wyscigowy.

– Jutro – powiedzialem – ci wszyscy ludzie beda ci kibicowac. Wydawala sie bardziej zaniepokojona niz uspokojona moimi slowami.

– To zalezy, jak Brunelleschi zniosl podroz.

– Nie przyjechal z wami? – spytalem, zaskoczony.

– Przyjechal, tyle tylko, ze nikt nie wie, jak on sie czuje. Moze tesknic za domem… i, nie smiej sie, ale tutejsza kranowka wydaje mi sie obrzydliwa. Bog jeden wie, co konie o niej mysla. Konie maja swoje humory, pewne rzeczy lubia, innych zas nie cierpia, jest cala masa rozmaitych, trudnych do przewidzenia czynnikow, ktore moga wplynac na ich zachowanie na torze.

Objalem ja niesmialo ramieniem.

– Nie tutaj – powiedziala nagle. Opuscilem reke. – A gdzies indziej? – spytalem.

– Jestes pewien…?

– Nie wyglupiaj sie. Czy gdyby bylo inaczej, w ogole bym cie o to pytal?

Usmiechnela sie szeroko i oczy jej rozblysly, ale nie patrzyla na mnie, lecz na tor wyscigowy.

– Zatrzymalem sie w Sherryatt – powiedzialem. – A ty?

– W Regency. Wszyscy tam mieszkamy – panstwo Goldoni, Silvio Lucchese, tato i ja. Wszyscy goscie wyscigow. Gospodarze sa tak hojni, ze az mnie to zdumialo.

– A co powiesz na kolacje? – spytalem.

– Nie moge. Zostalismy zaproszeni przez ambasadora Wloch… tato go zna… musze tam pojsc.

Skinalem glowa.

– Chociaz – dodala – moglibysmy po poludniu wybrac sie na przejazdzke albo na dluzszy spacer. Szczerze mowiac, nie mam ochoty spedzic calego dnia na wyscigach. Bylismy tu wczoraj… wszystkim zagranicznym dzokejom pokazano, co maja robic i czego sie spodziewac. Dzis mam wolne.

– Wobec tego zaczekam tu na ciebie.

Poszla, by powiedziec o swoich planach ojcu, zaraz wrocila i dowiedzialem sie, ze wszyscy za kilka minut udadza sie na obchod stajni – to takze nalezalo do jej obowiazkow, ale moglem pojsc z nimi, jezeli tylko chcialem.

– Obchod stajni?

Spojrzala na mnie z rozbawieniem. – To tam trafiaja konie czekajace na udzial w gonitwie.

W efekcie wraz z polowa osob, ktore poznalem przy sniadaniu, mialem okazje obejrzec rutynowe poranne czynnosci rozgrywajace sie na zapleczu toru wyscigowego – karmienie, czyszczenie, czesanie, siodlanie, dosiadanie i lekki trening wierzchowcow (krotki, ostry cwal) szybki chod (dla ochloniecia po cwiczeniach), a takze inne niezbedne przygotowania, ze nie wspomne o niekonczacych sie konferencjach prasowych, gdzie kolejni trenerzy otoczeni przez wieksze lub mniejsze grupki dziennikarzy glosili swe przepowiednie niczym biblijni prorocy.

Uslyszalem, jak trener jednego z tutejszych wierzchowcow, uwazanego za faworyta, mowi z niezlomnym przekonaniem: – Zyskamy znaczna przewage juz na samym poczatku gonitwy i nie oddamy prowadzenia az do przekroczenia linii mety.

– A co z zagranicznymi konmi? – spytal jeden z reporterow. – Czy ktorys z nich ma szanse was pokonac?

Trener leniwie przeniosl wzrok na stojaca przy mnie Alessie. Znal ja. Usmiechnal sie. I powiedzial z kurtuazja w glosie: – Zagrozenie moze stanowic Brunelleschi.

Sam Brunelleschi, stojac w swoim boksie, wydawal sie nieporuszony. Silvio Lucchese najwyrazniej przywiozl z Wloch ulubiona pasze czempiona, totez wierzchowiec nie narzekal na brak apetytu. Brunelleschi sprawial wrazenie najedzonego (to dobry znak) i nie kopnal chlopca stajennego, co niekiedy czynil, kiedy cos go zloscilo. Wszyscy z szacunkiem poklepywali go po szyi, trzymajac dlonie z dala od silnych, bialych zebisk konia. W moich oczach wierzchowiec prezentowal sie wladczo jak tyran o paskudnym, wybuchowym temperamencie. Nikt nie zapytal, co sadzi o tutejszej wodzie.

– Nikt za nim nie przepada – rzekla Alessia, tak by nie uslyszeli jej wlasciciele konia. – Niekiedy mam wrazenie, ze Goldoni sie go boja.

– Ja tez tak sadze – przyznalem.

– Wykorzystuje swoja podlosc i gniew, by osiagnac zwyciestwo – spojrzala z czuloscia i smutkiem na ciemny, poruszajacy sie nerwowo leb. – Wystarczy, ze powiem mu, iz jest prawdziwym lajdakiem, a gna jak wiatr.

Paolo Cenci wydawal sie zadowolony, ze Alessia spedza wiekszosc dnia w moim towarzystwie. On, Lucchese i Bruno Goldoni zamierzali zostac na wyscigach. Beatrice z sekretnym, grzesznym usmieszkiem zadowolenia oznajmila, ze wybiera sie do hotelowego fryzjera, a potem na zakupy. Ku memu rozczarowaniu, Paolo Cenci zasugerowal, abysmy wspolnie z Alessia odwiezli ja z powrotem do Waszyngtonu, oszczedzajac tym samym fatygi szoferowi z wypozyczalni limuzyn, i w ten oto sposob pierwsza godzine dnia, ktora mielismy spedzic wspolnie, zmarnowalismy w towarzystwie gadatliwej damy, przez wiekszosc czasu milczac. Odnioslem niepokojace wrazenie, ze nawet chwilowe rozdzielenie z mezem bardzo ja ozywilo i poprawilo humor, a gdy wysadzilismy ja pod hotelem Regency, jej zapadniete wczesniej poszarzale policzki pokrasnialy, w oczach zas pojawily sie filuterne, lobuzerskie iskierki.

– Biedna Beatrice, mozna by pomyslec, ze ma randke z kochankiem – rzekla z usmiechem Alessia, gdy ruszylismy dalej – a nie wybiera sie na zakupy.

– Ty natomiast – zauwazylem – ani troche sie nie czerwienisz.

– No coz – odparla – nic nikomu nie obiecywalam.

– To fakt. – Zatrzymalem woz w bocznej uliczce i rozlozylem szczegolowa mape miasta. – Czy jest jakies miejsce, ktore chcialabys zobaczyc? – spytalem. – Mauzoleum Lincolna? Bialy Dom i cala reszte?

– Bylam tutaj trzy lata temu. Odwiedzilam wszystkie wazniejsze miejsca w tym miescie.

– Swietnie… A czy mialabys cos przeciw temu, abysmy pojezdzili troche po miescie? Chcialbym… zapoznac sie blizej… z niektorymi miejscami…

Zgodzila sie, choc byla odrobine zaskoczona, a po chwili rzekla: – Szukasz Morgana Freemantle’a.

– Raczej miejsc, gdzie moze byc przetrzymywany.

– To znaczy?

– Nie moga to byc… dzielnice przemyslowe. Ani budynki popadajace w ruine. Na pewno tez nie dzielnica ludnosci murzynskiej. Podobnie jak parki i dzielnice, gdzie roi sie od muzeow i biur organizacji rzadowych. Nie bedzie to dzielnica placowek dyplomatycznych… ambasad i konsulatow zagranicznych. W gre nie wchodza tez budynki posiadajace wlasna wewnetrzna ochrone. Odpadaja okolice wielkich centrow handlowych, szkol, bankow i college’ow, gdzie jest mnostwo studentow.

– Co wobec tego pozostaje?

– Dzielnice willowe. Przedmiescia. Wszedzie tam, gdzie nie ma wscibskich sasiadow. Co wiecej, to miejsce powinno moim zdaniem znajdowac sie na polnoc lub zachod od centrum, poniewaz tam wlasnie jest Ritz- Carlton.

Jechalismy dosc dlugo, metodycznie przeczesujac miasto z pomoca mapy, ale koncentrujac sie glownie na polnocnych i zachodnich obrzezach. Natrafilismy na miejsca tak urokliwe, a jednak z pewnoscia nieznane turystom, i ciagnace sie milami ulice, przy ktorych staly prywatne wille; miejsc, w ktorych mogl byc przetrzymywany Morgan Freemantle, bylo w tym miescie bez liku.

– Ciekawe, czy minelismy to miejsce, gdzie go trzymaja – rzekla w ktoryms momencie Alessia. – Az dreszcze mnie przechodza na sama mysl, ze moglismy byc tak blisko, ale po prostu nie zdawalismy sobie z tego sprawy. Nie moge przestac o nim myslec. To nie do zniesienia. Jest gdzies tam… samotny… przerazliwie samotny… i kto wie, moze jest calkiem blisko.

– Mogli wywiezc go gdzies dalej – zauwazylem. – Choc porywacze zwykle nie korzystaja z opuszczonych farm czy domow stojacych na odludziu. Wybieraja gesciej zaludnione miejsca, gdzie ich obecnosc nie zwroci niczyjej uwagi i nie wyda sie nikomu podejrzana.

Jednakze obszar poszukiwan, mimo iz okrojony przeze mnie do minimum, i tak przerazal swoim ogromem. Lista wynajetych ostatnio domow nie zakonczy sie na jedenastu podejrzanych punktach – beda ich setki, moze nawet tysiac lub dwa. Zadanie Kenta Wagnera graniczylo to z nieprawdopodobienstwem i musielismy liczyc na negocjacje, a nie na cud, jezeli chcielismy, aby Morgan Freemantle wrocil bezpiecznie do domu.

Jezdzilismy ulicami w poblizu katedry, podziwiajac architekture tutejszych domow, wielkich, starych budowli z bialymi gankami zamieszkanych przez liczne, czestokroc mlode rodziny. Na kazdym ganku stala halloweenowa dynia.

Вы читаете Zagrozenie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату