– Co to takiego? – spytala Alessia, wskazujac na usmiechniete buzki wyciete w pomaranczowych, okraglych, wielkich owocach stojacych na schodach przed kazdym z domow.

– Cztery dni temu bylo Halloween – odparlem.

– Ach tak, rzeczywiscie. U nas nie ma takiej tradycji.

Minelismy Ritz-Carlton przy Massachusetts Avenue i przystanelismy tam, by rzucic okiem na spokojny, pelen gosci hotel z niebieskimi markizami, skad tak bezceremonialnie uprowadzono Morgana, po czym objechalismy Dupont Circle i zawrocilismy w strone centrum. Miasto bylo w wiekszosci zbudowane na bazie kregow, jak Paryz, co mialo swoj niewatpliwy urok, ale dzieki czemu latwiej bylo sie w nim zgubic. Kilkakrotnie podczas tej przejazdzki zdarzylo nam sie zmylic droge.

– To miasto jest takie wielkie – przyznalem. – Zglodnialas?

Bylo juz wpol do czwartej, ale w hotelu Sherryatt godzina nie miala wiekszego znaczenia. Poszlismy do mego pokoju na jedenastym pietrze anonimowego, ogromnego budynku i zamowilismy u obslugi wino i salatke z awokado i krewetek. Alessia wyciagnela sie leniwie w jednym z foteli i przysluchiwala sie, podczas gdy ja zadzwonilem do Kenta Wagnera.

Zapytal, czy zdaje sobie sprawe, ze przez Waszyngton przeplywa niemal cala ludnosc Stanow Zjednoczonych, a lista wynajetych domow bedzie dluga jak most na Potomaku.

– Szukajcie domu bez dyni – podsunalem.

– Co takiego?

– Czy gdybys byl porywaczem, mialbys czas zajmowac sie wycinaniem halloweenowych dyn i wystawieniem ich przed dom?

– Nie. Chyba nie. – Stlumil w sobie chichot. – Tylko Angol mogl podsunac tak kretynski pomysl, ale to moze sie udac.

– Wiadomo – mruknalem. – Dzis wieczorem bede w Sherryatt, a jutro, gdybym byl potrzebny, znajdziesz mnie na wyscigach.

– W porzadku.

Nastepnie zadzwonilem do Liberty Market, ale sytuacja w Londynie ani troche sie nie zmienila. Nad Portman Square jak chmura gradowa unosil sie opar nagromadzonej wscieklosci czlonkow Jockey Clubu, a sir Owen Higgs wyjechal na weekend do Gloucestershire. Dowiedzialem sie, ze Hoppy od Lloydsa ma ubaw, ze Jockey Club doradzal wszystkim ubezpieczenie sie od wymuszen, a sam tego nie zrobil. I poza tym nic.

Przyniesiono nam posilek, porcje mini jak dla dzokejow, ale i tak zjedlismy je z apetytem. Potem Alessia odsunela od siebie talerz i spojrzawszy w glab kieliszka z winem, rzekla: – Chyba nadeszla pora na podjecie decyzji.

– Tylko dla ciebie – odparlem lagodnie. – Tak lub nie.

Wciaz nie unoszac wzroku, powiedziala: – Czy… przyjalbys odmowe?

– Tak – odrzeklem z powaga.

– Boja… – Wziela gleboki oddech. – Chcialabym powiedziec, ze tak, zgadzam sie, ale… – Przerwala, po czym mowila dalej: -…od czasu porwania… nie jestem wstanie myslec… o milosci, calowaniu sie z kims… i w ogole… raz czy dwa umowilam sie z Lorenzo… i kiedys sprobowal mnie nawet pocalowac… ale mialam wrazenie, jakby jego usta byly z kauczuku… nie czulam nic… zupelnie. – Spojrzala na mnie niepewnie, jakby chciala wytlumaczyc mi to dobitnie. – Zakochalam sie w kims na zaboj… dawno temu… kiedy mialam osiemnascie lat. Ten zwiazek nie przetrwal nawet do konca lata… Po prostu oboje doroslismy… ale wiem, jak to jest, co powinnam czuc, czego powinnam pragnac… a tak nie jest.

– Och, Alessio. – Wstalem i podszedlem do okna z przeswiadczeniem, ze nie jestem dosc silny, by stanac do tej walki, ze moja samokontrola i opanowanie maja swoje granice i ze jedyne, czego teraz pragne, to odrobina ciepla. – Ja naprawde cie kocham… i to na wiele sposobow – powiedzialem nieco cichszym niz zwykle glosem.

– Andrew! – Poderwala sie z miejsca i podeszla do mnie, uwaznie lustrujac moje oblicze i dostrzegajac w nim oznaki slabosci, do ktorych nie przywykla.

– Coz… – powiedzialem, silac sie na lekki, niezobowiazujacy ton i na usmiech; Andrew – niezawodny pocieszyciel. – Na wszystko przyjdzie czas. Teraz startujesz juz w gonitwach. Chodzisz na zakupy. Prowadzisz samochod?

Skinela glowa.

– Wszystko to wymagalo czasu – powiedzialem. Objalem ja delikatnie i pocalowalem w czolo. – Kiedy kauczuk znow stanie sie ustami… daj mi znac.

Przytulila sie do mnie calym cialem, jakby znow poszukiwala u mnie pomocy. Wtulila twarz w moja piers i przez chwile znow bylo jak dawniej, ale tak naprawde to ja chcialem byc obejmowany, pieszczony i kochany.

Nastepnego dnia wziela udzial w gonitwie jak gwiazda na swoim wlasnym firmamencie.

Na wyscigach byly tlumy ludzi skandujacych, dopingujacych, obstawiajacych zaklady. Trybuny pekaly w szwach. Aby dokadkolwiek dotrzec, trzeba bylo przeciskac sie przez scisnieta ludzka cizbe. Przylozono mi pieczatke na wierzchu dloni, sprawdzono moje nazwisko i odfajkowano, a Erie Rickenbacker, choc zajety, osobiscie przywital mnie w najwazniejszym dniu tego roku.

Jadalnia prezesa, wczesniej tak przerazliwie pusta, pelna byla gosci gawedzacych i bawiacych sie w najlepsze, kostki lodu pobrzekiwaly, kelnerki przemykaly to tu, to tam z niewielkimi srebrnymi tacami, a szwedzki stol uginal sie od przystawek.

Paolo Cenciemu towarzyszyli panstwo Goldoni oraz Lucchese; wszyscy oni, siedzac przy jednym ze stolikow, wygladali na podenerwowanych. Wzialem kieliszek wina z jednej z tac, podszedlem do nich i przywitalem sie uprzejmie.

– Brunelleschi kopnal stajennego – rzekl Paolo Cenci.

– To dobrze czy zle?

– Nikt tego nie wie – odparl.

Stlumilem w sobie chichot. – A jak tam Alessia? – zapytalem.

– Spokojniejsza od nas wszystkich.

Powiodlem wzrokiem po ich twarzach – Lucchese wydawal sie przerazliwie spiety, Bruno Goldoni zmartwiony, a Beatrice mocno przygaszona.

– To jej zawod – powiedzialem.

Zaproponowali, abym sie do nich przysiadl, ale podziekowalem i oddalilem sie, bylem zbyt niespokojny, aby moc dzielic ich towarzystwo.

– Sa jakies wiesci z Londynu? – szepnal mi do ucha Erie Rickenbacker, kiedy mnie mijal.

– Dzis rano nic.

Zacmokal wspolczujaco. – Biedny Morgan. Powinien dzis tu byc. A tymczasem… – Wzruszyl ramionami, zrezygnowany, po czym odszedl, by powitac innych gosci, i serdecznie wycalowac – i poklepac po ramieniu swych licznie przybylych przyjaciol.

Gonitwa Washington International stala sie swiatowa sensacja. Biedny Morgan; gdyby tu byl, te wyscigi nie zyskalyby tak wielkiego rozglosu.

Glowna gonitwa wedlug programu byla dziewiata lub dziesiata w kolejnosci. Przez cale popoludnie trwaly goraczkowe przygotowania, atmosfera napiecia wzrastala, a wraz z nia liczba przegranych kuponow wypelniajacych kosze na smieci oraz wplywy do kas za obstawione zaklady.

Caly fronton trybun byl przeszklony, dzieki czemu widzowie byli oslonieci przed wiatrem, deszczem i innymi kaprysami pogody. Dla kogos, kto z wolna przywykl do rygorow angielskich torow wyscigowych, moglo to wydawac sie nadzwyczajnym luksusem, ale kiedy o tym wspomnialem, jeden z gosci Rickenbackera odparl, skadinad sensownie, ze jak ludziom jest cieplo, to obstawiaja zaklady, a jak maja marznac, to wola zostac w domu. Czesc dziennego utargu z zakladow szla na utrzymanie toru i jego infrastruktury – wygoda widzow miala pierwszorzedne znaczenie.

Jak dla mnie to popoludnie ciagnelo sie w nieskonczonosc, ale w miare uplywu czasu wszyscy zagraniczni wlasciciele koni oraz trenerzy opuscili jadalnie i zeszli na dol, aby zajac sie przygotowaniami do zblizajacej sie gonitwy.

Stanalem przy szybie i patrzylem, jak dziewczyna, ktora znalem tak dobrze, wychodzi na tor, drobniutka, zlocisto-biala postac daleko w dole, jedna z wielu sunacych w dostojnej dumnej paradzie, gdzie kazdy uczestnik

Вы читаете Zagrozenie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату