tym pierwszym nawet do piet nie dorastaja. Zawsze mnie zdumiewalo, ze policjanci tacy jak on pieli sie po szczeblach kariery zawodowej, lecz Rightsworth stanowil zywy dowod na poparcie tej tezy. Przyszedl mi do glowy stary, absurdalny dowcip o tym, skad sie biora gliny – jak to skad, z glinianek – przy czym Popsy z pewnoscia podziwialaby mnie za to, ze zdolalem zachowac niezmacony spokoj i nawet nie usmiechnalem sie polgebkiem.

Alessia i Miranda weszly razem do salonu, szly o krok za mna, jakby wykorzystywaly mnie w charakterze tarczy, a sadzac po wyrazie twarzy Johna Nerrity’ego, widok zony nie wzbudzil w nim nawet cienia milosci, wspolczucia i troski wzgledem niej.

Nie pocalowal jej. Nawet sie nie przywital. Powiedzial tylko, jakby kontynuowal przerwana nagle rozmowe: – Czy zdajesz sobie sprawe, ze Ordynans nie jest moj i nie moge go sprzedac? Masz swiadomosc, ze jestesmy grubo pod kreska? Nie, oczywiscie, ze nie. Ty nic nie wiesz. Do niczego sie nie nadajesz. Nie potrafisz nawet przypilnowac dziecka, a co to za filozofia?

Miranda z tylu za mna zwiotczala i osunela sie na podloge. Alessia i ja schylilismy sie, aby pomoc jej wstac, ja zas szepnalem Mirandzie na ucho: – Ludzie, ktorzy sie boja, czesto okazuja gniew i mowia niemile rzeczy, ktore rania innych. On sie boi tak samo jak pani. Prosze o tym pamietac.

– Co pan tam mamrocze? – rzucil ostro Nerrity. – Mirando, na milosc boska, podnies sie wreszcie, wygladasz okropnie. – Spojrzal z niesmakiem na wychudle, zmizerowane oblicze i zmierzwione wlosy matki swego syna, po czym ze zniecierpliwieniem i odrobina spoznionego wspolczucia dodal: – No wstawaj, juz wstawaj, oni mowia, ze to nie byla twoja wina.

Ale ona zawsze bedzie tak myslec, podobnie jak on. Niewiele osob zdawalo sobie sprawe, jak pomyslowi, cierpliwi i uparci potrafia byc porywacze. Malo kto im dorownywal pod wzgledem zaangazowania i precyzji dzialania. Jezeli tacy ludzie postanowia sobie, ze kogos porwa, predzej czy pozniej dopna swego.

Rightsworth powiedzial, ze chcialby zadac pani Nerrity kilka pytan, i odprowadzil ja w strone stojacej opodal sofy, za nimi zas, pobrzekujac lodem w szklaneczce, poczlapal jej zwalisty malzonek.

Alessia usiadla w fotelu, jakby nogi odmowily jej posluszenstwa, a Tony i ja zajelismy miejsce pod oknem, aby po cichu wymienic kilka uwag.

– On… – Tony wskazal ruchem glowy Nerrity’ego – krazyl w te i z powrotem po pokoju, jakby chcial wydeptac dziury w dywanie, i raz po raz wymyslal swojej zonie od najgorszych. Musze przyznac, ze ma bogate slownictwo. Kilku epitetow sam wczesniej nie znalem. – Wyszczerzyl sie w usmiechu. – Ale zapamietalem, nigdy nie wiadomo, kiedy moga sie przydac.

– Facet wyladowuje swoj gniew na kims, kto nie moze mu sie przeciwstawic.

– Szkoda kobitki, ciezko ma w zyciu.

– Wysunieto nowe zadania?

– Zero. Nic. Nul. Nasz wesolek, Rightsworth, przyniosl ze soba cala walizke urzadzen podsluchowych, ale powiadam ci, facet nie ma pojecia, jak dziala wiekszosc z nich, i nie potrafi ich uzywac. Sam zalozylem podsluch w telefonie. Nie lubie, jak mi wchodza w droge i bruzdza jacys piorkowani amatorzy.

– I zakladam, ze gosc nas nie lubi – powiedzialem.

– Rightsworth? Gardzi ziemia, po ktorej stapamy.

– Czy to prawda, ze John Nerrity nie moze sprzedac tego konia? Zadalem to pytanie bardzo cicho, ale Tony obejrzal sie, zeby miec pewnosc, ze ani panstwo Nerrity, ani Rightsworth nie uslysza odpowiedzi.

– Wyrzucil wszystko z siebie, kiedy tylko sie tu zjawilem. Wyglada na to, ze interesy naszego klienta ida marnie i gosc postawil wszystko na tego konia w nadziei, ze wykaraska sie dzieki niemu z tarapatow. Innymi slowy zapozyczyl sie po same uszy na poczet tego konia. A teraz sie wscieka, bo nie ma szans na zebranie calej forsy potrzebnej, aby odzyskac dzieciaka, miota sie i wyzywa na innych, a tak naprawde ma pelne gacie.

– Co powiedzial o naszym honorarium?

– No – Tony spojrzal na mnie z ukosa – to bylo dla niego jak silny cios w dolek. Mowi, ze go nie stac na nasze uslugi. Ale zaraz potem blaga, zebysmy go nie zostawiali. Nie uklada mu sie wspolpraca z tym pajacem Rightsworthem, ale kto by sie umial z nim dogadac? Spojrz tylko na niego, facet daje sie poniesc nerwom i wyladowuje gniew na Bogu ducha winnej zonie. – Przeniosl wzrok na Mirande, ktora znow zalala sie lzami. – Rzekomo byla jego sekretarka. To jej zdjecie stoi tam, na biurku. Byla z niej niezla sztuka, prawdziwa slicznotka, mowie ci.

Spojrzalem na duze, portretowe zdjecie wykonane w profesjonalnym atelier, przepiekne, zjawiskowe oblicze o delikatnej strukturze kostnej, szeroko rozstawionych oczach i ustach zastyglych w delikatnym usmiechu. Fotografia zrobiona jeszcze przed slubem, jak sadzilem, kiedy Miranda prezentowala sie naprawde wspaniale i byla wyjatkowo atrakcyjna. Zanim proza zycia dala jej w kosc i brutalnie zdeptala wszelkie jej marzenia.

– Czy mowiles mu, ze mozemy pomoc mu chocby i za darmo? – spytalem.

– Ni cholery, nie pisnalem o tym ani slowa, szczerze mowiac, nie lubie gada.

Jako firma wykonywalismy czasem zlecenia za darmo, to zalezalo od okolicznosci. Wszyscy partnerzy zgadzali sie, ze rodzina w potrzebie powinna otrzymac pomoc niezaleznie od sytuacji materialnej, i nikt z nas nie krecil nosem, gdy przyszlo mu pracowac nad taka wlasnie, niedochodowa sprawa. Nigdy zreszta nie pobieramy wysokich oplat za swoje uslugi, celem istnienia naszej firmy jest zapobieganie i pomoc ofiarom uprowadzen, a nie dzialanie samo w sobie i wymuszanie horrendalnych oplat. Zwykle honorarium, jakies wydatki, zadnych dodatkowych oplat. Nasi klienci mieli pewnosc, ze wysokosc okupu nie wplynie w zaden sposob na nasze wynagrodzenie.

Telefon rozdzwonil sie nagle, az wszyscy obecni w pokoju drgneli gwaltownie. Tony i Rightsworth gestem nakazali Nerrit’emu, aby podniosl sluchawke, a ten zrobil to jak skazaniec idacy na sciecie. Zauwazylem, ze wciagnal brzuch, napial miesnie, splycil oddech. Gdyby w pokoju panowala calkowita cisza, moglibysmy uslyszec, jak bije mu serce. Zanim wyciagnal drzaca dlon w strone aparatu, Tony uruchomil magnetofon i wzmacniacz, aby wszyscy w pomieszczeniu mogli uslyszec glos dzwoniacego.

– Halo – rzucil ochryple Nerrity.

– To ty, John? – Glos kobiety, wysoki, przepelniony niepokojem: – Czekacie na mnie?

– Och. – Miranda gwaltownie zerwala sie z miejsca. – To moja matka. Poprosilam ja…

Nie dokonczyla, bo w tej samej chwili maz podal jej sluchawke z morderczym blyskiem w oku i nazbyt gwaltownie wyzwolonym napieciem. Wziela ja do reki delikatnie, tak, by nawet przypadkiem go nie dotknac.

– Mamo? – spytala drzacym glosem. – Tak, prosze cie, przyjedz. Pomyslalam, ze moglabys…

– Moja droga, kiedy wczesniej do mnie dzwonilas, wydawalas sie taka wzburzona. Nie chcialas powiedziec mi, co sie stalo! Tak bardzo sie martwilam! Nie lubie wtracac sie w wasze sprawy, przeciez wiesz.

– Mamo, po prostu przyjedz.

– Nie, ja…

John Nerrity wyrwal zonie sluchawke i nieomal krzyknal: – Rosemary, po prostu przyjedz. Miranda cie potrzebuje. Nie kloc sie. Przyjedz najszybciej, jak mozesz, dobrze? – Z wsciekloscia cisnal sluchawke na widelki, a ja zaczalem zastanawiac sie, czy wladczy ton glosu faktycznie zaowocuje przyjazdem tesciowej.

Telefon zadzwonil niemal natychmiast, a Nerrity schwycil sluchawke i gniewnym tonem wycedzil: – Rosemary, powiedzialem ci…

– John Nerrity, zgadza sie? – zapytal glos. Meski, donosny, agresywny, grozny. To nie byla Rosemary. Lodowate ciarki przeszly mi po grzbiecie.

Tony pochylil sie nad sprzetem nagrywajacym, obserwujac wychylenia rozedrganych wskaznikow.

– Tak – rzekl zdyszanym glosem Nerrity, wypuszczajac resztki powietrza z pluc.

– Posluchaj uwaznie, bo nie bede powtarzac. W pudle przy glownej bramie znajdziesz tasme. Zrob dokladnie to, co ci kaza na tym nagraniu. – Rozlegl sie suchy szczek i na linii zapanowala cisza, a potem dal sie slyszec glos Tony’ego, zwracajacego sie zapewne do technikow od telefonu.

– Udalo sie namierzyc, skad byl ten drugi telefon? – zapytal. Odpowiedz wyczytalismy na jego twarzy. – W porzadku – rzucil z rezygnacja. – Dzieki. – Po czym zwrocil sie do Nerrity’ego: – Potrzebuja pietnastu sekund, mniej niz za dawnych czasow. Klopot w tym, ze bandziory tez o tym wiedza…

Nerrity zmierzal juz w strone bramy, slychac bylo chrzest jego krokow na zwirze.

Alessia faktycznie wygladala mizernie. Uklaklem przy jej fotelu i objalem ja ramionami.

– Mozesz zaczekac w sasiednim pokoju – powiedzialem – poogladac telewizje. Poczytac ksiazke.

– Wiesz, ze nie moge.

– Przykro mi z powodu tego wszystkiego.

Spojrzala na mnie z ukosa. – Chciales odwiezc mnie do domu, do Popsy. To moja wina, ze tu jestem. Nic mi nie jest. Nie bede ci sprawiac klopotow, obiecuje. – Przelknela sline. – To wszystko jest takie dziwne… moc widziec to

Вы читаете Zagrozenie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату