ciagu dwoch godzin, i powiedzialem, zeby sie trzymala. Jest w strasznym stanie, histeryzuje, nie liczylbym na jej pomoc. Dzwonil Hoppy z Lloydsa, ojciec dziecka skontaktowal sie z nimi i zostal skierowany do nas. Kazalem ojcu czekac przy telefonie. Tony Vine juz do niego jedzie. Mozesz zapisac numer?
– Tak, zaczekaj. – Siegnalem po notes i pioro. – Dyktuj. Podal mi numer do ojca dziecka. – Nazywa sie John Nerrity. -
Przeliterowal dla mnie nazwisko. – Chlopiec ma na imie Dominic, matka – Miranda. Matka z synem byli w hotelu sami, wyjechali na wakacje, ojciec mial w domu jakies pilne sprawy. Zapisales wszystko?
– Tak.
– Naklon ja do wspolpracy z policja.
– Dobrze.
– Oddzwonisz pozniej? Przykro mi, ze zepsulem ci dzien na wyscigach.
– Pojade tam natychmiast.
– Polamania nog.
Podziekowalem dyrektorowi i opuscilem jego gabinet w towarzystwie skonsternowanej i mocno zaniepokojonej Alessi.
– Musze jechac – rzucilem przepraszajacym tonem. – Czy ktos bedzie mogl cie odwiezc do Lambourn? Moze wrocisz z Mikiem Nolandem?
Mimo iz wczesniej sama o tym wspomniala, teraz ta perspektywa najwyrazniej ja przerazila. Gwaltownie pokrecila glowa. W jej oczach dostrzeglem wyraz paniki.
– Nie – odrzekla. – A moze moglabym pojechac z toba? Prosze… Nie bede ci przeszkadzac. Obiecuje. Moze udaloby mi sie pomoc jakos… twojej siostrze.
– Na pewno bys mi nie przeszkadzala, ale nie moge cie zabrac. – Spojrzalem na jej pobladle oblicze i niepewnosc malujaca sie w jej oczach. – Odprowadz mnie do samochodu, z dala od tych tlumow wszystko ci wyjasnie.
Wyszlismy za brame i doszlismy na parking.
– Nie mam siostry – powiedzialem z powaga. – Nie bylo zadnego wypadku. Musze jechac do pracy… porwano dziecko… mam spotkac sie z jego matka… tak wiec, moja droga Alessio, musisz znalezc Mike’a Nolanda. Z nim bedziesz bezpieczna. Przeciez dobrze go znasz.
Byla przerazona, zagubiona i rozdygotana. – A moze moglabym jakos pocieszyc matke dziecka? – spytala. – Zapewnic ja, ze chlopiec wroci do domu… tak jak ja?
Zawahalem sie, swiadom, ze jej slowa wynikaja raczej z faktu, iz nie chce wrocic do domu z Mikiem Nolandem, ale to, co powiedziala, wydalo mi sie calkiem sensowne. Moze Alessia faktycznie okaze sie pomocna dla Mirandy Nerrity.
Spojrzalem na zegarek. – Pani Nerrity czeka na mnie – rzucilem malo stanowczym tonem, a ona ostro weszla mi w slowo.
– Kto? Jak powiedziales?
– Nerrity. Miranda Nerrity. Ale…
Az otworzyla usta ze zdziwienia. – Ja… ja znam – wykrztusila. – A w kazdym razie mialam okazje ja poznac… Jej mezem jest John Nerrity, prawda?
Skinalem glowa, kompletnie zaskoczony.
– Ich kon wygral Derby – rzucila Alessia. Unioslem glowe.
Konie!
Wszedzie te konie…
– O co chodzi? – spytala Alessia. – Czemu jestes taki… ponury?
– Dobra – mruknalem, unikajac odpowiedzi. – Wsiadaj. Twoja obecnosc sprawi mi olbrzymia frajde, jesli naprawde chcesz jechac. Niestety, jest calkiem mozliwe, ze nie uda sie nam wrocic dzisiaj do Lambourn. Co ty na to?
W odpowiedzi wslizgnela sie na fotel pasazera i zatrzasnela drzwiczki, a ja obszedlem samochod, aby zajac miejsce za kierownica. Kiedy uruchomilem silnik i wyjechalismy z parkingu, powiedziala:
– W zeszlym roku to wlasnie kon Nerritych wygral Derby. Ordynans. Nie pamietasz?
– Ee… nie, jakos nie bardzo.
– Nie byl jednym z faworytow – dodala ze znawstwem – a w kazdym razie nikt go za takiego nie uwazal. Typowy outsider. Trzydziesci trzy do jednego. Ale w tym roku tez radzi sobie calkiem niezle.
– Przerwala. – Nie moge nawet myslec o tym dziecku.
– Ma na imie Dominic – powiedzialem. – Wyjmij mape ze schowka i znajdz najszybsza droge do Chichester.
Siegnela po mape. – A ile on ma lat?
– Nie wiem.
Pomknelismy na zachod przez Sussex w promieniach zlocistego, popoludniowego slonca i w koncu dotarlismy pod hotel Breakwater, stojacy przy kamienistej plazy w West Wittering.
– Posluchaj – rzeklem, zaciagajac hamulec i zdejmujac krawat.
– Zachowuj sie, jakbys byla na wakacjach. Wejdz powoli do hotelu. Usmiechaj sie i mow do mnie. Nie sprawiaj wrazenia zmartwionej. Rozumiemy sie?
Spojrzala na mnie z zaklopotaniem, ktore jednak szybko sie rozwialo.
– Sadzisz… ze ktos moze obserwowac?
– Zwykle tak bywa – odparlem stanowczo. – Zawsze nalezy zakladac, ze porywacze wystawili gdzies w poblizu swojego obserwatora. Robia to, aby miec pewnosc, ze na miejscu porwania nie zaroi sie nagle od policji.
– Ach, tak.
– I dlatego musimy zachowywac sie, jakbysmy byli na wakacjach.
– Dobrze.
– Chodzmy.
Wysiedlismy z samochodu, przeciagajac sie leniwie, Alessia zas przeszla kilka krokow, aby spojrzec w kierunku Kanalu La Manche i oslaniajac dlonia oczy, rzucila do mnie przez ramie:
– Chyba zaraz pojde poplywac.
Objalem ja ramieniem, przystanalem na chwile obok niej, po czym odparlem krotko: – Tylko uwazaj na meduzy – i po chwili przeszlismy przez wielkie, przeszklone, obrotowe drzwi do rozleglego hotelowego holu, gdzie stalo kilka duzych, miekkich, obitych skora foteli. Kilka tez osob siedzialo tu i tam, saczac herbate, a za polerowanym, brazowym kontuarem z napisem RECEPCJA krazyla w te i z powrotem dziewczyna w czarnej sukience.
– Witam – rzucilem z usmiechem – sadzimy, ze w tym hotelu zatrzymala sie nasza przyjaciolka. Pani Nerrity.
– Z synem, Dominikiem – dodala Alessia.
– Zgadza sie – odparla ze spokojem recepcjonistka. Zerknela na liste gosci. – Pokoj szescdziesiat trzy… ale chyba sa jeszcze na plazy. Cudowny mamy dzien, nieprawdaz?
– Przepiekny – przyznala Alessia.
– Czy moglaby pani zadzwonic do ich pokoju? – spytalem. – Tak na wszelki wypadek.
Dziewczyna poslusznie podeszla do centralki i jakiez bylo jej zdziwienie, kiedy ktos po drugiej stronie lacza odebral telefon.
– Prosze podniesc sluchawke – rzekla recepcjonistka, wskazujac aparat przy kontuarze, a ja natychmiast z promiennym usmiechem wykonalem polecenie.
– Miranda? – rzucilem. – Mowi Andrew Douglas.
– Gdzie pan jest? – cichy glos kogos, kto nie byl w stanie powstrzymac lez.
– Tu na dole, w holu hotelowym.
– Och… prosze wejsc na gore… nie moge zniesc…
– Juz ide – powiedzialem.
Dziewczyna z recepcji poinformowala nas, jak trafic na miejsce, i niebawem znalezlismy sie w pokoju z dwoma lozkami, lazienka i widokiem na morze.
Miranda Nerrity otworzyla nam drzwi; miala podpuchniete oczy, w dloni sciskala wilgotna chusteczke i pomiedzy kolejnymi wybuchami placzu wykrztusila: – Oni powiedzieli… ten czlowiek z Londynu powiedzial… ze sprowadzi pan Dominica z powrotem… obiecal mi… Andrew Douglas sprowadzi go do domu… jemu sie zawsze