Wielkiej Brytanii, jeden z Francji, jeden z Wloch, dwoch z Kanady, dwoch z Argentyny i pozostali ze Stanow. Alessia byla jedyna dziewczyna w tym gronie.

Przypuszczalnie na jakis znak, caly tlum zaczal przenosic sie do wielkiej bocznej sali, gdzie czekaly dlugie rzedy stolow, nakrytych obrusami, z gotowa zastawa, sztuccami i kwiatami w wazonach. Sadzilem, ze te sale przygotowano z mysla o lunchu, ale najwyrazniej sie pomylilem. Sniadanie procz soku pomaranczowego skladac sie mialo z jajecznicy na bekonie i goracych maslanych buleczek serwowanych przez kelnerki.

Zawahalem sie przed wejsciem na sale, gdy nagle tuz przy lewym uchu uslyszalem znajomy glos, szepcacy z niedowierzaniem:

– Andrew?

Odwrocilem sie. A wiec jednak przyszla, jej szczuple oblicze wydawalo sie teraz zywe i pelne sily, glowa byla dumnie uniesiona, plecy wyprostowane. Ciemne kedziory lsnily, zdrowe i zadbane, oczy blyszczaly.

Az do tej pory nie mialem pewnosci, co czuje wzgledem niej. Nie widzialem jej od szesciu tygodni, wczesniej zas myslalem o niej jak o elemencie mojej pracy – przyjemnosci, ktora byla moja nagroda, ofierze, ktora obdarzylem sympatia, i to wielka, ale ktora wydawala sie ulotna i nietrwala jak wszystkie inne. Jej widok tego ranka stanowil dla mnie niemal fizyczny wstrzas, jakby ktos wstrzyknal do mego krwiobiegu srodek odurzajacy Usciskalem ja serdecznie i poczulem, jak przez chwile tuli sie do mnie z dzika zawzietoscia.

– No coz… – Spojrzalem w jej brazowe oczy. – Szukasz moze wybranka swego serca?

Na chwile zaparlo jej dech, zasmiala sie, ale nie odpowiedziala.

– Zajmujemy tamten stolik – oznajmila, wskazujac w glab sali. – Siedzielismy i czekalismy. Nie moglam uwierzyc wlasnym oczom, kiedy zobaczylam cie w drzwiach. Przysiadz sie do nas, mamy dla ciebie wolne miejsce. Usiadz z nami.

Skinalem glowa i pozwolilem, by mnie tam zaprowadzila – przyjechala z Wloch nie w towarzystwie Ilarii, lecz samego Paolo Cenciego. Wstal, gdy podszedlem, lecz nie podal mi dloni, a zgola serdecznie objal ramionami i wysciskal na wloska modle. Wydawal sie zadowolony, ze mnie widzi.

Calkiem mozliwe, ze nie poznalbym tego pewnego siebie, stanowczego biznesmena w perlowym garniturze, gdybym spotkal go niespodziewanie na ulicy w ktoryms z amerykanskich miast. Znow byl czlowiekiem, ktorego nie znalem, kompetentnym szefem firmy z portretu. Po roztrzesionym strzepie czlowieka sprzed pieciu miesiecy nie bylo sladu, Cenci calkiem juz doszedl do siebie. Ucieszylo mnie to, mimo iz stal mi sie bardziej obcy i nie zamierzalem w obecnej sytuacji dzielic sie z nim naszymi najbardziej palacymi problemami.

On sam nie mial podobnych oporow. – Oto czlowiek, ktory zwrocil mi Alessie cala i zdrowa – rzekl radosnie po wlosku do trzech innych osob siedzacych przy stole, na co Alessia, zerknawszy na mnie katem oka, dodala: – Tatku, on nie lubi, gdy o tym mowimy.

– Alez moja droga, przeciez nie robimy tego czesto, prawda? – Usmiechnal sie do mnie przyjaznie i szczerze. – Przedstawiam panu Bruno i Beatrice Goldonich – powiedzial po angielsku. – Sa wlascicielami Brunelleschiego.

Uscisnalem dlon pelnemu rezerwy mezczyznie okolo szescdziesiatki i nieco od niego mlodszej spietej kobiecie, ktorzy choc powitali mnie zyczliwie, byli wyjatkowo malomowni. -

– A to Silvio Lucchese, trener Brunelleschiego – rzekl Paolo Cenci, przedstawiajac trzecia, nieznana mi dotad osobe przy stoliku.

Uscisnelismy sobie wzajemnie dlonie, to byl szybki, uprzejmy gest. Mezczyzna byl ciemnowlosy, szczuply i przypominal mi Pucinellego, ten czlowiek przywykl do rozkazywania, teraz jednak znalazl sie w niekorzystnej sytuacji, gdyz mowil po angielsku bardzo slabo i z potwornym akcentem, ktory znieksztalcal slowa do tego stopnia, iz brzmialy niemal calkiem niezrozumiale. Paolo Cenci zaprosil mnie gestem na wolne krzeslo pomiedzy Alessia i Beatrice Goldoni, a kiedy wszyscy wreszcie zajeli miejsca, ucichl gwar i zapanowala prawie calkowita cisza, pojawil sie Rickenbacker w otoczeniu grupki przyjaciol, by przemaszerowac przez srodek sali, kierujac sie w strone stolu ustawionego naprzeciw calej reszty.

– Witamy na torze wyscigow konnych Laurei – rzekl kordialnie, stojac przy swoim krzesle, siwe wlosy otaczaly jego glowe jak klebiasta chmura. – Milo mi, ze moge ujrzec tu dzis rano tak wielu przyjaciol z zagranicy. Jak zapewne wiekszosc z was juz slyszala, jeden z naszych zacnych przyjaciol zaginal. Mowa rzecz jasna o Morganie Freemantle’u, Starszym Stewardzie z brytyjskiego Jockey Clubu, ktorego podstepnie uprowadzono przed dwoma dniami. Robimy wszystko, co w naszej mocy, by doprowadzic do jego najszybszego uwolnienia i, rzecz jasna, bedziemy was informowac na biezaco o wynikach naszych poczynan. Poki co, zycze wam wszystkim smacznego, porozmawiamy po sniadaniu.

W sali zaroilo sie od kelnerek i ja chyba tez cos zjadlem, ale przez caly czas myslalem wylacznie o Alessi, o jej bliskosci i o pytaniu, na ktore nie odpowiedziala. Zachowywala sie wobec mnie z chlodna rezerwa, ktora, nawiasem mowiac, odwzajemnialem. Wszyscy przy stoliku rozmawiali wylacznie po wlosku, ja zas, zabierajac glos, mowilem zwykle krotko, starannie dobierajac slowa z ograniczonego repertuaru zwrotow, jakimi dysponowalem.

Wygladalo na to, ze Goldonim podoba sie ten przyjazd, choc z wyrazu ich twarzy trudno bylo cokolwiek wywnioskowac.

– Martwimy sie o jutrzejsza gonitwe – rzekla Beatrice. – Zawsze sie tym przejmujemy, nie umiemy temu zaradzic. – Przerwala. – Rozumie pan, co mowie?

– Rozumiem wiecej, niz potrafie powiedziec.

Najwyrazniej jej ulzylo i natychmiast z jej ust poplynal potok slow; nie zwracala uwagi na strofujace spojrzenia swego meza.

– Nie bylismy wczesniej w Waszyngtonie. To takie wielkie, wspaniale miasto. Jestesmy tu juz dwa dni… a w niedziele jedziemy do Nowego Jorku. Zna pan Nowy Jork? Co powinnismy zobaczyc w Nowym Jorku?

Odpowiedzialem, najlepiej jak potrafilem, prawie nie zwracajac na nia uwagi. Jej maz rozmawial z Lucchesem o perspektywach Brunelleschiego, lecz bez wielkiego zaangazowania, jakby robil to po raz co najmniej piecdziesiaty. Paolo Cenci znow zapewnil, ze cieszy sie, mogac mnie zobaczyc, a Alessia zjadla jajecznice – i nic poza tym.

Morze kawy pozniej zaczely sie naprawde wazne rozmowy i spotkania, wywiady z trenerami, dzokejami i wlascicielami koni, ktore mialy wziac udzial w jutrzejszej gonitwie. Dziennikarze sportowi zadawali pytania, Rickenbacker przedstawial ze swada kolejnych uczestnikow wyscigow, a wszyscy dowiedzieli sie o zagranicznych koniach wiecej, niz wiedzieli dotychczas, i wiecej, niz byli w stanie zapamietac.

Alessia tlumaczyla dla Lucchesego, przekladajac pytania i delikatnie zmieniajac forme niektorych odpowiedzi. Wyjasnila, ze Brunelleschi nie znaczy nic, to po prostu nazwisko architekta, ktory zaprojektowal wiekszosc budynkow we Florencji, podobnie jak Wren w Londynie, dokonczyla. Dziennikarze skwapliwie to zapisali. Notowali uwaznie kazde wypowiedziane przez nia slowo.

Od siebie zas powiedziala wprost, iz kon musi widziec, dokad biegnie, i nie cierpi tloku.

– Jak sie pani czula, kiedy pania porwano? – zapytal ktos, zmieniajac temat.

– Okropnie. – Usmiechnela sie, zawahala, po czym dodala, ze calym sercem jest teraz z Morganem Freemantlem i ma nadzieje, ze Starszy Steward zostanie juz wkrotce uwolniony. W koncu usiadla i zwrocila sie nagle do mnie: – Kiedy uslyszalam o Morganie Freemantlem, rzecz jasna, pomyslalam o tobie… zastanawialam sie, czy twoja firma zajmie sie ta sprawa. Po to tu wlasnie przyjechales, prawda? Nie po to, zeby zobaczyc, jak sie scigam.

– Jedno i drugie – odparlem.

Pokrecila glowa. – Przyjemne z pozytecznym. – Nagle stala sie bardzo rzeczowa: – Znajdziesz go jak Dominica?

– To raczej malo prawdopodobne – odrzeklem.

– Mnie wracaja wspomnienia – szepnela, a jej oczy sposepnialy.

– Nie…

– Nic nie moge na to poradzic. Odkad o tym uslyszalam… kiedy dzis rano znalazlam sie na wyscigach… nie moge przestac o nim myslec.

Beatrice Goldoni wciaz wyrzucala z siebie potoki slow, mowiac mi, a takze Alessi, ktora zapewne slyszala to nie po raz pierwszy, jak wielkim szokiem bylo dla niej, gdy dowiedziala sie ojej uprowadzeniu, i jak bardzo sie cieszy, ze zdolalem doprowadzic do jej uwolnienia… Ja zas uznalem za usmiech losu, ze mowila w swoim rodzinnym jezyku, ktorego, miejmy nadzieje, nie znala otaczajaca nas dokola horda zadnych sensacji dziennikarzy.

Przerwalem jej, zyczac powodzenia w nadchodzacej wielkiej gonitwie, po czym pozegnalem sie ze wszystkimi. Alessia wyszla ze mna z sali jadalnej. Przeszlismy powoli przez wielka sale bankietowa, by obejrzec tor

Вы читаете Zagrozenie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату