porywaczy musial niezle znac ten hotel, poniewaz stryszek nad stajnia nie jest miejscem, ktore znajduje sie przypadkiem.
– To prawda – przyznal. – Niestety, w Vistaclara przebywa wielu gosci i jest tam liczna obsluga. Jeden z porywaczy mogl tam kiedys mieszkac lub pracowac.
– Vistaclara… czy to nazwa tego hotelu? – spytalem.
– Tak. Kiedys w stajni trzymano konie, ale kierownik mowil, ze to przestalo sie oplacac, za malo ludzi ma ochote na przejazdzke wsrod wzgorz, wola raczej pograc w tenisa.
Konie… – pomyslalem mimochodem.
– A kiedy z hotelu usunieto te konie? – spytalem.
– Jeszcze zanim nastal nowy kierownik. Moge go zapytac, jesli pan chce. Twierdzi, ze stajnie byly puste, gdy zaczynal tu prace jakies piec lat temu. Od tej pory nie trzymaja koni. I niczego w stajniach nie przechowuja w nadziei, ze kiedys nadejdzie dzien, gdy znow bedzie sie oplacalo urzadzac przejazdzki konne dla turystow.
– Pony trekking?
– Co takiego?
– Przejazdzki na kucykach po wzgorzach. Bardzo popularne w niektorych czesciach Wielkiej Brytanii.
– Och – mruknal bez entuzjazmu. – Tak czy owak, byli tam niegdys stajenni i instruktor jazdy konnej, ale teraz ich miejsce zajal trener tenisa… ktory, nawiasem mowiac, nie rozpoznal zadnego z porywaczy.
– To duzy hotel? – spytalem.
– Dosc spory. Ludzie zjezdzaja glownie latem, bo jest tam chlodniej niz na rowninach czy na wybrzezu. Obecnie procz kierownika pracuje tam trzydziesci osob, a hotel ma do zaoferowania sto pokoi dla gosci. A takze urocza restauracyjke z widokiem na gory.
– Czy jest tam drogo? – drazylem temat.
– Na pewno nie jest to miejsce dla biedakow – odparl. – Ale i nie dla ksiazat. Dla ludzi z pieniedzmi, lecz nie dla nababow. Kilkoro gosci mieszka tam na stale… glownie starsze osoby. – Westchnal. – Jak pan widzi, bedac tam, zadalem wiele pytan. Niezaleznie od tego, jak dlugo tam przebywaja, zaden z gosci ani pracownikow obslugi nie rozpoznal mezczyzn ze zdjec i portretu pamieciowego.
Rozmawialismy jeszcze przez chwile, lecz nie doszlismy do zadnych konstruktywnych wnioskow procz tego, ze Pucinelli wspomni nazajutrz w rozmowie z gadatliwym porywaczem nazwe Vistaclara.
A ja nazajutrz, czyli w niedziele, udalem sie do Lambourn.
Alessia juz od blisko dwoch tygodni byla wolna i zaczela nawet malowac sobie paznokcie rozowym lakierem. Drobiazg, ale mimo wszystko znaczacy. Chyba powoli odzyskiwala spokoj ducha.
– Sama kupilas lakier? – spytalem.
– Nie… To Popsy.
– A ty bylas juz na zakupach?
Pokrecila glowa. Nie odezwalem sie slowem, wiec po chwili rzekla: – Pewnie uwazasz, ze powinnam.
– Nie. Zastanawialem sie tylko.
– Nie naciskaj.
– Nie zamierzam.
– Jestes taki sam jak Popsy – okropny. – Spojrzala na mnie niemal z wrogoscia, w jej przypadku bylo to czyms calkiem nowym.
– Pomyslalem tylko, ze ten lakier jest naprawde ladny – rzucilem przyjaznym tonem.
Odwrocila glowe, zmarszczyla brwi, a ja wypilem kawe, ktora poczestowala mnie Popsy, zanim wyszla na obchod swoich stajni.
– Popsy prosila, abys przyjechal? – spytala ostro Alessia.
– Owszem, zaprosila mnie na kawe.
– Skarzyla sie na mnie, ze jestem krnabrna?
– Nie – odparlem. – A jestes?
– Nie wiem. Chyba tak. Przez caly czas sie miotam. Chce mi sie krzyczec. Mam ochote rzucac czym popadnie. Chcialabym komus przylozyc. – Mowila z takim zacieciem, jakby faktycznie z najwyzszym trudem powstrzymywala narastajaca w jej wnetrzu wscieklosc.
– Moze zawioze cie do Downs.
– Po co?
– Abys mogla sie wykrzyczec. Pokopac w opony i w ogole. Zreszta sama wiesz.
Wstala gwaltownie, przez chwile krazyla niespokojnie po kuchni, po czym wyszla na zewnatrz. Pospieszylem za nia i ujrzalem stojaca niepewnie w pol drogi do land rovera.
– No to jedziemy – rzucilem. – Wsiadaj. – Wykonalem pytajacy gest w strone stojacej opodal Popsy, wskazujac na land rovera, a kobieta lekko pokiwala glowa.
Kluczyk byl w stacyjce. Zajalem miejsce za kierownica i czekalem, az w koncu Alessia wslizgnela sie na fotel obok mnie.
– To glupie – powiedziala.
Pokrecilem glowa, uruchomilem silnik i pojechalismy w to samo miejsce co trzy dni wczesniej, gdzie krolowala cisza, swiergot ptakow, a nad glowami rozciagal sie bezmiar nieba.
Kiedy zatrzymalem samochod, wrzucilem hamulec i zgasilem silnik, Alessia zapytala niepewnie:
– I co teraz? Przeciez nie moge tak po prostu zaczac krzyczec.
– Pospaceruj troche, moze jednak zechcesz. Zaczekam na ciebie w aucie.
Nie patrzac na mnie, otworzyla drzwiczki, wysiadla i odeszla od samochodu. Jej szczupla sylwetka coraz bardziej nikla w oddali, ale wciaz ja widzialem i po dluzszej chwili wrocila. Podeszla od mojej strony, stanela przy uchylonym oknie i powiedziala ze spokojem: – Nie moge krzyczec. To nie ma sensu. – Miala tez suche oczy.
Wysiadlem z land rovera i stanalem na trawie obok niej.
– A o co chodzi z ta jazda na powrozku? Co sprawia, ze czujesz sie spieta? Co cie przeraza?
– Popsy mowila ci o tym?
– Nie. Wspomniala tylko, ze nie masz na to ochoty.
Oparla sie o przod land rovera. Nie patrzyla na mnie i unikala mojego wzroku.
– To jakas bzdura – mruknela. – Nie wiem, czemu tak sie dzieje. W piatek bylam juz przebrana dojazdy Chcialam to zrobic… ale bylam okropnie wzburzona. Brakowalo mi tchu. Czulam sie gorzej niz przed moim pierwszym wielkim wyscigiem… choc wrazenie bylo podobne. Zeszlam na dol i to odczucie jeszcze bardziej przybralo we mnie na sile. Dusilam sie. Nie pozostalo mi nic innego, jak powiedziec Popsy, ze boli mnie glowa… co skadinad nie bylo tak dalekie od prawdy… a wczoraj ten koszmar sie powtorzyl. Bylo dokladnie tak samo. Nie